Fatalna wpadka Baracka Obamy być może ukazała brak profesjonalizmu administracji Białego Domu. Jednak na pewno potwierdziła to, co o Polsce wiemy już od dawna.
Słowami amerykańskiego prezydenta nie powinniśmy martwić się z powodu urażonej dumy narodowej. Większym problemem jest bowiem fakt, że błąd popełniony przez Baracka Obamę źle świadczy o jego administracji, a to właśnie jej działania – czy tego chcemy, czy nie – wpływają na polityczne losy całego świata. Jeśli nie udało jej się uniknąć błędu na tak prostym, werbalnym poziomie, to możemy obawiać się, że podobnie może być w setkach sytuacji, które nie podlegają publicznej weryfikacji. A wtedy zagrożone może być nasze bezpieczeństwo.
„Polskie obozy śmierci” w ustach amerykańskiego prezydenta oburzyły nas również dlatego, że Stany Zjednoczone od wielu lat grają rolę międzynarodowego szeryfa, stojącego na straży demokracji. Swoich przeciwników ścigają po całym świecie: począwszy od Hanoi, przez Moskwę, na Bagdadzie kończąc. Komu jak komu, ale państwu, które na walce o wolność (słusznie lub nie – to zupełnie inny temat) konsekwentnie buduje swój polityczny marketing, po prostu nie wypada popełniać tak podręcznikowych błędów.
Być może „polskie obozy śmierci” są efektem braku kompetencji amerykańskiej administracji, a być może – wyłącznie przypadkiem. Niestety, bardzo trudno to samo napisać o naszej reakcji na tę sprawę. Polacy, głównie ustami naszych polityków, zachowali się tak schematycznie, że na żadne „być może” nie ma tutaj miejsca – udowodniliśmy, że w każdej międzynarodowej sytuacji zachowuje się tak samo egocentrycznie.
Bardzo łatwo nam wyrokować o niewiedzy – uwielbiamy śmiać się z Amerykanów, którzy mają problem z ulokowaniem państw na mapie Europy, mimo że sami najprawdopodobniej mielibyśmy problem nawet z wymienieniem kilku amerykańskich stanów. Oburzamy się na wszystkie przekłamania związane z II wojną światową, a sami o wojnie secesyjnej nie wiemy prawie nic. Wymagamy, żeby inne narody odróżniały subtelne różnice naszej historii, a sami nie znamy podstawowych faktów, dotyczących wydarzeń, które nie miały bezpośrednio związku z naszym krajem. Problem zaczyna się wtedy, kiedy do chóru dołączają się politycy. Histeryczna reakcja polskich polityków po słowach Obamy doskonale wpisywała się ten nurt patrzenia na inne narody – w tym przypadku na Amerykanów – z przymrużeniem oka, z poczuciem wyższości.
Wprost wyraził to Ryszard Czarnecki, który w skandalicznej wypowiedzi stwierdził, że Barack Obama jest nieukiem. Jednak tym razem w podobny nurt wpisywali się nie tylko politycy prawicy: Leszek Miller powiedział, że Adam Rotfeld nie powinien był przyjmować Medalu Wolności; Donald Tusk wygłosił przemówienie, w którym więcej było emocji niż dyplomacji; Joachim Brudziński natomiast w „Kropce nad i” zasugerował, że słowa Obamy były celowe, ponieważ w Stanach Zjednoczonych żyje wielu wyborców pochodzenia niemieckiego. Pozytywnym wyjątkiem na tle polskich polityków okazał się Bronisław Komorowski, który jako jedyny zareagował spokojnie i – co najważniejsze – skutecznie.
Słowa Ryszarda Czarneckiego przeszły bez większego echa, ponieważ mniej więcej to samo myślało wielu Polaków. Obama to nieuk, zresztą – większość Amerykanów to nieuki. Przecież tylko opalają się na Florydzie, grają w baseball i robią zakupy w Nowym Jorku. Co niby mogą wiedzieć o naszym cierpieniu, o Polsce – Chrystusie wśród narodów świata?
Afera z „polskimi obozami śmierci” już niedługo zupełnie ucichnie, amerykański prezydent o niej zapomni, a my niestety zostaniemy z naszym egocentryzmem. Nadal będziemy się oburzać na głupich Amerykanów. Nadal będziemy narzekać na Rosjan i Niemców. Nadal będziemy protestować, gdy ktoś – nawet polski urzędnik! – ośmieli się powiedzieć Breslau na Wrocław.
A czy zastanawialiśmy się kiedyś, co my wiemy o innych narodach? Co wiemy, na przykład, o Bombaju? Niestety, chyba bardzo niewiele, bo nasz język jest jednym z ostatnich, który (i oficjalnie, i na co dzień) wciąż używa tej nazwy na indyjskie miasto Mumbai.