Dramat Erica Chappella nie odbiega klimatem od wymyślanych przez niego sitkom’ ów. W Złodzieju znajdujemy nagłe zwroty akcji, humor sytuacyjny, dowcip językowy, przerysowane gesty i groteskowe sytuacje. Niby wszystko dobrze, ale jednak coś w nim nie działa, czegoś brakuje.
Może głębszej idei? Istotności tematu? Złodziej nie jest dramatem, którego mogą oczekiwać teatralni koneserzy. Wiadomo jednocześnie, że i takie dzieła istnieć muszą. Są lekką i przyjemną rozrywką na mile spędzony wieczór. Chociaż opowiadam się za teatrem bardziej problematycznym, dającym do myślenia, nie mogę powiedzieć, że Złodziej, to kiepski spektakl Nowego. Złodziej to kiepski dramat Chappella, dobrze zaadaptowany przez ekipę Marka Piaseckiego.
Poznajemy pięcioro postaci: dwie pary oraz tytułowego złodzieja. Pierwsze małżeństwo, to Jenny (Jolanta Jackowska) i trezor (Bartosz Turzyński). Oboje ciężko pracują na swoje utrzymanie, pragną bogactwa, niestety, on jest życiowym nieudacznikiem, a jej brakuje samodzielności. Drugie małżeństwo, to John (Dariusz Kowalski) i Barbara (Maria Gładkowska). Mężczyźni to postacie kontrastujące. John jest bogatym biznesmanem, który zaczynając od zera finansowego i edukacyjnego doszedł do wielkich pieniędzy niemoralną drogą (jego zarobki znacznie wzrosły dzięki licznym zwolnieniom pracowników). Jego żona z kolei, to rozbudowana psychologicznie kreacja kobiety zależnej od swojego męża, pragnącej samodzielności i miłości. Przez lata małżeństwa ukrywała przed nim, że jest od niego starsza, podstępami odkładała pieniądze, aby się zabezpieczyć. Oby dwie pary, utrzymując ze sobą koleżeńskie stosunki, czerpiąc z nich wzajemne korzyści. Pierwsi żerują na luksusowym życiu drugich, a drudzy obcując z biedniejszymi – dowartościowują się (np. John podczas gry w tenisa z Trevorem zawsze wygrywa). Pikanterii sytuacji dodaje romans Johna z Jenny, który w końcu wychodzi na jaw.
Okazuje się, że nieznajomy łotrzyk, złodziej wchodzący w na pozór idealny świat czwórki, wprowadza niemały zamęt. Stwarza sytuacje, które determinują zachowania reszty bohaterów, ujawniają małżeńskie tajemnice, w konsekwencji – przewracają ich świat do góry nogami. Po tym spotkaniu, nic już nie będzie takie samo. Złodziej okrada ich nie tylko z przedmiotów materialnych, ale również z poczucia bezpieczeństwa, bo czy małżonkowie i przyjaciele będą w stanie sobie ponownie zaufać?
Spektakl operuje sprawdzonymi chwytami komediowymi. Widzowie poznają tajemnice postaci np. wiedzą, że Jenny zdradza męża i z tą wiedzą, śledzą rozwój wypadków, śmieją się z niedoinformowania innych bohaterów, czekają na rozwiązanie perypetii i obserwują reakcję, kiedy prawda wychodzi na światło dzienne. Komicznie rysują się również momenty, kiedy Złodziej gając na naiwności postaci, mówi im to, co chcą usłyszeć, opowiada im niestworzone historie ze swojego życia, bawi się w psychologa, prowokuje ich do wyznań, po czym, ze zręcznością wojennego stratega, wykorzystuje nabytą wiedzę przeciwko im. W roli Złodzieja obsadzono Andrzeja Mastalerza, który wyróżniał się swobodą gry. Aktor bawi się swoją rolą, buduje napięcie chwilą ciszy, po czym, w dramatycznej sytuacji, wykonuje gwałtowny gest rozbawiający publiczność. Kiedy zatrzymany przez Trevora, słucha kar wymyślanych dla niego przez Johna, staje w ostentacyjny sposób, swobodnie, wręcz zadziornie. Często też wchodzi w rolę aktora, choć lepiej byłoby powiedzieć, że pozostaje w tej roli przez cały czas. Nie znamy nawet jego prawdziwego nazwiska, ponieważ podaje ich kilka. Wciąż okłamuje innych bohaterów. Symuluje postrzał, cierpienie. Wyjętym z lat 30. XX wieku, przerysowanym gestem, odgrywa ars bene moriendi. Mastalerzowi idealnie przydzielono rolę sprytnego, podstępnego złodziejaszka.
Nagłość zmian sytuacji, gestów i reakcji, w zamyśle realizatorów, miała podkreślać muzyka. Jednak skomponowane przez Tomasza Łuca kawałki, choć dobre i pasujące charakterem do przedstawienia (szybki rytm, krótki, konkretny dźwięk, wesoła linia melodyczna), nie zawsze synchronizowały się z grą aktorów. A może to aktorzy mieli problem ze zgraniem się z muzyką. Na szczęście powtarzalność spektakli teatralnych pozwoli ekipie Złodzieja wyeliminować ten defekt.
Złodziej, jako postać, okrada bohaterów, jako dramat, okrada teatr z jego szlachetności. Jako postać, daje bohaterom prawdę o ich życiu, jako dramat, daje prawdę o współczesnym stanie teatru. a ten nie ma się najlepiej. Można jednak znaleźć coś dobrego w tym przedstawieniu. Uczy on, jak zaadaptować kiepski dramat, aby jego przedstawienie było lekkie, w miarę ciekawe i zdatne do obejrzenia do końca.