Narodziny współpracy Polski, Czech, Słowacji i Węgier — zwanej wyszehradzką — przypadają na początek lat 90. ubiegłego wieku. Głównymi założeniami podpisanej wtedy deklaracji była wspólna integracja z Unią Europejską i NATO, tak aby nie tworzyć nowych podziałów po upadku bloku wschodniego.
Sąsiadujące państwa łączyły dążenia do zapewnienia ochrony praw człowieka, budowania zrębów liberalnej demokracji, a przede wszystkim niwelowania gospodarczych i instytucjonalnych zaległości po poprzednim ustroju. Interes Grupy skierowany był również na integrację na polu kultury, edukacji i wymiany młodzieży.
W momencie, kiedy wszystkie państwa V4 znalazły się w orbicie transatlantyckiej, zrodził się pewien problem — co dalej. Po wejściu do Unii i NATO współpracę w ramach Grupy ograniczały rozbieżne interesy, m.in. wobec Rosji i w polityce energetycznej.
Swoją nową tożsamość Grupa oparła na niezgodzie przyjęcia uchodźców, której największe koszty ponosi jednak Warszawa. Kryzys migracyjny, podparty pozostałymi ofensywami PiS, zepchnął Polskę do politycznej drugiej ligi, a rząd na własną szkodę wywołał dyskusję o praworządności. W międzyczasie pozostałym państwom regionu udało się zażegnać narosły konflikt z UE.
Nowo wybrany w 2015 roku polski rząd miał wysokie ambicje względem współpracy z partnerami w regionie. Po dojściu do władzy PiS wskazywał relacje w ramach V4 jako priorytet polityki zagranicznej. Regionalny sojusz miał skutecznie oddziaływać na decyzje w ramach Unii i NATO, a przede wszystkim stanowić przeciwwagę dla francusko-niemieckiego tandemu, któremu ekipa Beaty Szydło otwarcie się przeciwstawia.
Jednak w marcu 2017 roku spór o reelekcję Donalda Tuska na Przewodniczącego Rady Europejskiej podważył zaufanie pozostałych liderów państw V4 do Polski. I utwierdził ich w przekonaniu, że agresywna polityka PiS utrudnia pozostałym stolicom walkę o ich wspólne interesy.
Osłabnięcie politycznych wpływów Polski na arenie międzynarodowej skłaniało pozostałe państwa Grupy do poszukiwania innych sojuszników w UE. Przykładem jest ostatnia wypowiedź premiera Słowacji Roberta Fico, który odciął się od eurosceptycznych wypowiedzi sąsiadów i postawił na współpracę z Unią – „Słowacja powinna być częścią mocno zintegrowanego jądra UE pod przewodnictwem Niemiec i Francji” (16 sierpnia 2017).
Premier Słowacji podkreślił, że interesuje go współpraca regionalna z państwami V4, ale „żywotnym interesem Słowacji jest Unia Europejska”. Jest to wystarczający sygnał dla pozostałych państw regionu.
Jednak nie tylko Słowacy, ale i Czesi coraz bardziej niechętnie patrzą na współpracę z Polską w ramach Wyszehradu — jedynie premier Węgier Viktor Orbán od czasu do czasu rewanżuje się Warszawie wsparciem politycznym. Znajduje się on jednak pod parasolem ochronnym sprawującej władzę w UE Europejskiej Partii Ludowej, której jest członkiem.
Do tego dochodzi kwestia praworządności w Polsce. Wbrew zapewnieniom rządu, Komisja Europejska nie jest osamotniona w sporze z Polską o rządy prawa. W dyskusji o Polsce podczas Rady UE w maju 2017 r. zdecydowana większość stolic wsparła stanowisko KE.
W obecnej sytuacji, szczególnie w obliczu Brexitu, żadnemu z państw regionu zwyczajnie nie opłaca się stać po stronie osamotnionej Polski. W efekcie Warszawa traci, a inni skutecznie zabiegają o swoje interesy. Tak jest w sprawie zaostrzenia unijnych przepisów o delegowaniu pracowników i zwiększenia ochrony socjalnej kierowców transportowych, które forsują Francuzi pod przewodnictwem prezydenta Emmanuela Macrona.
Macron ma mocno proeuropejskie poglądy, ale na sztandary wyniósł walkę z tzw. dumpingiem socjalnym krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Mimo, że Polska jest europejskim liderem w delegowaniu pracowników (rocznie blisko 500 tys. osób), Francja prowadzić będzie rozmowy z pominięciem Warszawy.
Po nagłym zerwaniu negocjacji w spawie zakupu śmigłowców Caracal, Paryż przekonał się, iż uzgodnień z polskim rządem nie można traktować poważnie. Negocjacje w sprawie nowych dyrektyw toczyć się będą więc w Austrii, Czechach, Słowacji, Rumunii i Bułgarii. W rezultacie okaże się, że przedsiębiorcy z Grupy Wyszehradzkiej, których koszty funkcjonowania na rynku diametralnie wzrosną, staną się głównymi ofiarami twardego kursu Polski wobec UE.
Idąc dalej, niewykluczone jest również powiązanie wypłat funduszy z przestrzeganiem zasad praworządności, co zostało zawarte w dokumencie refleksyjnym Komisji Europejskiej na temat przyszłości unijnych finansów. Kraje, będące płatnikami netto, zastanawiają się, dlaczego mają płacić za infrastrukturę w Polsce, skoro nie przestrzega ona podstawowych zasad zapisanych we wspólnotowych traktatach.
Do tej pory Niemcy przeciwstawiali się łączeniu kwestii funduszy z praworządnością, ale z punktu widzenia antyzachodniej narracji PiS większa presja na Warszawę jest coraz bardziej prawdopodobna. Politycy PiS sięgając po ostrą retorykę w relacjach z Niemcami, kreują atmosferę konfliktu, która bezsprzecznie nie leży w naszym interesie.
I tak, ostatnimi czasy część polityków PiS domaga się od Niemiec reparacji wojennych i przekonuje, że zrzeczenie się odszkodowań w 1953 r. było niezgodne z prawem. Sam obóz władzy wydaje się jednak podzielony w tej sprawie, o czym świadczy odpowiedź na interpelację poselską udzielona przez polski MSZ, stwierdzająca legalność zrzeczenia. Niespójne stanowisko, pomijając aspekt wizerunkowy, jeszcze bardziej ochłodzą relacje z Berlinem — szczególnie w kontekście zapowiadanej ustawy dekoncentracyjnej na rynku mediów.
Osłabienie relacji Warszawy z Berlinem, Paryżem czy Brukselą czyni ją mniej atrakcyjnym sojusznikiem dla całego regionu. Ponadto, w wyniku zmian w procedurze głosowania w Radzie UE, stolice zorientowały się, że samo V4 to zbyt mało, by skutecznie wpływać na decyzje we Wspólnocie. Grupa Wyszehradzka reprezentuje niespełna 13 procent ludności UE, co stanowi o wiele za mało, by samodzielnie blokować decyzje (tzw. mniejszość blokująca stanowi minimum cztery kraje reprezentujące co najmniej 35 procent populacji).
Co więcej, po dwóch latach rządów pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego, współpraca w ramach Grupy Wyszehradzkiej w praktyce nie uległa dużej poprawie. Grupę łączą dziś, nie tyle postanowienia deklaracji, a „narodowe idee” premiera Węgier Viktora Orbána i lidera PiS, Jarosława Kaczyńskiego. Z kolei ostatnie wypowiedzi Roberta Fico jasno wskazują, że Słowacy nie chcą być wrzucani do jednego worka z Warszawą i Budapesztem. Podobnie Czesi, którzy coraz wyraźniej dają to do zrozumienia (jednak w Pradze sytuacja może ulec zmianie w wyniku październikowych wyborów parlamentarnych).
Wygląda na to, że Polska na europejskiej szachownicy jest coraz bardziej osamotniona. Tymczasem w pojedynkę albo w wątpliwym sojuszu z Węgrami zbyt wiele nie ugramy. Tylko mądra współpraca może przynieść wymierne korzyści.
Tomasz Kaniecki – analityk, studiuje prawo; sekretarz generalny European Democrat Students
Foto: K. Siemion Bielska, M. Jasiulewicz, flickr.com/Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP, CC BY-NC 2.0.