Debata prezydencka została zamieniona w farsę przez żenujące pytania zadane przez prowadzącego ją „dziennikarza”. Żadne z nich nie odnosiło się do ważnych wyzwań przed jakimi stoi przyszły prezydent naszego kraju – biorąc pod uwagę jego kompetencje i aktualną sytuację polityczną. Czy musiało do tego dojść? Widocznie musiało, skoro doszło? Nie, nie musiało! Gdyby debatę prowadził poważny dziennikarz, ze stacji poważnie traktującej swoich widzów i zaproszonych do studia polityków, moglibyśmy usłyszeć w niej odpowiedzi na naprawdę istotne kwestie. Jakie pytania powinny paść?
Na początku ustalmy jedno – rola prezydenta w polskim systemie politycznym jest mocno ograniczona. Ma być reprezentantem państwa na arenie międzynarodowej, strażnikiem konstytucji, ewentualnie arbitrem w sporach i może trochę królem (ordery, prawo łaski, prawo do mianowania na niektóre urzędy). Ma więc niewielkie kompetencje, ale bardzo silny polityczny mandat, bo aby wygrać wybory trzeba zyskać poparcie 9-10 milionów wyborców.
W tym kontekście opowieści kandydatów o tym jak naprawią służbę zdrowia, jak zmniejszą bezrobocie albo jak skupią się na systemie edukacji możecie Państwo od razu włożyć między bajki. Niczego takiego prezydent nie zrobi, bo to może zrobić jedynie rząd. Warto byłoby jednak zapytać o rzeczy, na które w ramach swoich kompetencji prezydent mógłby zrobić, a w bieżącej sytuacji politycznej nawet zrobić powinien.
Po pierwsze, warto byłoby spytać kandydatów o ich pomysł na prezydenturę. Czy mają wizję jak przywrócić godność urzędowi głowy państwa, którego prestiż mocno podupadł? To jest sytuacja postępująca co najmniej od czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego, a obecnie urzędujący Andrzej Duda, wyzywany od „Adrianów”, czy „Długopisów”, musi się z tym problemem mierzyć jeszcze bardziej. Ciekaw bym był bardzo, jak na to pytanie odpowiedziałby sam Andrzej Duda, ale i inni kandydaci, których to obniżenie standardów debaty publicznej przecież też dotknie. To pytanie byłoby dobre na otwarcie, bo pozwoliłoby widzom usłyszeć, czy w warunkach postępującego „deficytu powagi” w polskiej polityce, kandydaci umieją coś powiedzieć na poważnie.
Po drugie, zapytałbym, jak wyobrażają sobie swoją rolę w dyplomacji. W istocie byłoby to pytanie jaką „wartość dodaną” mogliby stanowić dla polskiej polityki zagranicznej, prowadzonej przez rząd. Spotykający się z głowami państw prezydent potencjalnie może całkiem sporo, jeśli tylko będzie dobrym dyplomatą i jeśli będzie umiał współpracować z rządem. Szczególnie ważna byłaby odpowiedź kandydatów opozycyjnych, którzy przecież będą musieli współpracować w tej mierze, przynajmniej przez dużą część swojej kadencji, z rządzącym obozem Zjednoczonej Prawicy.
Po trzecie, należałoby zadać pytanie o rolę prezydenta w kryzysie ustrojowym, którego doświadcza Polska. Niezależnie od tego czy ktoś popiera zmiany PiSu w sądownictwie, czy ich nie popiera, to ostry konflikt w tej mierze jest faktem. Konflikt ten ma swój wymiar międzynarodowy w postaci postępowań przed unijnym Trybunałem Sprawiedliwości oraz krajowy, w postaci podważania legalności wyboru i funkcjonowania najważniejszych instytucji władzy sądowniczej. Wyborcy mają prawo wiedzieć, w jaki sposób przyszły prezydent ma zamiar wpływać na ten niezwykle istotny dla państwa polskiego spór. Tym bardziej, że akurat w tym zakresie prezydent poprzez prawo weta oraz mianowania sędziów ma akurat spore możliwości działania.
Po czwarte, warto byłoby zadać pytanie o model prezydentury, a w istocie o skalę niezależności kandydatów od ich politycznych obozów. Prezydent, z poparciem pewnie prawie 10 milionów wyborców, będzie miał mandat silniejszy niż jakakolwiek partia w Polsce, dlatego też nie może, a na pewno nie powinien, być niewolnikiem własnego politycznego zaplecza. Pytanie o „asertywność” czy też o „przestrzeń wolności” byłoby o tyle istotne, że jednak duża część kandydatów, w tym dwóch faworytów do drugiej tury, to politycy mocno związani z partiami. Na ile chcą się od nich odciąć i budować własny ośrodek władzy (jak Aleksander Kwaśniewski), a na ile chcą funkcjonować na zasadach symbiozy z rządem, jak Andrzej Duda w czasie swojej pierwszej kadencji? To pytanie byłoby też istotne dla urzędującego prezydenta, który przecież w drugiej kadencji teoretycznie może być już dużo bardziej niezależny od swojego obozu politycznego – odpowiadając już jedynie przed „Bogiem i historią”.
Na koniec chciałbym, aby poproszono kandydatów o wskazanie jednego problemu, który koniecznie chcieliby rozwiązać w czasie swojej prezydentury. To byłoby niesłychanie ciekawe pytanie o rolę „adwokata sprawy”, którym prezydent może być. W ramach politycznych targów z rządem, przekonując lub grożąc wetem w jakiejś ważnej dla rządzących kwestii, prezydent ma możliwość przeforsowania pewnych swoich rozwiązań. Realnie patrząc to niezbyt wielu, ale z pewnością można wymagać, aby wskazał jedną konkretną rzecz, którą chce zmienić. Może to być finansowanie kultury albo wsparcie dla niepełnosprawnych, ale dobrze byłoby wiedzieć co jest takie „faktycznie najważniejsze” dla kandydata. Co ma być jego „śladem w historii”.
* * *
Zauważcie Państwo, że przy tak ułożonej debacie nie pytalibyśmy kandydatów wprost o poglądy. Upieram się bowiem, że w praktyce polskiego systemu ustrojowego te poglądy mogą zejść na dalszy nieco plan. W końcu to rząd jest od rządzenia, a nie prezydent! Dalece ważniejsza jest wizja prezydentury, preferowany model sprawowania urzędu, wreszcie wiedza, doświadczenie i cechy osobowości. Stosunek do problemu relokacji uchodźców, sposobu organizacji nauki religii czy wprowadzenia na rynek (nieistniejącej jeszcze!) szczepionki tak naprawdę w niewielkim stopniu wpływa na to, czy ktoś będzie dobrym, czy złym prezydentem.
Tak po prawdzie, to najmniejszego znaczenia nie ma też umiejętność występowania w takich (pseudo)debatach telewizyjnych, rzucenia grepsu, „zaorania” rywala. Dobry prezydent powinien się w polskich warunkach cechować zupełnie czymś innym: asertywnością, szeroką wiedzą o świecie, umiejętnościami dyplomatycznymi, zdolnością do kompromisu, ale i do mocnego zabrania głosu w sprawach najważniejszych. O tych cechach kandydatów niczego nie mogliśmy się dowiedzieć z „debaty” w TVP. Dlatego, jak ktoś Was zapyta o to kto „wygrał debatę”, to po prostu wzruszcie ramionami. To bez znaczenia.
