Od redakcji: Dobiega końca rok 2017. Czas na podsumowania i próbę nakreślenia przyszłych scenariuszy w polityce krajowej, gospodarce, sferze społecznej i Unii Europejskiej. Zachęcamy do lektury najnowszego tematu Liberté!.
PiS jest na finiszu swej rewolucji narodowo-konserwatywnej. Co dokładnie może to znaczyć, trudno dziś określić. Z jednej strony ma być antykomunistyczna, ale wśród jej wykonawców aż roi się od niedobitków komunizmu. Ma być prawicowa – a jest socjalistyczna. Ma być odnową moralną, a jest przeprowadzana przez wielokrotnych rozwodników. Ma być wstawaniem z kolan, a funduje Polsce poniżenie międzynarodowe nieznane od lat. PiS zapewni materiał do badań politologom na wiele dekad.
Jedyny motyw przewodni, jaki udaje mi się wychwycić, to wymiana kadr. Narracja ekipy rządzącej mówi o zawłaszczeniu III RP przez elity, które uciskają szarego człowieka. Ich wymiana jest podstawowym i jedynym warunkiem odbudowy Polski. Żadne zmiany systemowe jako takie nie są potrzebne –PiS dokonuje ich wtedy, kiedy chce wyrzucić ludzi z jakiejś instytucji – są tylko środkiem do osiągnięcia celu.
Definicja tych złych elit ewoluuje w zależności od doraźnych politycznych potrzeb. Raz to PO, raz kasta sędziowska, raz dziennikarze, za chwilę zaś ktokolwiek inny śmiący krytykować PiS. Nurzanie w gównie przeciwników PiS opracował do perfekcji i tylko osobiste interwencje prezesa uchroniły osoby takie jak Andrzej Duda czy Jadwiga Staniszkis przed seansem nienawiści, pomimo ich niepełnej lojalności. Inni takiego szczęścia nie mieli.
Liberalnej części społeczeństwa nie mieści się w głowie, jak tak chamskie i butne zachowanie nie przekłada się na gwałtowny spadek popularności PiS – w końcu arogancja władzy zaszkodziła wielce PO. Odpowiedź jest dość prosta: PiS jest arogancki wobec elit i to się podoba wszystkim, którzy do bycia elitami aspirują lub czują się przez system skrzywdzeni (a przecież poczucie krzywdy jest subiektywne i skrzywdzonym może czuć się każdy). Wylewanie gnojówki na elity jest więc z ich punktu widzenia zadośćuczynieniem za postrzegane krzywdy lub niedopuszczenie do salonu.
Taka buta władzy się ludowi akurat podoba. Jeśli dodamy do tego elektorat socjalny kupiony za 500+, wszelkiego rodzaju marginalne grupy przez PiS docenione, dotąd ukrywające się w podziemiu: od narodowców po antyszczepionkowców, i uwzględnimy fakt, że znacząca część liberalnego społeczeństwa postanowiła wyjechać do lepiej rokujących krajów, dostajemy w efekcie 40 proc. poparcia. Niewiele wskazuje, by cokolwiek się miało w tej kwestii zmienić.
Kaczyński prowadzi więc swoją politykę wymiany elit. Problem polega na tym, że z wielu powodów do wymiany elit brakuje nam kadr. Innymi słowy, gdyby chcieć wymienić większość obsad instytucji na ludzi o podobnym poziomie kompetencji, to ich po prostu nie znajdziemy. Przytłaczająca większość frustratów psioczących na zamknięte kasty niedopuszczające ich do członkostwa w elitach po prostu się do tych elit nie nadaje.
Symbolem efektów wymiany elit na frustratów jest stadnina w Janowie Podlaskim, gdzie w kilka miesięcy udało się zaprzepaścić dziesiątki lat wielkich dokonań. To jednak (nasz) koszt, który Kaczyński gotów jest ponieść w imię wyższych celów, bowiem uzasadnia spadek kompetencji wzrostem poziomu moralności. Dlatego też gotów jest wprowadzić na stanowisko jednego z najważniejszych sędziów w Polsce trzeciorzędną sędzię, zdegradowaną za niekompetencję, do tego żonę człowieka, który podpisał zobowiązanie do współpracy z SB – bo ma się to przełożyć na odnowę moralną właśnie. I jak się można spodziewać, wyniki prowadzonej przez panią prezes instytucji znacznie się pogorszyły – i nie stanowi to żadnego problemu, mimo że poprzedni prezes był obrzucany błotem za efekty swojej pracy.
Gwarancją moralności jest więc wyznawanie tych samych wartości, co PiS – jakiekolwiek by nie były i które zmieniają się w najdziwniejszych momentach. Wskaźnikiem moralności okazała się „naszość” i bezwzględna lojalność. Nasz prokurator w stanie wojennym jest dobry, innym zasłużonym skądinąd osobom nie wybaczymy czynów braci ojców, a nawet dziadków. Bankster Petru zły, bo obcy, bankster Morawiecki – dobry, bo nasz.
Walec PiS dojechał już prawie do mety. Praktycznie wszystkie ważne instytucje III RP zostały zdemolowane, a ludzie w nich zasiadający wymienieni na swoich. Te mniej ważne padły dużo wcześniej. Zostały sądy, ale to kwestia dość krótkiego czasu. Kolejnym zrywem środowiska liberalne wyprowadzą ludzi na ulice, co zostanie przez PiS skomentowane jak zwykle obraźliwie –ku uciesze elektoratu. Instytucje międzynarodowe nas pogrożą, ale niewiele mogą zrobić. Oczywiście w dłuższej perspektywie wiele na tym stracimy – ale to Kaczyńskiego nie interesuje. Interesuje go przeoranie Polski tu i teraz – co mu się zapewne uda. Pozostaje jednak dla niego zadanie najtrudniejsze – jak swoje zmiany zakorzenić.
Jak dotąd PiS jest dogłębnie „demokratyczne”, wszystkie swoje zmiany uzasadniając wolą suwerena (choć wyniosłą ciszą zbywa pytanie, dlaczego niby wola 19 proc. Polaków uprawnionych do głosowania ma być wyrazem woli całego narodu). Sam jednak widzi, jak działające od 27 lat instytucje padają pod toporem większości sejmowej jedna po drugiej. Nie ma zatem żadnych wątpliwości, że nawet dwie kadencje nie dają jakiejkolwiek gwarancji, że wprowadzone zmiany się ostaną. Następcy mogą pójść przetartymi przez PiS ścieżkami i ustawami powygaszać kadencje, kogo tylko będą chcieli. Skoro sami posłowie PiS wprost twierdzą, że to co robią, jest niekonstytucyjne, to co powstrzyma następców – kimkolwiek by nie byli? Nic.
Wspominanie o nowej konstytucji to jedna z prób, majstrowanie przy ordynacji to druga. Ale żadna nie daje gwarancji powodzenia. Skoro można łamać istniejącą konstytucję, można będzie łamać i następną, zaś ordynacja bywa bronią obosieczną. Jedyną gwarancją jest autorytaryzm dający władzę na dekady, ale wtedy uzasadnienie „o woli suwerena” będzie musiało odejść i zacznie się uzasadnianie za pomocą wartości. Póki PiS mówi o suwerenie, jest zatem jeszcze dość bezpiecznie, kiedy zacznie mówić o „sprawiedliwości”, „narodzie”, „chrześcijaństwie”, zrobi się naprawdę źle. Bowiem to są uzasadnienia, by wolę „ciemnego narodu” ignorować. W końcu cóż może on wiedzieć o imponderabiliach…
Jednak nawet jeśli do tego nie dojdzie, PiS uczynił Polsce szkody niepowetowane. Każda kolejna zmiana polityczna będzie oznaczała czystkę we wszelkich instytucjach – bowiem podział władz został efektywnie zlikwidowany. Co kilka lat czeka nas zatem trzęsienie ziemi, zaś decyzje instytucji będą szeroko kontestowane. Jak do tej pory wiele decyzji Trybunału Konstytucyjnego bardzo mi się nie podobało, jednak nigdy nie przyszłoby mi do głowy, aby je podważać lub ignorować. Dziś nie poważam żadnych decyzji tego organu: obecnych, przyszłych ani przeszłych. Podobnie każda następna władza będzie uznawać tylko to, co jej odpowiada.
III RP odeszła w przeszłość, nawet jeśli następne wybory wygrają siły antyPiS-u. Zaczynu IV, czy V RP zaś nie widać, bo niby dlaczego nowa konstytucja ma być bardziej szanowana niż stara? Gruzy starych instytucji słabo nadają się na fundament nowych. W najlepszym wypadku czeka nas więc karuzela stanowisk co wybory, kiedy państwo stawać się będzie w całości politycznym łupem. Cofniemy się w rozwoju instytucjonalnym nawet dalej niż w kiepskie pod tym względem lata 90. Staniemy się typową republiką bananową i zajmiemy odpowiednie do tego miejsce w porządku międzynarodowym, co przełoży się nieuchronnie na spadek inwestycji zagranicznych i krajowych – to zresztą proces, który już obserwujemy.
Przy tym i tak opisywana prognoza jest optymistyczna. Przy słabości instytucjonalnej przejście władzy przez opcję skrajną (a PiS ja dotąd taką nie jest) może doprowadzić nas bardzo szybko w kierunku modelu nawet nie rosyjskiego, co białoruskiego (lub jeszcze gorszego). Trudno powiedzieć, czy będzie to ekstrema prawicowa, czy też lewicowa – wzrost jej popularności jest jednak bardzo prawdopodobny, bo stojące przed nami wyzwania są również radykalne. Sytuacja demograficzna jest bardzo trudna, ale działania PiS ją drastycznie pogorszyły. Prym wiedzie tu obniżenie wieku emerytalnego, które doprowadzi do tego, że negatywne zmiany prognozowane na 2040 rok pojawią się już w 2020 r. Za dwa lata…
Staniemy więc szybko przed wyborem: albo emerytury, albo służba zdrowia, albo wojsko, albo policja… Na wszystko niestety nie wystarczy, bez względu na to, jak dobrze pójdzie uszczelnianie podatków. Ich podnoszenie wywoła falę emigracji, utrzymanie na tym samym poziomie – kryzys finansów publicznych. Z tego problemu nie ma łatwego wyjścia. Umowa społeczna ograniczająca emerytury i prawa do nich z jednej strony i tymczasowe większe obciążenia pracujących z drugiej być może pozwoliłyby nam jakoś przetrwać ten kryzys (choć przy otwartych granicach nie jest to bynajmniej pewne). Tymczasem PiS zwiększa emeryturę minimalną i obniża wiek emerytalny. Młodzi, którzy muszą to sfinansować, na pewno nie pozostaną obojętni, nawet jeśli dobra koniunktura potrwa jeszcze jakiś czas (choć wcale tak się stać nie musi).
PiS swoimi działaniami doprowadził do rozchwiania instytucjonalnego Polski wprowadzając efektywnie „demokraturę” – tyranię większości, w której praw mniejszości nie broni nic. Dziś tą mniejszością są homoseksualiści, „ciapaci” i inni nie sformatowani wedle konserwatywnego światopoglądu. Ale następny wielki konflikt w społeczeństwie to będzie bitwa starych z młodymi – i to młodzi są w mniejszości. Ci będąc przegranymi politycznie, mają jednak zawsze opcję atomową – ucieczkę. Oni za granicą sobie poradzą – ba, zostaną przyjęci z otwartymi rękoma. Starzy zostawieni sami sobie zaś nie dadzą rady i Polska ma duże szanse stać się kolejnym failed state.
Kaczyńskiemu wyraźnie zależy, by zapisać się w historii Polski. Ma na to wielkie szanse – jako grabarz Rzeczpospolitej.
Tomasz Kasprowicz – przedsiębiorca. Zajmuje się doradztwem w zakresie informatyzacji przedsiębiorstw. Wspólnik w firmach Gemini oraz Matbud. Adiunkt w Wyższej Szkole Biznesu w Dąbrowie Górniczej. Doktor finansów (Southern Illinois University Carbondale).