W ostatnim czasie w mediach, głośno było o problemach w PKP. Polskę na przełomie roku dotknął wręcz paraliż komunikacyjny jeśli chodzi o podróżowanie koleją. Pociągi notowały wielogodzinne opóźnienia, nie przyjeżdżały a nawet jeśli, to były tak zatłoczone, że część pasażerów musiała zostać na peronie a tych co mieli „szczęście” i dostali się do środka, czekała kilkugodzinna męczarnia w przepełnionym przedziale. Kryzys nie ominął też połączeń lokalnych, ludzie spóźniali się do pracy, bo zastępcza komunikacja autobusowa działała niewiele lepiej niż pociągi. Okazało się to co większość wie nie od dziś, że PKP jest całkowicie nieprofesjonalnie zarządzaną firmą, a problemy wynikały nie tyle z czynników niezależnych (takich jak pogoda), lecz w bardzo dużym stopniu z absurdalnych wręcz błędów w zarządzaniu. Na przykład odkryto, że na bocznicy, od kilku miesięcy stoi wiele nowych i sprawnych składów, tylko dlatego, że muszą czekać na przegląd (którego oczywiście nie da się zrobić szybciej).
To gwoli wstępu, jak to zwykle bywa, opozycja (w tym przypadku SLD) nie omieszkała nie wykorzystać takiej sytuacji (aby oddać sprawiedliwość, przedstawiciel partii powiedział, że nie wyciągałaby tych faktów na światło dzienne gdyby nie dramatyczna sytuacja w PKP, to pewnie po to, żeby nie zostać oskarżonym o „wyszukiwanie haków”). Otóż jak się okazało, w naszej „gazeli biznesu” czyli PKP, pracuje, na ważnych stanowiskach, kilkudziesięciu znajomych ze studiów czy rodzinnego miasta, nie kogo innego jak odpowiedzialnego za ten sektor, ministra infrastruktury-Cezarego Grabarczyka. W przypadku SLD można by powiedzieć, że „przyganiał kocioł garnkowi”, jednak w żaden sposób nie umniejsza to winy PO. Zachowanie takie jest tak klasycznym przykładem kumoterstwa, że jego opis mógłby zostać zamieszczony pod definicją tego terminu w encyklopedii PWN.
Komentująca wydarzenie posłanka PiS-Elżbieta Jakubiak, z tego stresu i oburzenia pomyliła kumoterstwo z nepotyzmem (wspieraniem członków rodziny a nie znajomych), ale już poseł PSL, jak to się w języku potocznym mówi, „przeszedł samego siebie”. Otóż stwierdził on, że sam na miejscu ministra zrobiłby tak samo, bo warto otaczać się znajomymi z partii czy innej grupy, do której się należy bo są ludźmi zaufanymi (nie wiem kto im ufa), sprawdzonymi (jeden z zapewne ważnych pracowników PKP pracował wcześniej w antykwariacie na przykład) oraz co najważniejsze lojalnymi (powinni być lojalni wobec społeczeństwa a nie polityka) natomiast „obcy” w przeciwieństwie do „swoich” tych cech nie posiadają . Przypominam, że kumoterstwo, zaraz po korupcji, jest chyba największym grzechem współczesnych demokracji, jednak chyba nigdzie indziej (chodzi o kraje demokratyczne nie demokratyzujące się), żaden polityk nie deklaruje publicznie, że nie widzi nic złego w zatrudnianiu znajomych w spółkach skarbu państwa, tak jak ciężko sobie wyobrazić posła, który stwierdzi, że bierze łapówki bo jest elastyczny i nie lubi biurokracji na przykład.
Ta sama Platforma, jakiś czas temu wyrzuciła z partii Zytę Gilowską, za to, że zleciła zadanie (partyjne nie państwowe) swojemu synowi, który miał do tego kwalifikacje i nie pamiętam zarzutów pod adresem jego pracy. W przypadku PKP natomiast zarzuty są dosyć poważne o ile nie całkowicie tą firmę kompromitujące. Szczególnie, że naprawdę stanowiska zajmowali niewykwalifikowani ludzie, co widać po efektach ich pracy, nawet w ulotkach PKP, znajdowało się na przykład stwierdzenie, że podróż ich pociągami daje możliwość wytchnienia przed spotkaniem z rodziną. Ekspertka „Wiadomości” musiała przypomnieć zleceniodawcom wykonania tej ulotki, że co niektórzy znajdują chwile wytchnienia właśnie na takim spotkaniu a autor ulotki z góry zakłada, że czas spędzony z rodziną jest dla kogoś męczarnią, przed którą trzeba odpoczywać. Tak więc chodzi o to, że bezsensowny jest już sam argument, że ktoś zatrudnia znajomych bo otacza się sprawdzonymi, pewnymi ludźmi. Może przy przetargach też zatrudnia firmy sprawdzone, lojalne i znajome? Stoi to w sprzeczności z podstawowymi zasadami demokracji a czasem nawet wbrew prawu, tak w demokratycznym państwie robić nie można, nawet jeśli ludzie ci pracują dobrze. Jest to firma państwowa i możliwość robienia w niej kariery powinien mieć każdy obywatel o ile tylko ma do tego odpowiednie kwalifikacje. Zasada równości szans jest tutaj łamana, bo znajomość z ministrem nie ma obiektywnie żadnego związku z jakością pracy (chyba, że na niekorzyść klientów tej firmy), jak chciałby to przedstawić minister Grabarczyk. To tak jakby w szkole wystawiać oceny na podstawie koloru plecaka. Czyli raz, że jest to po prostu niesprawiedliwe z punktu widzenia szukających zatrudnienia czy już pracujących w PKP (znajomi ministra zajmują wyższe stanowiska pomimo mniejszych kompetencji, w skrócie gorzej wykonują swoją pracę, a to chyba właśnie jej efekty powinny być jeśli nie jedynym to na pewno decydującym kryterium). A po drugie, tracimy na tym wszyscy, przecież skoro nie decydują kompetencje tylko znajomości to stanowiska zajmują ludzie, którzy mają mniejsze umiejętności, bo chyba nikt oprócz samego ministra Grabarczyka nie wierzy, że akurat jego znajomi mają najwyższe kwalifikacje, byłby to naprawdę bardzo dziwny zbieg okoliczności a efekty widać jak na dłoni.
Tak więc minister infrastruktury oraz (szczerze nie wiem po co ani dlaczego) poseł PSL- Eugeniusz Kłopotek skompromitowali się w sposób porównywalny z komendantem policji, który stwierdził, że nie czuje się winny, bo tutaj cytat z pamięci: „w Czechach z taką zawartością alkoholu jaką on miał można legalnie jeździć”. To już chyba lepiej się przyznać gdy sprawa jest oczywista niż dodatkowo ośmieszać w telewizji (albo tłumaczyć się na przykład stresującą pracą czy ważną, nagłą sprawą, do której musiało się jechać) także piarowca owy komendant powinien albo zmienić albo zatrudnić, nawiasem mówiąc, ciekawe czy gdy znalazł u kogoś marihuanę, zamykał sprawę (tak jak prokuratura) bo w Czechach jej posiadanie jest legalne. Bo już inny poseł PO-Paweł Olszewski chociaż może wydawać się na pierwszy rzut oka bezczelny to z logicznego punktu widzenia jego wypowiedzi nie można by nazwać zdaniem fałszywym, ponieważ stwierdził on mniej więcej, że „to, że ktoś pochodzi z jednego miasta to nie oznacza, że się zna” no fakt tylko, że w świetle innych faktów szansa na to, że się nie znają jest jak jeden do tysiąca, szczególnie, że znajomość tych ludzi potwierdził sam minister. Jednak trzeba mu przyznać, że chociaż zaprzeczał zarzutom SLD (jakoby był to przypadek), a nie jak jego poprzednicy, z których pierwszy (sam zainteresowany minister Grabarczyk) przyznał się do nich i stwierdził, że nie widzi w nich nic nagannego (nazywając wystąpienie SLD „wystrzałem z kapiszona”) , natomiast następny (Eugeniusz Kłopotek), że sam by też tak zrobił na miejscu ministra. Nadal nie wiem po co kompromitował się ten drugi, może nie wie co to jest kumoterstwo w 20 lat po wprowadzeniu demokracji.
To co napisałem w tym artykule pewnie wielu wyda się oczywiste i niewarte pisania. Jednak jak widać nie jest i to nie tylko dla polityków jak dla ich wyborców, skoro ci pierwsi się z tym oficjalnie nie zgadzają. Tak więc warto wspomnieć, że w tak zwanym „każdym normalnym kraju”, ujawnienie takich faktów spowodowałoby natychmiastową dymisję, oraz „śmierć polityczną” takiego ministra. Bo chyba żadna mieszkająca w Irlandii osoba (kraj ten podobno ma być wzorem dla Polski) nie wyobraża sobie tego typu wypowiedzi w publicznej telewizji (chyba, że jako przeciek tajnych nagrań).