Smutna historia Frankowiczów, która obawiam się nie będzie miała pozytywnego finału jest częścią większej całości. Ci ludzie często do końca życia będą tak jak dziś co pokazują statystyki sumiennie spłacać swoje zobowiązania kredytowe.
Według różnych źródeł Frankowiczów w Polsce jest w tej chwili od 550 tysięcy do 700 tysięcy. W większości pochodzą z pokolenia wyżu demograficznego końcówki lat siedemdziesiątych i początku lat osiemdziesiątych. Część ich rówieśników uciekła za granicę w poszukiwaniu lepszego życia. Spośród tych, co zostali spora grupa wpadła we frankowe bagno i tkwi w nim po uszy. W taki sposób straciliśmy w jakimś sensie całe pokolenie, które miało szansę uratować nas przed gospodarczą zapaścią, która nas niechybnie czeka. Katastrofy nie sprowadzą jednak rządy PiS-u, czy ich następców, ale nieubłagana demografia, która jest przeciwko nam/im. Dlatego problem Frankowiczów to nie jest tylko ich problem. To nie jest problem jednego pokolenia. To problem dotyczący w dłuższym okresie nas wszystkich. To pokolenie i tak jest przeklęte. Komuniści okradli ich rodziców z oszczędności emerytalnych. Teraz ich oszczędności idą na emerytury ich rodziców. Kto w takim razie zapewni im emerytury jeżeli ich oszczędności państwo przeznacza na bieżące potrzeby? Ich dzieci już tego nie zrobią, bo wskaźnik dzietności w tym pokoleniu jest na dramatycznie niski. Myśląc o Frankowiczach często o tym zapominamy. Dla polityków liczy się tylko czteroletnia perspektywa. Ważne jest dla nich tylko tu i teraz. Wygodnie jest nam nie zauważać, że za problem franka są mniej więcej po równo odpowiedzialni zarówno ci, którzy ten kredyt wzięli, jak i politycy i bankowcy. Różnica między tymi grupami jest tylko taka, że ci pierwsi za swoje błędy płacą co miesiąc, zaś pozostali bogacą się kosztem tych pierwszych.
- Ile stracił przeciętny Frankowicz na przestrzeni 10 lat i kredyt w złotówkach, którego realnie nie było.
Spisana pojedyncza historia jednego Frankowicza, początek 2018 roku: Nabyłem kredyt w 2007 roku gdy frank był na poziomie 2,25. Moje mieszkanie było warte wtedy 480.000zł. Dziś jest warte 400.000zł. To zmienia wyliczenia w przypadku kredytu w CHF w stosunku do złotówek, bo w moim przypadku mając udział własny 240.000zł (te 20.000zł to kwestia paru dodatkowych opłat typu notariusz itp.) i spłacając od 2007 roku około 170.000zł mam w tej chwili do spłaty licząc kurs franka zł jeszcze 360.000zł. Jakbym sprzedał dziś mieszkanie to nie mam 40.000zł i realnie straciłem pół mieszkania w cenach zakupu. Rat nie liczę, bo coś i tak bym wynajmował. Najważniejsze jest jednak co innego. Ja wtedy nieźle zarabiając, mając umowę na czas nieokreślony i wkład własny połowę wartości mieszkania, wśród 8-9 banków znalazłem jeden, gdzie miałem zdolność w złotówkach. Rok wcześniej na początku 2006, kiedy zastanawiałem się nad kredytem jeszcze w złotówkach i odwiedziłem parę banków, mimo, że zarabiałem istotnie gorzej niż w 2007 zdolność miałem we wszystkich, a w 2007 już nie. Słuchając tej i kilku podobnych historii widzimy, iż większość młodych ludzi stała wtedy przed wyborem: albo dalej wynajmują, albo biorą we frankach, bo na kredyt w złotówkach było stać tylko najbogatszych. Wiele osób mówi, że nikt nie zmuszał Frankowiczów do brania kredytów we frankach. Tylko, że alternatywą było nie wzięcie kredytu i skazanie na dalszy wynajem. Kredytu w złotówkach realnie dla nich nie było.
- Pierwsze Oszustwo wyborcze PiS – Obiecujemy mieszkania i uchylamy Rekomendację S.
Prawo i Sprawiedliwość w 2005 roku wygrało wybory między innymi obiecując mieszkania dla Polaków. Wiele osób, szczególnie młodych, wynajmujących mieszkania na rynku, który jeszcze wtedy preferował wynajmującego, a nie najemcę, dało się na ten lep złapać. Przypomnę, że na rynku miało się pojawić trzy miliony mieszkań. Gdy PIS doszedł do władzy szybko okazało się, że trudno będzie zrealizować tę obietnicę. Jak bowiem to zrobić, gdy duża część społeczeństwa nie ma zdolności kredytowej? Na szczęście dla Kaczyńskiego i spółki, wraz z dojściem PIS-u do władzy, rozpoczął się frankowy boom. Umacniająca się złotówka i wejście Polski do Unii Europejskiej sprawiały, że lawinowo rosła liczba kredytów udzielanych we frankach. Wszystko szło jak najlepiej, ale na przeszkodzie stanął Leszek Balcerowicz pełniący wtedy funkcje Prezesa Narodowego Banku Polskiego. Postanowił zablokować program mieszkaniowy PIS-u i podstępnie uniemożliwić młodym Polakom nabycie mieszkań. Komisja Nadzoru Bankowego wydała rekomendację S znacznie ograniczającą akcję kredytową we frankach. W odpowiedzi, w 2006 roku powołany został KNF, czyli Komisja Nadzoru Finansowego, na czele której stanął Stanisław Kluza, wcześniejszy Minister Finansów w pisowskim rządzie. Nowym ministrem finansów została Zyta Gilowska i wtedy zaczął się frankowy przekręt.
W roku 2006 Kazimierz Marcinkiewicz, ówczesny premier mówił: ,,Nie rozumiem polityki utrudniania dostępu do kredytów i nie zgadzam się z nią”, zaś Zyta Gilowska podkreślała: „Ograniczenia w udzielaniu hipotecznych kredytów walutowych przez banki trochę pogorszą sytuację obywateli i są projektem dyskusyjnym”. Teraz zobaczmy co na to Klub Parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości. Cytuje z ich oficjalnej strony:
,,1.07.2006
Komunikat KP PiS dotyczący zalecenia Komisji Nadzoru Bankowego
Klub Parlamentarny Prawo i Sprawiedliwość z niepokojem przyjmuje zalecenia Komisji Nadzoru Bankowego tzw. Rekomendację S, wprowadzające ograniczenia w dostępności do kredytów walutowych, których głównym skutkiem będzie zmniejszenie możliwości nabywania przez obywateli (szczególnie przez młode osoby) własnych mieszkań. Klub Parlamentarny PiS podchodzi krytycznie do tego zalecenia (…) Rozwiązanie problemu deficytu mieszkaniowego w Polsce ma dla nas priorytetowe znaczenie, a walutowe kredyty mieszkaniowe były niewątpliwe czynnikiem sprzyjającym nabywaniu mieszkań po znacznie niższych kosztach. Rekomendacja S przyjęta przez Komisję Nadzoru Bankowego będzie sprzyjała utrwaleniu ograniczenia dostępności do kredytów (…) Zalecenie Komisji Nadzoru Bankowego nie znajduje żadnego potwierdzenia ani uzasadnienia w wynikach finansowych banków. Kondycja finansowa sektora bankowego w Polsce jest znakomita. Z powszechnie dostępnych materiałów jasno i wyraźnie wynika, że gwałtowny wzrost liczby udzielanych kredytów mieszkaniowych nie zaszkodził płynności finansowej banków. Nie podzielamy argumentacji Komisji Nadzoru Bankowego dotyczącej rzekomego zagrożenia dla sytemu bankowego. Dlatego też nie podzielamy przedstawionej przez Komisję Nadzoru Bankowego argumentacji dotyczącej troski o trwałość i bezpieczeństwo finansowe kredytobiorców i banków”.
- Oszustwo wyborcze Platformy Obywatelskiej – Wchodzimy do strefy Euro
W efekcie dzięki stanowisku rządzącego Prawa i Sprawiedliwości i przyjaznego mu KNF, nakłonionego przez Zytę Gilowską do poluzowania stanowiska, ku uciesze banków lawina kredytów toczyła się dalej. Banki od razu wykorzystały szpagat nadzoru finansowego. Rodacy tłumnie rzucili się do banków. Oddaję znowu głos Frankowiczowi: Zniesienie rekomendacji S w moim przypadku nic nie zmieniło. Ja się temu tylko przyglądałem, mając jako takie pojęcie o ekonomii i pamiętając o zasadzie, że kredyt powinno się brać w walucie w której się zarabia. Potem gen autodestrukcji PIS-u w 2007 roku doprowadził do kolejnych wyborów i nastąpiła zmiana warty. Niestety tutaj dałem się już nabrać, czego do dzisiaj żałuję. Platforma wygrała też dzięki temu, że obiecywała szybkie wejście do strefy euro. Uwierzyłem w to, i tak jak Ryszard Petru wziąłem kredyt we frankach licząc na to, że za chwilę tak czy inaczej będę zarabiał w euro, więc co za różnica, czy wezmę w złotówkach, czy we frankach, a rata niższa. Niestety Donald Tusk i jego Platforma szybko zapomniała o wejściu do strefy euro, bo osiągnięcie wymaganych wskaźników gospodarczych wymagałyby zaciśnięcia pasa, a to słabo przekłada się na wzrosty poparcia w sondażach, których to obserwowanie i komentowanie jest ulubionym zajęciem każdego polityka. Za chwilę pojawił się na horyzoncie kryzys finansowy i już było pozamiatane. Ryszard Petru miał gotówkę, więc to szybko przewalutował. Ja po włożeniu moich wszystkich oszczędności 260.000zł rok wcześniej w to mieszkanie, znalazłem się w pułapce i tkwię w niej do dziś.
- Brak nadzoru finansowego – Spread, kredyt walutowy, którego nie wolno spłacać w walucie.
Najpierw szwajcarską walutę pokochały polskie banki, a dopiero później Polacy. Na polecenie zarządów swoich banków sprzedawcy zaczęli oferować klientom kredyty we frankach za wszelką cenę. Rozkręcał się na dobre banksterski poker, gdyż kredyt frankowy był produktem umożliwiającym szybkie osiąganie celów sprzedażowych. Zarabiać można było na nim prościej niż na kredycie złotówkowym. Źródłem większych zysków nie była ani marża, która i tak niemal w całości trafiała do pośrednika, nie chodziło również o stosunkowo niskie oprocentowanie. Nie chodziło o nic, co klient próbowałby znaleźć w swojej umowie. To był prymitywny, ale genialny w swojej prostocie trik. Chodziło o manipulację spreadem. Różnica między kursem kupna i kursem sprzedaży waluty przy wyliczaniu rat płaconych przez klientów w złotych była bowiem wyznaczana przez każdy bank dowolnie. Tę szansę dostrzegły szybko zarządy banków, które zmieniając spread, mogły w jednej chwili powiększyć swój zysk, nie zawracając sobie głowy zapisami w umowach i nawet nie informując klientów. Ponieważ instytucje nadzorujące rynek finansowy nie reagowały, niektóre zarządy pracowały nad udoskonaleniem owego triku.
Kolejny Frankowicz opowiada: Jeden z banków wprowadził dwie tabele kursów walut. Pierwsza była z przeznaczeniem dla swoich operacji bieżących gdzie obowiązywały rynkowe kursy. Druga już była dla spłacających kredyty hipoteczne. Ta była dla nich mniej korzystna i niejawna. Inny bank czwartego dnia każdego miesiąca kiedy się obliczało wysokość rat istotnie zmieniał kursy i powiększał spread, by następnego dnia wracać ku wartościom rynkowym. Nie przeszkodził tym praktykom nawet w pewnym momencie bunt Frankowiczów, którzy zauważyli przekręt i którym zamarzyła się spłata kredytu nie w złotych, a we frankach, które można było samemu taniej kupić w kantorach. Banki powiedziały nie. W ten sposób dorobiliśmy się jako kraj innowacyjnego produktu na skalę światową. Był to kredytu walutowy, którego nie wolno spłacać w walucie!
- Brak nadzoru finansowego – masz zdolność we frankach, a w złotówkach już nie.
2007 rok. Sytuacja wyglądała tak: po kredyt przychodził klient planujący kupno pierwszego mieszkania. Dostawał odpowiedź: Jeśli weźmie Pan kredyt złotowy to zapłaci Pan 2.000zł raty, a rata we frankach to tylko 1.500zł. Początkowo ludzie dostawali jeszcze wybór, ale w miarę jak poker się rozkręcał do gry wchodzili coraz agresywniejsi gracze i zaczęli utrudniać branie kredytów w złotówkach. Najpierw mówili: Bierz Pan we frankach to dostaniesz większą kwotę. Na szczycie banki było już bardziej bezczelnie: Nie ma Pan zdolności kredytowej w złotówkach, zostają dla Pana tylko franki. Wymysł, że ktoś ma zdolność kredytową na 220.000zł, ale jeśli zdecyduje się na franki, jego zdolność rośnie do równowartości 300.000zł, to działalność kryminalna równoznaczna z przekrętem na wnuczka. Tymczasem do dziś nikogo nie oskarżono. To absolutnie sprzeczne z zasadami uczciwej bankowości. Każdy, kto był po tej stronie i ustalał zasady udzielania takich kredytów, a skończył szkołę ekonomiczną albo choćby otarł się o zasady bankowości, musiał to wiedzieć. Nie mówiąc już o Komisji Nadzoru Finansowego.
- Brak nadzoru finansowego – Nieuczciwie wygenerowane przez banki zyski wyparowały z kieszeni Frankowicza.
Dzisiaj właściwie wszyscy rozsądni zgadzają się, że banki też przyczyniły się do frankowego kryzysu, ale wielu mówi, że nic nie można zrobić, bo korekta tej sytuacji spowoduje, że banki mogą upaść, bo nie stać ich na oddawanie pieniędzy. Częściowo mają oni rację, bo te pieniądze już dawno się rozeszły. Część poszła na wysokie prowizje, nagrody, dywidendy dla pracowników i zarządów, a część zamortyzowała kryzys 2008 roku. Dziś wiemy, że bez pieniędzy wydrenowanych z kieszeni Frankowiczów Donald Tusk nie byłby w stanie chwalić się swoją zieloną wyspą. Kolejna część pieniędzy znalazła się u pośredników, których zarządy banków skutecznie umotywowały nakręcając spiralę. Dostawali oni wyższe prowizje, nawet 1 proc. wartości całego kredytu. Przyjmijmy, że średnia kwota kredytu hipotecznego to około 250.000zł, co oznacza, że na każdym Frankowiczu pośrednik zarabiał 2500zł. Wynajęcie biura w centrum dużego miasta kosztowało około 20.000zł miesięcznie, do tego dochodziły statystycznie pensje kilku pracowników. W szczycie pokerowo-frankowego szaleństwa koszt takiego biura zwracał się w dwa dni. Później był już tylko czysty zysk. W jednym tylko roku 2007 na prowizje od kredytów walutowych poszło ponad miliard złotych. To wtedy wyrosły dzisiejsze imperia pośrednictwa finansowego jak Open Finance, wtedy też największe pieniądze zarobił Leszek Czarnecki. Najbardziej obrotni zostali milionerami. ,,Jeśli jakiś produkt daje sprzedawcy dwukrotnie wyższą marżę niż inne, to i tak go kupisz, choćbyś bardzo nie chciał. Tak działa rynek bez zasad. To naprawdę dość proste. Ale stworzenie systemu motywacji, którego efektem było oszukiwanie klientów, to nie tylko wina zarządów banków, ale przede wszystkim wina braku nadzoru finansowego, który na to pozwolił”.
- Brak nadzoru finansowego – banki udzielały kredytu we frankach w większości ich nie mając.
Ten mechanizm objaśniał Jan Krzysztof Bielecki, który w czasie frankowego szaleństwa był prezesem Pekao SA (jako jeden z nielicznych Prezesów może udzielać wyjaśnień, bo kierowany przez niego bank nie udzielał kredytów walutowych). Eldorado frankowe wywołało bowiem pewien kłopot strukturalny. Bankowe aktywa (min. kwota udzielonych kredytów) powinny się zawsze równoważyć z pasywami (depozytami klientów na kontach i lokatach). Równoważyć się jednak nie mogły, bo przecież bank działający w Polsce od klientów zbiera lokaty w złotych, a nie we frankach. Żeby mieć względny porządek księgowy, zarządy stosowały kolejny trik i franki potrzebne do równoważenia bilansu kupowały na jeden dzień. Rano bank miał franki, a wieczorem już ich nie miał. Opłata za tzw. jednodniowy swap była bardzo niska. Ten powtarzany codziennie manewr to czysta spekulacja. Informacje Krzysztofa Bieleckiego potwierdziły dziennikarskie śledztwa dotyczące badania bilansów banków. Można więc powiedzieć, że banki udzielały kredytu we frankach tak naprawdę ich nie mając. Idąc dalej można powiedzieć, że w takim razie według definicji to nie był kredyt, a raczej coś w rodzaju zakładu pomiędzy bankiem, a drugą stroną. Banki nie mogły mieć zabezpieczenia we frankach, bo skala była tak olbrzymia, że było to niemożliwe. Chciwość wygrywała gdy nadzór był ślepy.
- Drugie oszustwo wyborcze PiS – Obiecujemy Frankowiczom przewalutowanie kredytów, w które sami je wpędziliśmy (patrz punkt 2.)
25 marca 2017 roku w stolicy odbyła się kolejna demonstracja Frankowiczów organizowana głównie przez Stop Bankowemu Bezprawiu. Organizacja ta została stworzona między innymi przez kręcącego się przy mediach i politykach PiS Macieja Pawlickiego, publicystę ,,w Sieci”, producenta kinowego filmu ,,Smoleńsk”, czy byłego współpracownika Wiesława Walendziaka za czasów jego rządów w telewizji. Organizacja ta nakłaniała Frankowiczów najpierw do poparcia Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich, a później PiS-u w wyborach do Sejmu i Senatu. W kampanii, wbrew faktom, kreowali Ryszarda Petru na pierwszego winnego kryzysu frankowego. Sam Maciej Pawlicki bez powodzenia wystartował w wyborach do Sejmu z list Prawa i Sprawiedliwości. Andrzej Duda i PiS wygrali wybory między innymi dzięki tej organizacji. Później było jak zwykle. Pawlicki dostał w nagrodę program w telewizji. Pieniądze na dokończenie ,,Smoleńska” też się znalazły. Dla pozostałych Frankowiczów już niestety nie. Jarosław Kaczyński słusznie skalkulował, że pomoc Frankowiczom nic mu politycznie nie da i za namową Mateusza Morawieckiego zdecydował, że lepiej obłożyć banki podatkiem handlowym, z którego pieniądze pójdą na 500 plus. Lepiej dać 10 wyborcom po 6000 PLN rocznie niż jednemu Frankowiczowi 60000 PLN rocznie. Matematyka nie kłamie, a perspektywa 4 letnia sprawia, że nikt nie myśli co będzie później. Liczy się tu i teraz. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że politycy to oszuści i w kampanii obiecują gruszki na wierzbie i śliwki na sośnie. Czy jednak w przypadku Frankowiczów nie przekroczyliśmy już pewnej granicy? Andrzej Duda z dużą dozą prawdopodobieństwa nie zostałby wybrany Prezydentem RP gdyby nie kłamstwo frankowe. Idźmy dalej. Gdyby nie został wybrany Prezydentem wynik wyborów do parlamentu byłby prawdopodobnie inny. W związku z tym ta niezrealizowana obietnica przewalutowania kredytów ma swoją wagę, a przez to niezrealizowanie jej tak naprawdę podważa wynik wyborów 2015 roku niezależnie czy uważamy, że Frankowiczom należy się pomoc czy nie.
- Dlaczego w długiej perspektywie powinniśmy pomagać Frankowiczom, a nie bankom?
W mediach często pojawia się założony w centrum Warszawy przez Fundację Obywatelskiego Rozwoju licznik długu publicznego. Mało mówi się przy tym o naszych prywatnych długach, a są one istotniejsze, bo kogo oprócz garstki ekonomistów interesuje, że politycy wszystkich opcji zadłużyli nas już na ponad 100tys. złotych na osobę. Dla większości Polaków to abstrakcja. Co innego nasze prywatne zadłużenie, którego wielkość rzutuje bezpośrednio na zawartość naszych portfeli. Tymczasem prywatny dług polskich firm i gospodarstw domowych jest większy niż państwowy dług publiczny. Ten pierwszy w 2017 roku sięgał 51,1 procent PKB, zaś drugi 52,8 procent PKB. Na koniec III kwartału 2017 roku wartość wszystkich kredytów udzielonych polskim przedsiębiorstwom i gospodarstwom domowym wynosiła 972 miliardy złotych. Oczywiście, gdyby nie operacja umorzenia w 2014 obligacji skarbu państwa należących do OFE, to dług publiczny nadal byłby większy od prywatnego, ale różnica i tak byłaby niewielka. Zupełnie inaczej wyglądało to przed 2005 rokiem, kiedy nasze prywatne długi były znacznie mniejsze. Hossa mieszkaniowa wywołana przez pierwszą ekipę Kaczyńskiego i spółki w latach 2005-2008 spowodowała, że nasze długi zasadniczo wzrosły. Na początku 2018 roku gospodarstwa domowe były zadłużone na około 400 mld PLN kredytów mieszkaniowych. Na 400 mld PLN kredytów mieszkaniowych składało się: 234 mld PLN długu w złotych, 134 mld PLN kredytów we frankach szwajcarskich, 27 mld PLN kredytów w euro i 4 mld PLN kredytów w innych walutach obcych.
Patrząc na te liczby człowiek zastanawia się, dlaczego zakład produkujący wszystkim potrzebne do życia majtki – vide Atlantic – może upaść i nikogo to nie obchodzi. Najnowsza historia banków Leszka Czarneckiego dowodzi, że bank produkujący niepotrzebne nikomu toksyczne aktywa nie może upaść i każdego to obchodzi. Smutna historia Frankowiczów, która obawiam się nie będzie miała pozytywnego finału jest częścią większej całości. Ci ludzie często do końca życia będą tak jak dziś co pokazują statystyki sumiennie spłacać swoje zobowiązania kredytowe, a kiedy w końcu je spłacą czeka ich zamiast nagrody kolejna przykra niespodzianka, którą szykują im już wczoraj i dziś nasi populiści-politycy. Okaże się, że emerytury dla nich nie będzie, bo ich składki emerytalne wyparowały. Dlatego chcąc nie chcąc znowu udadzą się do znienawidzonego banku i sprzedadzą swój dwukrotnie przepłacony dom za pół ceny. Nie będzie dla niech alternatywy.
Historia Frankowiczów jest skomplikowana, wielowątkowa. I nie jest to opowieść czarno-biała. Prawdopodobnie szczególnie gorzka jest ona dla tych, którzy pomogli kiedyś wygrać Prawu i Sprawiedliwości, a w nagrodę zostali potraktowani identycznie jak przez ich poprzedników. Politycy bowiem stwierdzili, że nie ma co kredytować tego pokolenia. One i tak jest dla nich stracone. Wyższą stopę zwrotu uzyska się gdzie indziej.
Sytuacja jednak już niedługo może ulec diametralnej zmianie. W tym roku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej powinien wydać wyrok w ich sprawie. Na razie rzecznik generalny Trybunału rekomenduje uznanie klauzuli indeksacyjnej za niezgodną z prawem. Według tej wykładni kredytu frankowe powinny stać się automatycznie złotowymi, ale uwaga z zachowaniem frankowej stopy procentowej. Taki wyrok spowodowałby, że każdy Frankowicz mógłby liczyć na podobny dla siebie wyrok w polskim sądzie, a to wywołałoby niechybny upadek niektórych instytucji bankowych, jak umoczony po uszy w kredytach frankowych Gettin Bank. Gra idzie o około 60 miliardów złotych. Czas na rozbrojenie systemowe tej bomby powoli się kończy…