Polacy bardzo lubią przedstawiać siebie jako naród tolerancyjny. Z ogromną chęcią w debatach o polskiej tolerancji przypominany jest okres Rzeczypospoltiej Obojga Narodów (XVI-XVIII w.) – państwa, w którym obok siebie (ale niekoniecznie ze sobą) żyli Polacy, Litwini, Rusini, Żydzi, Ormianie, Tatarzy i przedstawiciele dziesiątek innych nacji. Lubimy też akcentować poświęcenie osób narodowości polskiej ratujących Żydów podczas II wojny światowej (mniej chętnie wspominamy, że zagrożenie dla ich działalności stanowiły nie tylko niemieckie władze, ale również część społeczeństwa polskiego kierująca się o wiele mniej szlachetnymi pobudkami). Niestety, o wiele łatwiej jest idealizować dawne czasy niż pracować nad naszą otwartością dzisiaj – dobitnie świadczą o tym nastroje wokół kryzysu uchodźczego, w którym Polska – będąc krajem relatywnie najmniej zagrożonym nadmiernymi obciążeniami wynikającymi z humanitarnych zobowiązań – znajduje się wśród państw najmocniej atakujących próby sprawnego poradzenia sobie z tą sytuacją.
Czytanie kolejnych komentarzy na temat kryzysu uchodźczego stanowi wątpliwą przyjemność. Powtarzające się ciągle argumenty zaprzeczające tragedii tych ludzi są chyba jeszcze gorsze od otwartego hejtu – jest to bowiem próba wprowadzenia do dyskursu stanowiska w głębi duszy niehumanitarnego.
Słyszymy bowiem o tym, że państwa europejskie dźwigają niesprawiedliwie wysoki ciężar obciążeń związanych z przyjmowaniem uchodźców. Co ma powiedzieć 4-milionowa populacja Libanu, goszcząca u siebie ponad milion osób z kraju ogarniętego konfliktem? Wiekszość migracji uchodźczych to przesiedlenia wewnątrz krajów objętych kryzysem i migracje do państw położonych najbliżej rejonu konfliktu. Ucieczka dalej to ostateczność – nie możemy oczekiwać od ludzi siedzących w obozach na pustyni, bez prawa posłania dzieci do szkół, że zgodzą się żyć w ten sposób przez nieokreślony czas (tylko największy hazardzista mógłby założyć, że sytuacja w Syrii ustabilizuje się w przeciągu najbliższeog roku). W pierwszej dziesiątce państw goszczących uchodźców nie ma ani jednego kraju europejskiego – chyba, że uwzględnimy liczbę uchodźców w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców. Wtedy pierwsza dziesiątkę globalnego rankingu zamyka Szwecja i Malta – oba państwa z całkowicie odmiennych powodów.
Nastroje antyimigranckie wiążą się z – narastającymi od dawna – nastrojami islamofobicznymi. Wybiórcza znajomość islamu, opierająca się na cytowaniu bardziej kontrowersyjnych fragmentów Koranu i wyciąganiu najbardziej przerażających informacji o wydarzeniach dziejących się w społecznościach muzułmańskich prowadzi do kreowania obrazu muzułmańskich imigrantów jako żywej masy islamistów – nawet jeżeli niektórzy zauważają, że nie wszyscy wyznawcy islamu podzielają najbardziej radykalne interpretacje Koranu, uwypukla się znaczenie zagrożenia związanego z ew. przyjazdem w grupie osób potrzebujących pomocy terrorystów związanych z Państwem Islamskim. Postrzeganie osób z innych kultur jako zagrożenia dla kobiet – postrzeganych jako słabsza częśc społeczeństwa, wymagająca ochrony ze strony silnych mężczyzn – nie jest zjawiskiem nowym. Wystarczy wspomnieć niemiecki plakat propagandowy z okresu I wojny światowej, na którym czarnoskóry żołnierz molestuje niemiecką kobietę. Jeszcze wcześniej prawo Europejczyków do brutalnego wyzyskiwania mieszkańców innych kontynentów usprawiedliwiano przez powołanie sią na zbrodnicze praktyki “pogan”, np. kanibalizm czy kazirodztwo – pisała o tym w swoim czasie włoska feministka, Silvia Federici.
Jak wiemy, wśród ludów pozaeuropejskich istniały nieludzkie praktyki – jak wspomniany kanibalizm czy składanie ofiar z niewolników. Dzisiaj również słyszymy o prawdziwych problemach – “obrzezaniu” dziewczynek, zabójstwach honorowych, radykalnym islamizmie. Jednak kolonizacja Ameryk czy Afryki miała tyle wspólnego z niesieniem cywilizacji, ile dzisiejsze nastroje islamofobiczne z autentyczną troską o prawa człowieka w świecie islamu. O ile wtedy usprawiedliwialiśmy w ten sposób zachowania agresywne, o tyle dzisiaj kreowanie wizji “złego obcego” służy umacnianiu postawy skrajnie defensywnej.
Słyszymy czasem, że powinniśmy w pierwszej kolejności przyjmować chrześcijan. Zapominamy, że są to osoby żyjące w konkretnej przestrzeni kulturowej. Jeżeli oburza nas “obrzezanie” dziewczynek muzułmańskich, tak samo powinna nas oburzać ta praktyka kiedy stosują ją chrześcijanie etiopscy, czy egipscy Koptowie. Jeżeli oburza nas mordowanie “niewiernych” przez Państwo Islamskie, tak samo powinniśmy oburzać się na wieść o działaniu ruchu Anty-Balaka w Republice Środkowoafrykańskiej. Nie wspominając o chrześcijanach mordowanych w Syrii przez reżim Assada, przy biernej reakcji powiązanego z władzami Kościoła. Argument o wspieraniu osób o podobnym wyznaniu stanowi jedynie racjonalizację oporu przed przyjmowaniem uchodźców. W istocie, fala “hejtu” na islam obraca się przeciwko imigrantom nie-muzułmańskim – po demonstracji anty-imigranckeij w Warszawie zaatakowany został bar z falafelem prowadzony przez chrześcijanina z Libanu. W polskiej debacie pojawia się również argument o konieczności sprowadzania do kraju potomków Polaków zesłanych w XIX w. na Syberię i do Kazachstanu – problem w tym, że ci ludzie zmagają się z innym stereotypem, wyzywani są od “Ruskich”, a osoby stosujące ksenofobiczną retorykę nawołują ich do powrotu na wschód.
Przyjmowanie jakiejkolwiek większej liczby imgirantów nigdy nie jest procesem bezproblemowym. Zawsze musimy jednak zadać pytanie o to, kto przybywa i w jakim celu. Pomoc uchodźcom jest zwykłym gestem humanitarnym. Rezygnując z humanitaryzmu, odchodzimy od ideałów cywilizacji europejskiej szybciej niż w wyniku jakiejkolwiek masowej imgiracji. Kiedy rasizm biologiczny traci rację bytu, zwolennicy rasizmu kulturowego starają się szukać sojuszników przez racjonalizowanie swoich uprzedzeń. Imigracja nigdy nie jest jednoznaczną szansą, ale nie musi być też zagrożeniem. W przypadku, kiedy moga wytworzyć się w danym kraju wspólnoty w jakiś sposób odmienne kulturowo względem większości społeczeństwa, powinniśmy mówić raczej o wyzwaniu – którego podjęcie wzmocni, a nie osłabi naszą wspólnotę. Jedno jest na razie pewne – żywienie się uprzedzeniami umacnia te siły, które obrócą się przeciwko nam wszystkim.