Termin premiery okazał się bardzo niefortunny dla najnowszego filmu Jana Komasy „Sala samobójców. Hejter” – jeszcze przed upływem pierwszego tygodnia jego obecności na ekranach zamknięto wszystkie kina. Na szczęście film udostępniono w sieci i jest wspaniałą propozycją na czas, w którym powinniśmy ograniczać kontakty towarzyskie. Jan Komasa i Mateusz Pacewicz to głosy nowego pokolenia wychowanego przez czasy transformacji. Duet ten ukazuje nam bohaterów zdolnych do wglądu we własne wnętrze i przeżywania emocji. W tym sensie film jest odwrotnością jednego z najważniejszych obrazów kinowych z początków III RP, czyli „Psów” Władysława Pasikowskiego – pisze dr Joanna Miksa z Instytutu Filozofii UŁ.
Tytułowy hejter, Tomek, zostaje wyrzucony ze studiów prawniczych za plagiat i zatrudnia się w agencji zajmującej się czarnym PR-em, czyli niszczeniem cudzego wizerunku. Hejt jest jednak mniej lub bardziej obecny w życiu wszystkich bohaterów filmu, nie dotyczy jedynie protagonisty. W wizji reżysera Jana Komasy i scenarzysty Mateusza Pacewicza całe społeczeństwo składa się z dwóch skonfliktowanych armii ludzi, którzy gotowi są skoczyć sobie do gardeł. Po jednej stronie mamy wykształcone elity europejskie, a naprzeciw nich narodowców uczestniczących w marszach. Dwie gardzące sobą nawzajem i nienawidzące się grupy opisują „tych innych” językiem, który należałoby uznać za mowę nienawiści – modny ostatnimi czasy temat wielu akademickich konferencji i publikacji, refleksji polityków czy publicystów. Temat modny, ale niezwykle ważny.
Filmowy świat elit reprezentuje rodzina Krasuckich, której losy splatają się z życiem głównego bohatera – dziecka z biednej, wiejskiej prowincji. W czasach utraconej niewinności Krasuccy spędzali wakacje u rodziny Tomka. Bohaterowie mieścili się w kadrze jednej, idyllicznie wyglądającej fotografii. Starsza córka Krasuckich – Natalia skończyła Oxford. Młodsza, Gabi, w której kocha się Tomek, mogłaby studiować na Cambridge, gdyby tylko była w stanie zapanować nad swoim życiem i dojrzeć do korzystania z możliwości, jakie oferuje jej sytuacja rodzinna. Harujący na swoje utrzymanie tytułowy bohater popełnia plagiat, gdyż, jak twierdzi, nie może pogodzić czasowo pracy ze studiami. Tomek przez cały film jest zupełnie sam, nie ma żadnego wsparcia ani zabezpieczenia przed upadkiem.
Reżyser zwraca uwagę na istotny wskaźnik – możliwość awansu społecznego. Jan Komasa należy do pokolenia będącego świadkiem ogromnej mobilności społecznej lat 90., która jednak dość szybko zaczęła się zacinać. Lata 90. to także czas tworzenia się wysp radykalnego wykluczenia i szybkiego formowania się nowych elit, które właśnie zastąpiła kolejna generacja. Generacja dziedziców, bo pozycja startowa w wyścigu o miejsce w społeczeństwie jest losowana wraz z kołyską, do jakiej każdy z nas kiedyś trafił. Jednak twarze, które widzimy w Hejterze we współczesnych dekoracjach dadzą się po chwili zastanowienia rozpoznać w naszych starych portretach rodzinnych. Krasuccy, z panią Krasucką, czyli ciocią Zosią na czele, okazują się krewnymi wujostwa Józia z Ferdydurke Gombrowicza. To właśnie Gombrowicz jest pomocny dla odnalezienia się w świecie Hejtera, bo mało który autor tak precyzyjnie opisywał przemoc, zwłaszcza tę symboliczną, pochodzącą od elit i ludzi dobrze dostosowanych. Pamiętamy, co mówią chłopi na widok Józia i Miętusa, gdy słyszą, że ci przyszli troszczyć się o ich dobro? Przestraszeni dobrą intencyją oświeconych i zakorzenionych w europejskiej kulturze paniczów zaczynają unikać ich, to jest szczekać wołając: „Ady my nie ludzie. Ady my psy, psy jezdeśmy!”[1].
Jeśli trudno nam zrozumieć ich reakcję w pierwszej chwili, rozjaśnia nam się w głowach, gdy słuchamy peanu panicza Zygmunta na cześć bicia po gębie i dowiadujemy się, że „Nikt nie bił po mordzie lepiej od babki Eweliny, ale to już dawne dzieje”[2]. Filmowa ciocia Zosia mówi o uczestnikach nacjonalistycznej demonstracji: „bydło”, „w klatkach by pozamykała”. Zosia jest nieodrodną krewną szlachetnie zatroskanych o losy biednych pań z dworku, co widać szczególnie mocno, gdy z przejęciem opowiada o instalacji zbudowanej z „oryginalnych rzeczy uchodźców” przywiezionych ciężarówką z Hamburga, z obozów przejściowych. Obozów, w których sami uchodźcy zostali. Bliżej ich życia jest prawdopodobnie Tomek, który pracuje przez jakiś czas jako moderator contentu w mediach społecznościowych. Jego praca polega na usuwaniu niezgodnych z regulaminem treści, takich jak zdjęcia z obozów dla uchodźców właśnie czy miejsc ogarniętych wojną. Okazują się one zbyt drastyczne, by wrzucać je do sieci, nawet jeśli po prostu dokumentują codzienność tysięcy osób w Europie i ludzi koczujących na jej granicach.
Tomek w filmie odnosi jednak sukces
Podział na nienawidzące się nawzajem oświecone elity i prosty, brutalny lud okazuje się nieomal nieprzekraczalny. „Tomek w filmie odnosi jednak sukces” – tak można intepretować ostatnią scenę. Zostaje w niej dopuszczony do stołu Krasuckich prawie jak domownik. W analizie drogi do tego triumfu również wspiera nas Gombrowicz. Tym razem pomocna okazuje się Iwona, księżniczka Burgunda. Na początku warto odnotować, że ogromną siłę filmu stanowi pokazywanie emocji bohaterów, zwłaszcza męskich. Zarówno Tomek, jak i jeszcze bardziej niż on wykluczony Guzek, płaczą i docierają do granic swojej słabości czy też wrażliwości.
Pomimo całej ponurości historii opowiedzianej w filmie, kilkakrotnie można odnieść wrażenie, że właśnie ta szczerość w przeżywaniu emocji jest szansą na pojednanie między bohaterami. Tomkowi prawie udaje się w ten sposób porozumieć z Gabi, która również okazuje się słabym ogniwem swojej kasty, ponieważ nie potrafi dotrzymać jej kroku. Jest słaba, ma depresję, nie nadąża. Jest po prostu rozmemłana. Prawie jak Iwona, księżniczka Burgunda. Prawdziwe pojednanie Gabi z Tomkiem okazuje się jednak niemożliwe. W intymnej rozmowie na początku filmu oboje ryzykują, odsłaniają się pokazując swoje słabości. Pojawia się szansa na zawarcie paktu, bezpieczne bycie sobą ze swoimi słabościami. Na koniec filmu nie ma już szans na takie porozumienie. Chcąc zostać w życiu Gabi Tomek nie będzie mógł już nigdy zdjąć maski ani bezpiecznie opowiedzieć swojej historii. Nie będzie mógł się rozkleić ani rozpłakać. Zyska za to wejściówkę do świata zwycięzców. Końcowy gest silnego uścisku dłoni przy rodzinnym stole jest symbolicznym przyjęciem do elity.
Pozostając przy Gombrowiczu można powiedzieć, że Tomek kroczy drogą księcia Filipa z Iwony, księżniczki Burgunda. Przezwycięża w sobie słabość, na którą daje przyzwolenie Iwona. Tomek staje się przyszłym królem, jak Ignacy. Jeden i drugi czynią tak dzięki zdolności do stosowania przemocy, dławiąc rozmemłanego, bezbronnego odmieńca w sobie. Potrafią wyeliminować słabszego ze wspólnoty, do której należy.
Parweniusz jest zawsze narażony na przemoc symboliczną ze strony elit. Czasami jednak tę przemoc dawało się przełamać. Śmiech z powodu prozy Pana Jourdain rozbrzmiewa od trzystu lat. Bogaty prostak jest tak śmieszny jak Tomek jedzący krewetkę razem z ogonkiem na kolacji u Krasuckich. Twarz Emmy Bovary żałośnie rozpłaszcza się na szybie, przez którą jako żona prowincjonalnego lekarza, może patrzeć na wirujące w tańcu pary arystokratów na jedynym prawdziwym balu, na który została zaproszona. Wszyscy czasami tak wyglądamy zerkając na wystawy drogich sklepów, do których udaje nam się zakraść podczas końcówek wyprzedaży.
A jednak bywa, że ktoś zostaje dokooptowany do elity. Oddaje mu się głos. Wysłuchuje się nędznika i uznaje za partnera do rozmowy. Rozmowy, czyli dialogu, który – jak podkreśla w filmie kandydat elit na prezydenta Warszawy – był i jest największą europejską wartością. Przywołanie francuskich mieszczan przypomina nam, że walka o własny głos może odbywać się na barykadach, czyli za cenę przemocy. Nie chodzi przy tym o niebezpieczeństwo zażegnane, jak to pokazuje francuski kandydat do tegorocznego Oscara, film Nędznicy autorstwa Ladj Ly. Da się pewnie wskazać również przykłady emancypacji pokojowej. Ale nie dzieje się tak w przypadku Tomka, który zasiada do jednego stołu z elitą dopiero wtedy, gdy udowadnia swoją zdolność do stosowania przemocy.
Poza elitą i odrzuconymi w filmie odnaleźć można jeszcze trzeci, niesłychanie ważny element – rodzaj czyśćca, w którym dopuszczalne jest pokojowe spotkanie śmiertelnych wrogów. Chodzi o część świata korporacji, który nadaje ramy przemysłowi hejterskiemu i który jednoczy wszystkich ponad podziałami społecznymi. Można odnieść wrażenie, że cała historia byłaby niemożliwa przy braku bezideowych, ale profesjonalnych pracowników korpo działających według racjonalnych reguł tego szczególnego świata, o który każde z nas się ociera. Wyluzowani i jednocześnie permanentnie trudniący się mało wyrafinowanym mobbingiem lub koceniem – jak pod pierwszą lepszą celą. Mówiący swoim własnym językiem. Są świetnie sportretowani przez Pacewicza i Komasę – ten drugi przyjrzał się portretowanemu światu z bliska. Pierwsze zawodowe kroki stawiał przecież w świecie agencji reklamowych jako reżyser spotów.
Hejter wyraźnie obnaża pewną słabość polskiego społeczeństwa
Grana przez Agatę Kuleszę Beata Santorska, znana z „Sali samobójców”, przypomina mi jedną z moich nauczycielek angielskiego, która w języku elit, do których przecież jakoś tam w naszym żyćku aspirujemy, co pewien czas wtrącała magiczną i nieco tajemniczą frazę „jesteśmy przecież profesjonalistami”. Zdawała się w ten sposób zapraszać nas do jakiegoś mitycznego świata ludzi ponętnie przepracowanych i skutecznych, zdolnych zarządzać czymkolwiek zza ekranu biurowego komputera ustawionego w ołpen ofisie. O obiekcie swoich zawodowych działań Santorska mówi: „przegryzę jej aortę”. Wiemy wtedy, że mamy do czynienia z profesjonalnym człowiekiem sukcesu. Oglądamy smutny obraz intelektualnie odrętwiałej i zdefiniowanej przez głód triumfu przestrzeni społecznej. Przestrzeni, której członków łączy jedynie wspólna przynależność.
Przestrzeni, w której panuje bezmiar przemocy wyczuwalny w całym naszym społeczeństwie. Korpo znajdzie bowiem miejsce dla każdego, nawet dla społecznie wykluczonych – takich jak Tomek na początku filmu, kiedy nie ma wykształcenia i pracuje za darmo, ale i Tomek na końcu – pełen nadziei, że jest w drodze na szczyt. Jednocześnie obraz korpo uświadamia nam, czego w świecie Tomka boleśnie brakuje – wspólnoty. Czym jest wspólnota? Jak powinna być (u)rządzona? To jedne z najważniejszych pytań, jakie warto sobie zadać po obejrzeniu filmu.
Hejter wyraźnie obnaża pewną słabość polskiego społeczeństwa i przestrzega przed uleganiem jej. Otóż skuteczne blokowanie dostępu do elit jest bardzo niebezpieczne również dla nich samych. Nie będąc inspiracją ani przedmiotem pożądania, mogą stać się jedynie obiektem resentymentu, a nawet ślepego gniewu. Frustracja, jaką wywołuje nieprzenikalność elit, jest prawdopodobnie jedną z większych bolączek naszego społeczeństwa. Film daje jednak również nadzieję, a jej źródło tkwi w samych twórcach. Jan Komasa i Mateusz Pacewicz to głosy nowego pokolenia wychowanego przez czasy transformacji. Duet ten ukazuje nam bohaterów zdolnych do wglądu we własne wnętrze i przeżywania emocji. Prawdopodobnie dzięki temu w filmie nie ma bohaterów, którzy wchodzą w rolę sędziego sumień, egzekutorów skłonnych do wykonywania wyroków z pozycji samozwańczych szafarzy sprawiedliwości.
W tym sensie film jest odwrotnością jednego z najważniejszych obrazów kinowych z początków polskiej transformacji, czyli Psów Władysława Pasikowskiego. Franz Maurer, którego głębi emocji można było się co najwyżej domyślać, nie miał żadnych oporów w stosowaniu odpowiedzialności zbiorowej. Uwodził tym zresztą swoja widownię. Tomek, młodszy od Mauera o półtora pokolenia, jest na tyle świadomy swoich emocji, że mówi tylko we własnym imieniu. To sprawia, że widz nie może pominąć jego głosu. Tej postaci trzeba wysłuchać, nawet jeśli jej opowieść mrozi krew w żyłach. Figura jedynego sprawiedliwego została sprowadzona do właściwych proporcji – Franz Maurer dzisiaj nie byłby bardziej przekonujący niż Guzek. Chyba odrobiliśmy jakąś lekcję, skoro widać, jak trudno jest dziś uwierzyć komuś, kto chce naprawić cały świat, ale nie swoje życie.
Nie sposób opisać grę wszystkich aktorów – film jest świetny dzięki poruszającym rolom, w które wciela się całe grono artystów. Można sobie życzyć, aby odtwórcy młodych bohaterów – Vanessa Alexander oraz absolwenci łódzkiej Filmówki: Maciej Musiałowski i Adam Gradowski – otrzymali nowe, liczne propozycje, gdy tylko życie artystyczne wróci do funkcjonowania po lockdownie. Szczególną nadzieję wzbudza Maciej Musiałowski – nie tylko swoją wybitną rolą, lecz także spokojem wewnętrznym, jaki emanuje z niego podczas wywiadów. Poruszająca jest jego historia o trudnych losach nastoletniego fascynata literatury, oskarżanego o bycie niewystarczająco męskim; o tym, jak łatwo jest zostać wykpionym czy narazić się na wrogość tylko dlatego, że nosi się białe spodnie[3]. A jednak czytamy słowa kogoś, kto zachowuje po tym doświadczeniu spokój, autonomię i uważność.
I pewnie otrzymujemy dzięki temu częściowe wyjaśnienie, dlaczego postać Tomka jest tak poruszająca, wielowymiarowa i niepokoi długo po obejrzeniu filmu. Problemy Tomka to również nasze bolączki. Nasze – uczestników społecznej rozgrywki, którzy jakąś dekadę przed urodzinami bohatera filmu wzięli udział w nowym rozdaniu kart. Film chyba słusznie sugeruje, że są powody, by zrewidować wiele z wykonanych wówczas ruchów. Choćby dla własnego bezpieczeństwa.
Recenzja pierwotnie ukazała się na stronie Uniwersytetu Łódzkiego: https://biuroprasowe-uni-lodz.prowly.com/93610-a-ty-czyim-jestes-hejterem