W ciemnych głębinach ludzkiej duszy, gdzie światło zrozumienia często jest przesłonięte przez mrok wątpliwości, postawy nadziei i otuchy jawią się jako przeciwstawne, lecz splecione. Nadzieja to busola, wskazuje drogę obietnicą lepszych dni. Otucha to zatoka i port w zatoce, azyl pośród wirów i prądów, kojący znużoną duszę w czułych objęciach. W oceanie człowieczych doświadczeń te dwie siły przemierzają te same wody, lecz kierują się różnymi gwiazdami.
Dobry jest, nie?
Nadzieja popycha nas naprzód, ku nowym początkom. Zdolna rozgonić cienie i tchnąć życie w zimną, uśpioną ziemię. Ląd jest blisko, trud i cierpienie nie poszły na marne. Jądrem nadziei jest droga, wędrówka, przyszłość. Jednakże jest to obosieczny miecz. Może unieść ducha na zawrotne wyżyny, ale także doprowadzić do druzgocącego upadku. Kiedy nadzieja nie dotrzymuje obietnicy, rozpacz potrafi być zaiste otchłanna. Jej światło może oślepić na surową rzeczywistość i zaprowadzić z dala od stałego lądu, ku zdradliwym wodom iluzji i niespełnienia.
(…)
Otucha jest cichszym, bardziej wstrzemięźliwym towarzyszem. Nie prowokuje przyszłości, nie wadzi się z żywiołami i namiętnościami, nie dąży do zmiany biegu rzeczy. Oferuje pokój i wytchnienie, pociesza zmęczoną duszę i daje jej schronienie przed nieustanną nawałnicą świata. W zamęcie nazw i zaklęć nie obiecuje lepszego jutra, lecz oferuje wytchnienie tu i teraz, opium dla zranionego ducha.
W przeciwieństwie do nadziei otucha wyrasta ze zgody na świat i stara się ulżyć ciężarom życia, nie oczekując nagrody. Szuka ukojenia w prostych rozkoszach, w ciszy namysłu, w delikatnym dotyku. Schronienie przed marszem czasu i nieuniknionym wyczerpaniem, które przynosi.
Nasze żagle utkane są z otuchy i nadziei. Ta druga pcha nas naprzód ku lepszej przyszłości, ta pierwsza przynosi pokój niezbędny do przetrwania teraźniejszości. Latarnia morska i kotwica. Obie niezbędne, żebyśmy mogli sprostać zawiłościom istnienia w pełnej pokory człowieczej równowadze.
(…)
Otucha, wiadomo gdzie się mieści. W sztuce, w łóżku, w portfelu, może nawet w śmierci, w tej dobrej, we własnym domu, w otoczeniu kochającej rodziny, w prostym białym tahrihim. Nadzieja, czym jest, z czego zrobiona, gdzie się mieści, nie wie nikt. Najbardziej tajemnicze z doznań, jakie przytrafiają się istocie z popiołu i lamentu. Nie ma takich nazw, które można byłoby przyłożyć do tego stanu, a przecież wszyscy doskonale go znamy.
Wszyscy. Kilka razy dziennie potrafimy powiedzieć „mam nadzieję”, mimo że nie mamy pojęcia, co to dokładnie znaczy. Mamy niemanie. Rachuba zysków i strat? Mapa ryzyka? Statystyka stosowana? Prawo wielkich liczb? Rachunek prawdopodobieństwa? Jak można wiedzieć tak niewiele o czymś, co tak wielu zna tak dobrze?
Nie wrócę nie dlatego, że nie mam kotwicy i nie widzę światła latarni morskiej, ale właśnie dlatego, że mam w sobie i kotwicę, i latarnię. Kotwicę, żeby było co wyciągać i niezłomnie dryfować. Latarnię, żeby nie wpierdolić się na minę. Czy wymyślą sobie nowego, czy wskrzeszą starego, wszystko jedno, jakoś sobie muszą poradzić bez niewidzialnego winowajcy. Chętnie popatrzę, jak im idzie, ale z mojej laguny.
Polej no mi jeszcze jedno mojito, człowiecza równowago.
*Fragment pochodzi z książki każdy, kiedyś, która ukazała się nakładem wydawnictwa Wielka Litera.
