Rosnąca kompatybilność gospodarek Niemiec i Polski to argument za zacieśnioną współpracą na rzecz finansowej dyscypliny i pogłębionej integracji gospodarczej Unii Europejskiej.
„Polnische Wirtschaft” – ta zbitka w niemieckich ustach nigdy nie brzmiała pochlebnie. Polska gospodarka w potocznym języku naszych zachodnich sąsiadów długo była symbolem niedociągnięć, kiepskiej jakości i słabej organizacji. Ta fraza służyła też za kontrapunkt niemieckiego systemu gospodarczego, który miał się opierać na innowacyjności, najnowszych technologiach i perfekcyjnym planowaniu. Choć „polnische Wirtschaft” to tylko stereotyp, przez kilkanaście lat po upadku muru berlińskiego tkwiło w nim ziarno prawdy – polski i niemiecki model rozwoju gospodarczego faktycznie podążały bardzo różnymi drogami. Polska (po trosze z przymusu) stawiała na inwestycje zagraniczne i niedrogą siłę roboczą, Niemcy na eksport i technologiczne innowacje. Wydawałoby się – nieomal ogień i woda. Przy tak rozbieżnych modelach gospodarki trudno było szukać porozumienia, choćby w kwestii wspólnego europejskiego budżetu. Kryzys finansowy, a właściwie proces wychodzenia z niego, jednak mocno zmienił trajektorię perspektywy gospodarek obu krajów, które – toutes proportions gardées – okazały się zaskakująco podobne. Wydaje się też, że ta wspólnota ekonomicznego losu może okazać się najsilniejszym spoiwem dla wspólnych polsko-niemieckich działań na scenie europejskiej.
V for Victory
W początkowej fazie kryzysu gospodarczego negatywna reakcja gospodarki niemieckiej okazała się dużo silniejsza niż w przypadku Polski. Pod koniec 2008 roku i w roku 2009 kwartalne spadki PKB w Niemczech był głębsze niż przeciętnie w strefie euro, podczas gdy Polska pozostawała zieloną wyspą [por. rys 1]. Główną przyczyną tak głębokiego załamania niemieckiej gospodarki był przede wszystkim spadek wartości eksportu (zwłaszcza produktów przemysłowych), na którym opiera się ona w znacznie większym stopniu niż gospodarka polska. Ten trend uległ wyraźnej zmianie w roku 2010, kiedy okazało się, że gospodarka Niemiec poradziła sobie z kryzysem dużo lepiej niż pozostałe kraje strefy euro, osiągając w drugiej połowie roku wzrost PKB zbliżony do polskiego (niespełna 4% w III i IV kwartale, rdr). Cały 2010 rok niemiecka gospodarka zakończyła wzrostem rzędu 3,6% – najwyższym od 1989 roku. Zgodnie z szacunkiem Komisji Europejskiej w Polsce, PKB wzrosło w 2010 roku o 3,5%.
Rys. 1 Wzrost PKB rdr, dane w %
Źródło: OECD
Do szybkiego odbicia się niemieckiej gospodarki i ukształtowania koniunktury gospodarczej w kształt litery V przyczyniły się niewątpliwie antykryzysowe działania rządu w Berlinie. Wprowadzenie premii dla osób kupujących nowe samochody istotnie poprawiło kondycję sektora motoryzacyjnego, w którym wartość produkcji przemysłowej w 2010 roku wzrosła o niemal jedną czwartą. Regulacje umożliwiające skrócenie przez przedsiębiorstwa czasu pracy zahamowały potencjalny wzrost bezrobocia, a co za tym idzie, ograniczenie wydatków przez konsumentów w obawie przed utratą pracy. W 2010 realny wzrost wydatków konsumpcyjnych wyniósł w Niemczech 0,5%, a zgodnie z prognozami Deutsche Bank, w 2011 roku może wzrosnąć do 1,25%. Z wprowadzonych kryzysowych regulacji niemieckie przedsiębiorstwa zdążyły się już nieomal w pełni wycofać. Pod koniec 2010 roku skrócony czas pracy obowiązywał około 200 tysięcy pracowników, a więc niespełna ośmiokrotnie mniej niż w 2009 roku. Stabilna konsumpcja wewnętrzna przez zachodniego sąsiada była jedną z podstawowych przyczyn utrzymywania przez Polskę wzrostu gospodarczego w okresie kryzysu (Niemcy są największym odbiorcą polskiego eksportu).
Zgodnie z prognozą Komisji Europejskiej, wzrost gospodarczy w Niemczech będzie w 2011 roku niższy niż Polsce (2,2% wobec 3,9%). Spadek dynamiki wzrostu w Niemczech wiąże się przede wszystkim z faktem wygasania pewnych specyficznych czynników, który wzrost ten przyspieszyły w roku 2010, takich jak wpływ zmian w zapasach oraz opóźnienie inwestycji, które zamiast w 2009, były realizowane w 2010 roku. Niemniej jednak niemiecki wzrost gospodarczy w dalszym ciągu będzie znacznie przewyższał wzrost w strefie euro (1,5% według prognozy Komisji Europejskiej).
W ostatnich latach znaczącemu zbliżeniu uległa także sytuacja na rynkach pracy Polski i Niemiec. W maju 2004 roku, kiedy Polska przystąpiła do Unii Europejskiej, stopa bezrobocia w naszym kraju wynosiła niespełna 20% i była tym samym prawie dwukrotnie wyższa niż w Niemczech. Był to jeden z powodów, dla którego Niemcy podczas negocjacji akcesyjnych zażądali ustanowienia stosunkowo długiego, siedmioletniego okresu przejściowego na dostęp Polaków do swojego rynku pracy. Zgodnie z danymi Eurostatu, w listopadzie 2010 roku stopa bezrobocia w Niemczech wynosiła 6,1%, a w Polsce 9,4%, co unaocznia radykalne skrócenie się dystansu między obydwoma krajami w odniesieniu do sytuacji na rynku pracy. Polska tym samym awansowała z unijnego ogona państw charakteryzujących się najwyższym poziomem bezrobocia do pozycji średniaka – w całej Unii Europejskiej stopa bezrobocia sięga bowiem 9,5%.
Powyższa analiza nie ma na celu udowodnienia oczywiście nieprawdziwej tezy, że polska i niemiecka gospodarka, a co za tym idzie priorytety w polityce gospodarczej w praktyce niczym się nie różnią. Niemiecki PKB w przeliczeniu na głowę mieszkańca i po uwzględnieniu różnic w sile nabywczej pieniądza był w 2009 roku wciąż niespełna dwukrotnie wyższy niż w Polsce (choć warto zauważyć, że w 10 lat wcześniej stanowił on 2,5-krotność polskiego PKB). Różna jest też struktura obu gospodarek – niemiecka opiera się w większym stopniu na branżach przemysłu i usług kreujących wyższą wartość dodaną i stosujących nowoczesne technologie. Znajduje to odniesienie w olbrzymiej różnicy wydatków na badania i rozwój. Zgodnie z danymi Eurostatu, w Polsce w 2009 roku wynosiły one zalewie 0,6% PKB, podczas gdy Niemcy na badania i rozwój wydali 2,8% swojego PKB.
Polska i niemiecka gospodarka nie są więc identyczne, ale niewątpliwie w ostatnich latach znacząco się do siebie zbliżyły. Po części ze względu na bliskość geograficzną silne są również więzy łączące obie gospodarki. W 2009 roku 26% polskiego eksportu stanowił eksport do Niemiec, co czyniło zachodniego sąsiada naszym największym partnerem handlowym. Warto też pamiętać, że wiele z eksportowanych produktów zawierało komponenty importowane z Niemiec. Możemy więc mówić nie tylko o upodabnianiu się cykli koniunktury gospodarczej w obydwu krajach, ale także rosnącej współzależności ich gospodarek, choć oczywiście wpływ gospodarki niemieckiej na polską jest znacznie większy niż odwrotnie. Jest to jednak fundament, na którym można budować wspólne interesy gospodarcze i wspólną wizję polityki dla Europy.
Niezbędny pakt zdyscyplinowanych
W kontekście zarysowanych powyżej podobieństw i różnic gospodarek obu krajów, w moim przekonaniu Polska i Niemcy powinny na forum europejskim współpracować przede wszystkim w jednej, kluczowej kwestii. Jest nią doprowadzenie do faktycznego, efektywnego funkcjonowania Paktu na rzecz Stabilności i Wzrostu, choć zapewne w wersji przystosowanej do zmienionej rzeczywistości pokryzysowej i w czasie, jaki da państwom cz
łonkowskim szansę na ugaszenie szerzącego się pożaru w finansach publicznych. Pakt Stabilności i Wzrostu został ustalony przez państwa członkowskie i zakotwiczony w Traktacie Amsterdamskim jako integralny element trzeciego etapu powstawania Unii Gospodarczej i Walutowej, której ukoronowaniem było przyjęcie wspólnej waluty. Pakt Stabilności i Wzrostu zobowiązywał państwa członkowskie do utrzymywania dyscypliny finansów publicznych tak, aby deficyt budżetowy nie przekraczał 3% PKB. W przypadku przekroczenia tej bariery, Rada UE decyduje o uruchomieniu wobec danego państwa tzw. Procedury Nadmiernego Deficytu, która zobowiązuje je do podjęcia odpowiednich kroków zmierzających do zapewnienia stabilności finansów publicznych. W przypadku braku wystarczających postępów w realizacji planów oszczędnościowych, Rada może zdecydować o sankcjach finansowych wobec danego państwa członkowskiego. U progu pełnej integracji walutowej system ten został przyjęty, aby zapewnić stabilność wspólnej waluty i wykluczyć możliwość ponoszenia konsekwencji nadmiernego zadłużania się niektórych państw członkowskich przez inne, które prowadzą zrównoważoną politykę budżetową. O wprowadzenie tego swoistego hamulca bezpieczeństwa zabiegały przede wszystkim Niemcy, które historycznie szczególną wagę przywiązywały do stabilności swojej waluty.
W teorii to właśnie Pakt Stabilności i Wzrostu miał zapobiegać wystąpieniu sytuacji, z jaką mamy do czynienia obecnie, kiedy niektóre państwa członkowskie z trudem są w stanie zdobyć na wolnym rynku środki w celu pokrycia swojego rosnącego zadłużenia, a w celu uratowania ich przed bankructwem wspólnota musi tworzyć specjalny fundusz pomocy. Procedura Nadmiernego Deficytu została wdrożona wobec zdecydowanej większości państw członkowskich (w tym m.in. Niemiec i Francji), ale faktyczne sankcje finansowe nigdy nie dotknęły żadnego kraju. Tym samym Pakt Stabilności i Wzrostu nie stał się realnym mechanizmem hamującym zapędy państw członkowskich do nakręcania spirali nadmiernego zadłużania – część z nich granicę 3% przekraczało nawet w czasach solidnej koniunktury gospodarczej, co aż pięć gospodarek europejskich (Irlandia, Wielka Brytania, Grecja, Hiszpania i Łotwa) doprowadziło w 2009 roku do dwucyfrowego poziomu deficytu budżetowego. Niemcy prezentują się w tym kontekście jako europejski prymus – w 2010 roku deficyt budżetowy przekroczył co prawda 3% i wyniósł 3,7%, jednak zgodnie z przewidywaniami Komisji Europejskiej już w 2011 ma on spaść do poziomu 2,7%. Polska według prognoz Komisji znajduje się w sytuacji nieco gorszej, bo w 2011 roku deficyt budżetowy ma wciąż przekraczać 6%. Warto jednak pamiętać, że Polska charakteryzuje się równocześnie znacznie niższym poziomem długu publicznego w porównaniu do Niemiec i innych krajów Unii Europejskiej.
Stosunkowo dobra sytuacja Polski i Niemiec w zakresie stabilności systemu finansów publicznych to zdecydowanie nie jedyny argument za tym, aby oba kraje intensywnie działały na rzecz wdrożenia efektywnego systemu sankcji zapobiegającego nadmiernemu zadłużaniu się państw członkowskich. W przypadku Niemiec argumenty te są dość oczywiste. Jako największa i obecnie najsilniejsza gospodarka w Unii Europejskiej, to właśnie Niemcy w największym stopniu będą ponosić koszty mechanizmów ratunkowych udzielanych krajom, które nie będą w stanie obsłużyć swojego narastającego zadłużenia poprzez sprzedaż kolejnych obligacji na wolnym rynku. W ostatnich miesiącach udaną akcję swoich obligacji przeprowadziła Portugalia – traktowana dotąd jako kolejny kandydat do przyjęcia pomocy ze strony Unii Europejskiej i MFW. Należy jednak podkreślić, że sukces ten był możliwy dzięki jasnym deklaracjom ze strony Komisji Europejskiej, ale także (choć mniej wprost) ze strony Niemiec, że trwałości strefy euro będą bronić niezależnie od kosztów. Bieżące sukcesy państw z tzw. grupy PIIGS w pozyskiwaniu zewnętrznego kapitału oznaczają jednak przesunięcie kłopotów na później. Zgodnie z wyliczeniami Deutsche Banku, premia za ryzyko zakupu greckich obligacji przekraczała w 2010 nawet 900 punktów bazowych (obliczona jako różnica między oprocentowaniem obligacji greckich a niemieckich). Ten niezwykle drogi dług Grecy i inne bardzo silnie dziś zadłużone kraje będą musiały kiedyś spłacić i pytanie, czy wtedy Komisja Europejska znów nie stanie przed koniecznością udzielenia im pomocy. Na ratowanie zadłużonych państw Niemcy nie muszą się oczywiście zgadzać. Ale to może oznaczać domino niewypłacalności kolejnych krajów członkowskich, załamanie ich gospodarek i rozpad strefy euro. Ten scenariusz jest nie tylko mało realny politycznie, ale uderzyłby również w zależną od eksportu niemiecką gospodarkę i zaufanie rynków finansowych wobec niej. Z niemieckiego punktu widzenia kluczowe pozostaje więc lobbowanie za takimi regulacjami w ramach UE, które wymusiłyby na państwach PIIGS uzdrowienie sytuacji budżetowej i oddaliły ryzyko konieczności tworzenia kolejnych mechanizmów ratunkowych.
Polska dostaje rykoszetem
Dlaczego na takim mechanizmie powinno zależeć też Polsce, niebędącej w strefie euro? Z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, niepokojące wieści ze strefy euro skłaniają do ucieczki inwestorów walutowych do bezpieczniejszych portów, czego sztandarowym przykładem jest frank szwajcarski. W ciągu ostatnich 12 miesięcy (od lutego 2010 do stycznia 2011) frank umocnił się wobec euro o 14%. W konsekwencji frank znacząco zyskał również względem złotego, który podobnie jak inne waluty państw rozwijających się postrzegany jest jako inwestycja bardziej ryzykowna. W ostatnich 12 miesiącach wzrost wartości franka wobec złotego sięgał 12%, jednak już w okresie trzyletnim euro straciło wobec szwajcarskiej waluty znacznie mniej niż złoty. Przeciętnego Niemca ta tendencja martwi znacznie mniej niż Polaka – na zimowy wypad na narty zawsze można wybrać Zell am See zamiast St. Moritz, równocześnie ciesząc się z rosnącej wartości oszczędności gromadzonych w szwajcarskiej walucie. Niestety, Polacy znacznie więcej niż oszczędności, mają we frankach kredytów i każdego miesiąca boleśnie odczuwają jego umocnienie. Ból będzie tym większy, gdy Szwajcarzy w końcu podniosą leżące obecnie na rekordowo niskim poziomie stopy procentowe. Dalsze kłopoty Grecji i Irlandii to nie tylko zmartwienie dla polskich rodzin, które będą borykały się z wyższą ratą kredytu hipotecznego. To także zmartwienie dla polskiego państwa, które musi radzić sobie z obsługą długu publicznego. Rynki finansowe wciąż postrzegają Polskę w grupie tych mniej bezpiecznych gospodarek i za kupno długu Skarbu Państwa każą sobie płacić znacznie więcej niż za obligacje niemieckie czy francuskie. Gdy w kolejne kłopoty wpadną kraje PIIGS, w obawie przed powtórzeniem się podobnego scenariusza w Polsce, premia za ryzyko w odniesieniu do polskich obligacji również może rosnąć. Brak stabilności i dyscypliny w strefie euro zagraża więc zarówno budżetom domowym Polaków, jak i finansom całego państwa.
Polska i Niemcy mają obecnie silne wspólne ekonomiczne podstawy, aby pracować nad nowym systemem gwarantującym stabilność systemów finansów publicznych w Europie. To sytuacja stosunkowo nowa, bo do tej pory Niemcy jako największy płatnik netto i Polska jako największy beneficjent unijnej pomocy miały w wielu kwestiach przeciwstawne interesy gospodarcze. Kształt następcy Paktu Stabilności i Wzrostu, który realnie wymuszałby długofalowe utrzymywanie dyscypliny budżetowej przez wszystkie kraje członkowskie, mógłby okazać się wielkim, wspólnym, polsko-niemieckim wkładem w rozwój integracji europejskiej. Chociaż oczywiście zanim tę wiel
ką wizję zaczniemy tworzyć, warto zadbać przede wszystkim o jedno – dobry przykład w dziedzinie równowagi finansów publicznych.