Lokalne media – zarówno warszawskie, jak i te z innych miast – donoszą o kolejnych przypadkach nękania przez strażników miejskich „nielegalnych” handlarzy i konfiskowania im towaru. Czy chodzi o sprzedawców rakiet balistycznych, materiałów wybuchowych czy cyjanku potasu? Nie – mowa o handlu truskawkami, czereśniami i fasolą. Co więc oznaczać ma „nielegalność” czy też „brak pozwolenia” w tym wypadku?
Wolne społeczeństwo a homo sovieticus
Zasadą wolnego społeczeństwa jest możliwość czynienia wszystkiego tego, co nie narusza praw innych osób. Wolność ta nie może wymagać zezwoleń i pytania kogokolwiek o zdanie. Interwencja państwowa jest niedopuszczalna, jeśli nie jest niezbędna do ochrony praw osób trzecich. Handel truskawkami w żaden możliwy do wyobrażenia sposób nie narusza tych praw. Zasada odwrotna, wedle której każda trywialna działalność jednostki wymagałaby państwowych zezwoleń charakterystyczna jest dla społeczeństw zniewolonych, kolektywistycznych. Człowieka o mentalności zniewolonej, który czuje, że o wszystko musi prosić o zgodę i który to akceptuje, określa się mianem homo sovieticus, jako że właśnie inżynieria społeczna radzieckich komunistów najbliżej była do wywołania u ludzi takiego upośledzenia. Niestety, po latach PRL i w polskim społeczeństwie jak widać wiele z tej mentalności pozostało. Służbiści ze straży miejskiej, choć bulwersują większość mieszkańców Warszawy, mają wsparcie władz miasta oraz najbardziej opiniotwórczej lewicowej gazety.
Kiedy pozwolenie na handel może być uzasadnione
Istnieją typy działalności, gdzie uzyskiwanie zezwolenia może być uzasadnione. W wypadku handlu może tak być w sytuacjach dóbr wymagających kontroli ze względu na zagrożenie bezpieczeństwa. Broń, amunicja, materiały wybuchowe, radioaktywne i wszystko to, co wpadając w niepowołane ręce może stanowić zagrożenie. Jakie jednak zagrożenie powoduje handel pietruszką?
Oczywiście zagrożenia nie tworzy żadnego. Służy natomiast jako uzasadnienie istnienia rzesz urzędników i funkcjonariuszy. Straż Miejska praktycznie w żadnym polskim mieście nie spełnia swojej roli. W wypadkach bójek czy napadów zazwyczaj docierają na miejsce, gdy sprawcy uciekli. Ilekroć zgłaszam im notoryczne zakłócanie spokoju hałasem przez tych samych sprawców na warszawskim Grochowie, ich interwencja ogranicza się do „przekazania korespondencji” odpowiedniej jednostce. Za to demonstracje siły (i arogancji) wobec drobnych sprzedawców, których można pognębić mandatami i zabieraniem towaru, stały się dla nich głównymi (może obok zakładania blokad na koła samochodów) raison d’être. To także sposób uzasadnienia istnienia dla wielokrotnie przerośniętego aparatu kontroli skarbowej i innych urzędników. Potencjalne dochody fiskalne od najdrobniejszych sprzedawców i tak są znikome, ale inwigilacja „musi być” – to przecież tysiące nikomu nie potrzebnych urzędniczych etatów i narzędzie wzmacniania kontroli władzy nad społeczeństwem.
Paragraf się znajdzie
Wydawało się, że władze zdały sobie sprawę z faktu, że regulacje i obciążenia dla najdrobniejszej działalności gospodarczej nie mają sensu. Z tego powodu wprowadzone zostało w tym roku pojęcie „działalności bagatelnej”. Zupełnie więc bez żadnych warunków wstępnych, bez opłat haraczu na ZUS ani bez rejestracji działalności gospodarczej można prowadzić drobną, nieobjętą koncesjami działalność, jeśli miesięczne przychody nie przekraczają połowy tzw. „płacy minimalnej”. Wydawało się, że instytucja ta rozwiąże problem nękania „nielegalnych” handlarzy pietruszką. Niestety, nie rozwiązała. Samorządy wykorzystują absurdalnie interpretowane przepisy o (sic!) zajmowaniu pasa drogowego, a wiele jest nadal doniesień o kontrolach służb skarbowych, zupełnie niezważających na przepisy o działalności bagatelnej. Jeśli faktycznie komukolwiek chodziłoby o zachowanie porządku, to ewentualne mandaty dotyczyłyby pozostawionych śmieci, a nie handlu, który żadnego porządku nie narusza. Jeśli kto inny wskazuje na zajęcie „pasa drogowego”, wystarczy wymagać by miejsce handlu nie utrudniało ruchu czy też przejścia – raczej nikt, z handlarzem włącznie nie ma interesu by ten ruch czy przejście uniemożliwiać. Jak widać przy złej woli urzędników (czyżby znów homo sovieticus?) paragraf zawsze się znajdzie.
„Społeczna wrażliwość” lewicy?
Nękanie osób próbujących sobie dorobić jest wyjątkowo demoralizujące. Podczas gdy karani są drobni handlarze, bierność jest nagradzana coraz to kolejnymi zasiłkami i transferami socjalnymi. Tymczasem, w publicystycznej nagonce przeciwko drobnym handlarzom przoduje lewicowa Gazeta Wyborcza, w szczególności jej warszawski dodatek. Ileż to można było się naczytać tam bzdur nie tylko o „nielegalnym handlu” i „konieczności walki z nim”, traktowaniu go jako „problemu”, ale także o… „mafii” handlującej pączkami i owocami. Wedle Wyborczej rzekomo w handlu „wyzyskiwani” mają być Ukraińcy, którym „mafia” ma płacić 30 złotych dziennie. Kto korzysta z pomocy domowej, z Ukrainy czy skądinąd raczej wie, że za taką stawkę żaden Ukrainiec nie przepracowałby nawet dwóch godzin. Lewicowa wrażliwość w tej antyhandlowej nagonce winna być poddana zresztą pewnej próbie. Czy naprawdę pozwala ona na wzywania do karania drobnych, zapewne najbiedniejszych sprzedawców? Akurat tu co uczciwsi socjaliści (np. Piotr Ikonowicz) wykazują się większym rozsądkiem, sprzeciwiając się nękaniu handlarzy.
Nowomowa
Warto jednocześnie walczyć z nowomową stosowaną przez prowokujących nagonkę wobec handlarzy. Zabieranie handlarzom ich własnego towaru, nawet jeśli pozwalają na to przepisy, to nie „interwencja” czy „konfiskata” – to po prostu kradzież. Nękanie handlarzy to nie „utrzymywanie porządku” czy „cywilizowanie handlu” – to zwykłe napady. Działania takie nie służą „zwalczaniu nieuczciwej konkurencji” tylko zwalczaniu konkurencji jako takiej i szkodzą konsumentowi. Terminów „mafia pączkowa” czy „mafia truskawkowa” komentować właściwie nie trzeba, bo ośmieszają się same.
Kup pietruszkę dla wolności
Ustawa Wilczka z 1988 roku wprowadzała zasadę „co nie jest zakazane, jest dozwolone”. Nawet jeśli jest dziś nieco zmitologizowana – wprowadzano ją w czasach, gdy komunizm dopiero zaczynał się sypać – dała nagły impuls do masowej wręcz przedsiębiorczości. Później jednak zaczęły dochodzić tony regulacji, które do przedsiębiorczości zaczęły zniechęcać, jako że przedsiębiorca, nawet najdrobniejszy na powrót zaczął stawać się petentem i obiektem szykan.
Eliminacja przepisów dających pretekst do nękania drobnych handlarzy wymaga woli politycznej rządzących, a na wyplenienie antywolnościowej mentalności urzędników i funkcjonariuszy, która jest bezpośrednią przyczyną tego nękania, potrzeba czasu. Jest jednak coś, co każdy z nas, niemal każdego dnia może zrobić dla swobody handlu i wsparcia drobnych sprzedawców. Gdy zobaczycie handlujących owocami, warzywami czy pietruszką na chodniku w drodze do domu – kupcie coś od nich!