Agnostyk
To człowiek guma, który stoi w rozkroku nad każdą kwestią i każdym pytaniem. „Być albo nie być” pyta Hamlet, a Guma odpowiada że można w zasadzie być, ale też można nie być. Na najważniejsze pytanie ludzkości „Czy jest Bóg, czy go nie ma?” odpowiada, że być może jest, ale nigdy nie będziemy mieli co do tego pewności, jak również co do tego, że być może nie istnieje, ale dowodów na to nie zdobędziemy. Filozof Huxley ukuł ten termin dla nazwania takiego właśnie rozdwojenia myśli ludzkiej, która wynurzona z mroków ciemności wiary w różne czary, cuda, zabobony i wreszcie w Boga, co stworzył cały Kosmos z naszą Ziemią w środku, wszystkie zwierzątka i pierwszego człowieka, a z jego żebra ulepił towarzyszkę podległą i wierną, lecz jak się okazało wielce zdradliwą i niebezpieczną – ta myśl rozdwojona podważyła wiarę w Stwórcę i uznała go za byt niepoznawalny. Nie pomogły święte księgi i tysiące srogich kapłanów piętnujących każdą wątpliwość, stosujących drastyczne kary z paleniem na stosie włącznie. Zwątpienie okazało się potężnym narzędziem rozwoju myśli ludzkiej i nie dało się wytępić ani ogniem i żelazem, ani słowami mędrców rozsianych po całej Ziemi, ulokowanych w licznych religiach. Jednak wirus metafizyki wniknął tak głęboko w organizm człowieka, że zdecydowana większość nie potrafi żyć bez nadziei, że nie jesteśmy sami w Kosmosie i być może gdzieś tam istnieje jakaś moc nadprzyrodzona, która nie tylko stworzyła świat, ale dalej się nim opiekuje i zajmuje się naszymi sprawami, wysłuchuje próśb i przeprosin za domniemane grzechy. Jakże szczęśliwi są ci, którzy wierzą, że Bóg mieszka wysoko w niebie, czyli w warstwach atmosfery, której grubość niewiele przekracza dziesięć kilometrów. Zadzierają głowę do góry i wydaje im się, że ostre promienie słońca przebijające się przez chmury mają coś wspólnego z okiem Opatrzności czuwającej, żeby wiernym nie stało się nic złego. Nie interesuje ich budowa Kosmosu, którą już dość dobrze znamy, ani budowa atomu i jego składników nie poddających się obliczeniom, ani naukowym dowodom na ewolucję gatunków, czy rozszyfrowanym tajnikom genetyki zawartej w milionach plemników atakujących jajeczko. Wszystko to są głupstwa w zestawieniu z niewątpliwym według nich zainteresowaniem Jezusa, czy jego matki, naszymi chorobami, troskami i lękami wiecznych dzieci, jakimi pragniemy pozostać. Agnostyk otoczony przez ten świat wierzących zdaje sobie sprawę, że Bóg jest urojeniem, ale nie jest w stanie odważnie tego nazwać, tylko ratuje siebie i swoje otoczenie tym rozpaczliwym rozkładaniem rąk, że być może jest, być może nie jest, bo nie ma żadnych dowodów. A przecież tych dowodów nazbierało się w historii ludzkości sporo. Zło jest zbyt łatwo wytłumaczone naszą wolną wolą i podszeptami Szatana, którego istnienia, czy nieistnienia też nie sposób udowodnić. Po Holocauście trudno jest co prawda utrzymywać, że Bóg przyglądał się naszej działalności bezradnie szarpiąc brodę. Pytania Iwana Karamazowa o cierpienia niewinnych dzieci wprowadzały agnostyków w jeszcze większy popłoch. Dzisiejsze odkrycie pedofilii wśród szamanów każdej religii potęguje gniew Karamazowa pomnożony przez wściekłość tysięcy ofiar. Dla mnie wystarczy istnienie białaczki wśród niewiniątek i śmierć w cierpieniach milionów chorych na różne nieuleczalne choroby dzieci, żeby twardo orzec, że nie ma się co chwiać w wygodnym agnostycyzmie, bo tylko zdecydowany ateizm i pogodzenie się, że żadnego Boga nigdy nie było, pozwala ze zrozumieniem przyjąć do wiadomości coraz straszniejsze fakty, wobec których jesteśmy bezradni. Jednak jeżeli warto w coś wierzyć, to w naszą ludzką moc i w to, że sami musimy się uporać ze wszystkimi nieszczęściami, zamiast czekać, że ktoś nas wysłucha i zlikwiduje białaczkę jednym łaskawym skinieniem.
Agresja
Nauka przekonująco stwierdza, że męski hormon testosteron zawiera dwa podstawowe imperatywy „pieprz i zabijaj”. Nasz daleki przodek dzięki temu nie tylko przetrwał arcytrudne zmagania z innymi gatunkami, ale obronił też swoją rodzinę i skutecznie ją powiększył. Testosteron spełniał swoje zadania przez długie wieki walk wręcz i szermierki na białą broń. Fundował falę agresji i związany z nią wysyp adrenaliny, która uaktywniała mięśnie, a jednocześnie zwiększała krzepliwość krwi. To było potrzebne nawet w epoce broni palnej, kiedy stawali na wprost siebie dwaj rewolwerowcy. Kiedy wojownicy potykali się zamknięci w czołgach i bojowych samolotach, rola testosteronu przywiędła. Dzisiaj okularnikowi przy komputerze, sterującemu dronem, zrzucającym rakiety na ludzi oddalonych o tysiące kilometrów od niego, nie potrzebna jest adrenalina, bo ona tylko przeszkadza w precyzyjnym programowaniu. A jednak ewolucja nie nadąża za rozkwitem cywilizacji i testosteron ze swoimi archaicznymi nakazami niemrawo, ale wciąż działa. Stąd zdumiewające przejawy agresji w codziennych ludzkich kontaktach. W mojej Ojczyźnie, gdzie dyktator napuścił jedną połowę suwerena na drugą i korzysta z tej wzajemnej niechęci bardzo sprytnie, agresja wybucha przy lada okazji, szczególnie w ruchu drogowym. Ale też obserwujemy, że wielu okularników przy komputerach daje się ponieść falom agresji i ubliżają sobie zawzięcie, kryjąc się bezpiecznie za zasłoną anonimowości internetowej, którą gwarantuje wolność, czyli sacrum cywilizacji zachodniej. Z uporem maniaka twierdzę, że nagromadzone pokłady męskiej agresji skierowane są zbyt często przeciwko kobietom, szczególnie tym nieosiągalnym seksualnie. Wyzywanie ich od kurew już opisywałem z goryczą, czym wzbudziłem wiele napaści ze strony obrońców testosteronu i jego praw. W mojej skromnej działalności operowej ze zdumieniem spotykałem kolegów reżyserów, którzy przedstawiali swoje bohaterki jako kurwy, poniżając je z upodobaniem w swoich specyficznych interpretacjach. Mógłbym zrozumieć to w przypadku Traviaty, która sprzedawała się za pieniądze, ale inne? Świat kobiet w spektaklach ostatnich lat bardzo mnie przygnębia swoją pogardliwą oceną płci pięknej. Odnajduję powody takiego stanu rzeczy w powszechnej agresji wobec „płci słabszej”. To nie tylko sfrustrowani pojedynczy faceci, ale nawet policja przeznaczona do obrony słabszych, jest faszerowana pradawną ideologią testosteronu. Jak temu zaradzić? Poważnym utrudnieniem jest fakt, że pojawiła się ogromna ilość agresywnych kobiet, których ewolucja podąża torami wzorców wyznaczonych przez mężczyzn. Mam nadzieję, że to tylko tymczasowe zawirowanie i przyszłość jednak nie będzie tak ponura, jak się dzisiaj wydaje. Mądrość kobiet i ich naturalna skłonność do budowania przyjaznej człowiekowi rzeczywistości pozbawi nas agresji rodem z dżungli. Chyba, że walka o każdy kęs jedzenia i dachu nad głową wtrąci nas w piekielną spiralę samozagłady gatunku.
Amor
Perfidny łucznik atakujący znienacka ze słodyczą właściwą pulchnym dzieciaczkom udającym aniołki, to zawiła metafora uczucia spadającego na człowieka bez udziału jego wolnej woli. Wiele ksiąg, raz mądrych, raz frywolnych powstało na ten temat. Sam napisałem jedną z nich zatytułowaną „Amor Królem”, gdzie ironii, frywolności i goryczy więcej, niż zdołam tu zmieścić. Wracam jednak do tej postaci, ponieważ po mrożącej stosunki międzyludzkie pandemii, nastała wiosna, która jak zawsze pobudziła wszystkie soki i stare nawyki. Tym samym stanęliśmy znów bezbronni wobec namiętności zjawiających się nie wiadomo skąd, i nie wiadomo z jakiego powodu oddających nas w niewolę tej, a nie innej osoby. Tę niespodziankę, którą los nam funduje rzeczywiście chciałoby się tłumaczyć przebiciem serca przez podstępną strzałę, która jak wirus, kleszcz, czy komar atakuje na oślep. Różnica jest tylko taka, że słodki strzelec pozwala przed żałosnym upadkiem zakosztować czasami takich rozkoszy i szczęścia, że poeci gubią się potem, czy opisywać miłosne szaleństwo jako stan pożądany i piękny, czy jako pasmo tragicznych cierpień. Wiadomo, że bywa różnie. Mnie najbardziej fascynuje przekonanie o braku udziału naszej woli w tej przygodzie, tak często decydującej przecież o całym naszym życiu. Spotkałem niejedną osobę, która była zdumiona, co też nagle sobie upodobała tak bardzo, że gotowa jest rzucić wszystko i podążać za kimś na koniec świata, nawet zdając sobie sprawę, że ten ktoś nie jest tego wart, nie odwzajemnia uczuć, a nawet jest wcieleniem wszelkiego zła. Zdumienie dotyczy braku logiki w narodzinach namiętności oraz zaskoczenia, że brak tutaj dotychczas uznawanych kryteriów, jak zalety ciała czy ducha, wiek, a nawet płeć, bo i to się zdarza. Warto wtedy pamiętać, że przecież żaden urojony Amor nie istnieje, a jego domniemane strzały to tylko odezwanie się ukrytych skłonności w nas samych. Ukrywamy przed sobą wiele spraw związanych z prawdą o nas. Biegły psycholog potrafi wyjaśnić jakie to sprawy i dlaczego je ukrywamy. „Poznaj samego siebie” – wołali starożytni. Do dzisiaj okazuje się, że ten wysiłek wielu z nas odsuwa od siebie jak najdalej. Strach zaglądać pod pokład elegancko wypucowanego okrętu, jakim sterujemy, bo tam brud, szczury i stęchlizna. Traumy z dzieciństwa, niezałatwione rachunki sumienia, tajemnice niecnych praktyk uprawianych skrycie przed rodzicami, nauczycielami i małżonkami – wszystko to odzywa się w koszmarnych snach, a rano zostaje na powrót starannie ukryte. A to właśnie z tych archiwów naszego żywota rodzą się niespodziewane namiętności, które nagle opanowują wszystkie zmysły, kiedy napotkają osobę ucieleśniającą ukrywane pragnienia. Może faktycznie świadoma wola niewielki ma w tym udział, ale nasza podświadomość ma ogromny. A to przecież jest nasza podświadomość, a nie jakaś cudza. Czy ponosimy zatem odpowiedzialność za wybuch zaskakujących pragnień? Oczywiście, no bo kto? Przecież nie Amor skrzydlaty.
Artyści
„Ptak ptakowi nie jednaki. Człek człekowi nie dorówna” – powiada Czepiec w Weselu Wyspiańskiego. W dzisiejszej demokracji takie słowa są dalekie od poprawności politycznej. A przecież równość i braterstwo nie kłócą się z faktem, że różnorodność ludzka nie da się unormować według jednego wzorca. Są mądrzy i głupi, wykształceni i analfabeci, piękni i brzydcy, sprytni i ślamazarni, leniwi i pracowici, wysportowani i niedołężni, bogaci i biedni. Takich opozycji można by wiele mnożyć. Ale te akurat różnice nie sprawiają, że ci są lepsi, a tamci gorsi. Wartościowanie wynika z innych podziałów. Nie ma równości także w moralności. Są podli i przyzwoici, agresywni i łagodni, wredni i życzliwi, kłamliwi i prawdomówni – przy takich przeciwstawieniach równość i braterstwo musimy brać w nawias, bo nie ma zgody na tolerowanie zła. Cały problem polega na tym, kto i dlaczego ma wartościować i dzielić ludzi na lepszych i gorszych. Kto może być sędzią sprawiedliwym, czyli obiektywnym i bez skazy? Komu dać prawo do wydawania wyroków ustalających hierarchię społeczną? Król, Prezydent, Wódz, Rada Starców, Trybunał Mędrców? Wszystko to zawiodło już nie raz! Musimy wyroki wydawać sami i co chwila je weryfikować, czy przypadkiem nie pomyliliśmy się w emocjach. Patrzymy więc intuicyjnym okiem wewnętrznym na piramidę ludzkości i sprawdzamy wciąż na nowo, czy ci na górze są słusznie tam umieszczeni, a ci na dole słusznie zepchnięci. Systemów oceny jest tyle ile ludzi. Większość ocen jest nieobiektywna, bo zależy w którym miejscu piramidy aktualnie się znajdujemy. Nauka nie jest nam w tym pomocna, bo według niej każdy ma te same narządy, popędy, poczęcie i śmierć. Owszem mierzą nam naukowo poziom IQ, ale to zróżnicowanie jest akurat słabo udokumentowane. Dla nauki wszyscy jesteśmy równi i obojętni jako poszczególne przypadki. Ale są artyści! To oni przez kilka tysięcy lat wykształcili narzędzia oceny, które mogą nam być pomocne. To oni wypracowali sposoby różnicowania na lepszych i gorszych mimo niewątpliwie słusznej demokracji. Przede wszystkim we własnym świecie ustalają hierarchię, nie zawsze sprawiedliwą, ale wciąż aktualną. Mozart nie jest równy Salieriemu, a Michał Anioł pani Maliszewskiej wystawiającej swoje pełne kwiecia obrazy przy barbakanie. Maria Callas nie jest równa Boskiej Florence, a Zbigniew Herbert nie jest równy Zenkowi Martyniukowi. Żadne reguły równości demokratycznej tego nie zmienią. Artyści w wielu swoich dziełach próbują zrozumieć dlaczego tak się dzieje i te owoce zrozumienia przekazać ogółowi, tak uczulonemu na wywyższanie się lepszych wobec gorszych. Większość tych największych artystów to zwykle ludzie skromni. Wywyższają się przeważnie miernoty, które fundują sobie w ten sposób przekonanie o własnej ważności. Ich rozczarowanie z czasem jest nieuchronne, bo prawdziwej hierarchii artystów raczej nie da się sfałszować. I w tym jest nadzieja, że kiedy zawodzą różne sądy powołane do ferowania wyroków, artyści w swojej twórczości wypracowują sposoby sprawiedliwego różnicowania ludzi nie podważając naukowej tezy, że „ptak ptakowi jednaki”, a człowiek dorównuje człowiekowi. Ta fascynująca opozycja pomiędzy artystycznym, a naukowym widzeniem świata, tak pięknie ujęta w balladzie Mickiewicza, utrwaliła w ludziach skłonność do oddzielania serca od rozumu, chociaż zarówno uczucia, jak przemyślenia ulokowane są w mózgu, a nie w mięśniowej pompce serca, o czym już pisałem. Równość i braterstwo, miłość bliźniego i troska o najsłabszych są najważniejszymi postulatami wielkiej sztuki. Jednocześnie kult mistrzów i arcydzieł uczy nas, że piramida ludzkości istnieje i nie jesteśmy zbiorem chaotycznych monad o identycznej wartości. Trzeba o tej dwoistości pamiętać i jak najczęściej obcować ze sztuką, bo z niej płynie tyleż samo mądrości, co z rozpraw naukowych największych mądrali, wśród których Nobliści wciąż są elitą z samego szczytu piramidy i żadne rewolucje hunwejbinów tego nie zmienią.
Ateista
Polemiści często słusznie zarzucają mi ateizm. Nie afiszuję się z nim nadmiernie, bo próbuję opisywać świat i wartości, które wyznaję, bez tej bojowej etykiety. Jednak, kiedy ktoś atakuje mnie używając tego słowa jako obelgi, próbuję się dowiedzieć, czemu moja niewiara budzi tyle agresji. Nigdy nie obrażam Boga, ani wierzących w jego istnienie. Czasami nawet zazdroszczę ludziom, którzy mają poczucie, że ktoś wszechmocny się nimi opiekuje, że wybawi ich z choroby, czy innego nieszczęścia. Nie mam tej pociechy, kiedy spotka mnie coś złego i stoję samotny jako produkt ewolucji w obliczu światowych plag. Ale nie proszę o litość. Moja rozpacz i bezradność jest wynikiem nabytej wiedzy, a wiedza to fakty i nie ma przed nią ucieczki. Wiedza nie zna litości i nie gwarantuje zbawienia od zła. Gwarantuje tylko zbliżenie się do czegoś, za czym niektórzy ludzie tęsknią najbardziej, czyli do prawdy. Tak więc moja postawa i mój światopogląd nikomu nie zagraża, nikogo nie atakuje, nikogo nie ośmiesza. To nie znaczy, że ze wszystkimi muszę się zgadzać, wszystkich szanować i być posłusznym wobec każdego. Jeśli ktoś uprawia zło, krzywdzi innych, kradnie, zabija czy innej nikczemności używa do swoich przyjemności, ja protestuję, ja się wściekam i piętnuję. Nie mogę przejść spokojnie obok złodzieja, pedofila, oszusta, zabijaki, gwałciciela czy debila, który psa przywiązuje do zderzaka. Mimo, że jestem ateistą. W moim świecie to, czy Bóg istnieje, czy nie, nie ma wpływu na zachowania moralne. Taka to już osobliwość ludzkiej cywilizacji, że w rozwoju humanizmu utrwaliła prawa i obyczaje niezależne od tego, czy człowiek ewoluował ze świata zwierzęcego, czy został stworzony jako Adam i jego żebro nazwane Ewą. Tu niektórzy doszukają się ironii, ale faktycznie są duże fragmenty Biblii, zwłaszcza Starego Testamentu, których nie sposób czytać bez uśmiechu. Czy to obraża Boga? Gdyby to on osobiście podyktował jej słowa, albo gdyby Allach osobiście podyktował Koran, można by walczyć w obronie każdej frazy z niedowiarkami i w imię boże pozbawiać ich życia. Ale te święte księgi zostały napisane przez ludzi, różnych ludzi w różnych czasach. Czy mi ktoś uwierzy czy nie, studiowałem Biblię długie lata. Przeczytałem ją całą, co odróżnia mnie od wielu wiernych, którzy swoją Świętą Księgę znają wyrywkowo, albo jedynie z przekazów kościelnych. Jest piękna i z pewnością należy do największych dzieł sztuki pisanej. Jednak traktowanie jej każdego słowa jako prawdy objawionej i niepodważalnej nie jest dzisiaj możliwe w świetle nauki i faktów przyrodniczych z obrotem ciał niebieskich na czele. Czy to kogoś obraża tak, żeby awanturować się, że ateista nie może być Polakiem i powinien „wypierdalać” z naszego pięknego kraju? Czy taka agresywna postawa chroni Boga i służy jego dobremu imieniu? Mam wątpliwości. Byłoby wspaniale móc na ten temat rzetelnie debatować publicznie bez nienawiści, tak jak to się dzieje w krajach cywilizowanych. Ale problem Polski polega na tym, że coś tak wrażliwego i pięknego jak życie duchowe narodu zostało upolitycznione i jest wykorzystywane do manipulowania ludźmi, rządzenia nimi nie tylko przy pomocy pałek policyjnych, ale też obsesji religijnych, które według mnie z prawdziwą wiarą nie mają nic wspólnego.
Autor zdjęcia: Tanzim Akash