W otulinie nocy, chyłkiem, pod murem
przemknął skurczony, pogarbiony cień.
Posturę miał jak szczurek, nie było jej w ogóle,
za to sierść jak predator miał lub jeż-o-zwierz!
Skojarzenie z szympansem co w transie
wdarł się na plantację… łopianu, czyli rzepa,
było trafne. Dumałem: – Upajać się dalej seansem,
czy nie dzieląc włosa na czworo uciekać?
Tymczasem za człekokształtnem drepce facet,
zaczynia magię zaklęć w powietrzu rękami.
Na twarzy z grymasem pragnie coś tłumaczyć
lecz marne rezultaty – doprawdy jest bezradny.
Nagle! Zmierzwiony, niczym oparzony,
poderwał się, skłonił, przypadł do ziemi
i jak wystrzelony skoczył pośród domy!
Na dzielni radiowóz wychylił się z cieni…
Ten co go gonił stropiony się schronił
w ocieniony gąszczem zakąTek przy krzakach,
a cień rozkudlony w jakimś pląsie szalonym
umykał pogoni w pawilony spożywczaka…
Natenczas w powietrzu zabrzęczał gwizdu świst
niosący melodię na modłę T.Love (raczej cover).
U podnóża podwórza zaskrzypiały drzwi i…
dopiero wtedy przeszyło mnie chłodem.
Sytuacja potem rozwinęła się szybko –
małpolud w dwóch susach ominął portiera
żeby za moment dać się dostrzec za szybką
w objęciach fotela nielegalnego fryzjera.
Ten ruszył w trymiga, podgala, podstrzyga,
fryga brzytwa mistrza jak pandemia w Chinach,
balejaż, odżywa… Po niespełna trzech godzinach
zniknął szczurzy imadż. Zastąpiła go Dziewczyna.
Szczęśliwa, spełniona, na głowie korona,
spłynęła w ramiona lubego – westchnął z ulgą.
Po siedmiu dobach on skonał, po nim ona.
Orszak fryzurą nie przejął się za trumną. (sic!)
Mateusz Koprowski (co ma w nosie włoski)
