Demagogia
Ten toksyczny produkt demokracji od początku jej istnienia jest wytwarzany jednocześnie ze wszystkimi wartościami, jakie wspólnie budujemy z Wolnością, Równością i Braterstwem na czele. Demagogami jest większość polityków, bo przecież ich celem i specjalnością jest zdobywanie i utrwalanie władzy, a do tego niezbędna jest umiejętność przekonania tłumów do swoich racji. Niektórzy prezentują je uczciwie, zgodnie z prawdą, ale jest ich niewielu. Tylko niektórzy orientują się jaka jest prawda o zjawiskach, potrzebach i możliwościach ich zaspokajania. Jeszcze mniej sięga do tej prawdy używając jej w swojej argumentacji.
Kiedy wszyscy są równi i każdy głos liczy się tak samo, okazuje się, że łatwo jest zgromadzić rzesze swoich zwolenników kłamiąc bezczelnie i atakując bezpardonowo, bo istnieje ogromna ilość ludzi sfrustrowanych, niezadowolonych ze swojego życia, nie dających sobie z nim rady i przekonanych, że ktoś im to życie kradnie. Że ktoś nimi pogardza, bo są słabsi, głupsi i biedniejsi. I oto zjawia się taki Demagog, nazywa wszystkie ich bolączki po imieniu, tworzy wspólnotę zawiedzionych, wskazuje im winnych i obiecuje, że poprowadzi swoich zwolenników do zwycięstwa, a wspólnota, którą stworzą dopiero stanie się prawdziwą Ojczyzną i rajem sprawiedliwości narodowej. Zawsze te same hasła, ten sam populizm, to samo rozbudzanie uczuć religijnych i patriotycznych. Wszystko po to, by mieć więcej głosów i dzięki nim więcej władzy. Potrzebny jest do tego tupet uprawiania notorycznych kłamstw i prezentowanie siebie jako nadzwyczajnego gwaranta wszelkiej szczęśliwości. Widzieliśmy to w historii setki razy, ale te tłumy, które wiwatują na placach na cześć demagoga, nie znają historii. Wiedzą to, co im się w prostych zdaniach wykrzyczy do mikrofonu, pokaże w zmontowanych newsach telewizyjnych, czy opisze w brukowej prasie. Wystarczy zapłacić za taką kampanię, albo podeprzeć się obcymi agenturami działającymi w internecie, żeby osiągnąć potrzebną ilość głosujących. Wystarczy ogłosić, że się jest obrońcą religii przed destrukcyjnymi zakusami niewiernych i rozpustnych, jakimi nazywa się tych, co myślą i kochają wolność. Jest się obrońcą dzieci przed demoralizacją wolnomyślicieli i poczętego życia przed kobietami, które zamiast nosić dziecko i je urodzić bez względu na wszystkie przeciwskazania, domagają się aborcji. Jest się obrońcą honoru Ojczyzny, chociaż zadaje się jej bolesne ciosy wizerunkowe na oczach całego świata i wystawia się ją na pośmiewisko. Te wszystkie kłamstwa kryją prawdziwe poglądy i prawdziwe cele dyktatorów na całym świecie. I wszędzie więcej jest niezadowolonych i biednych, niż racjonalnie oceniających rzeczywistość i rozumiejących swoją sytuację ludzi. Dlatego demagog zawsze wygrywa. Dopiero katastrofa jego rządów, czy to z winy wirusa, czy błędów władzy, czy z innych powodów, pozwala obalić tyranów i próbować powrócić na kręte i chwiejne tory demokracji, od której, niestety, wciąż nie wynaleziono niczego lepszego. Ratunkiem jest to, co stało się w USA, że do większości postarano się dotrzeć z prawdziwymi i przekonującymi informacjami. Ludzie uwierzyli, że liczy się prawda, a nie kłamstwo, które prawdę udaje, i poszli głosować w imię prawdy. Dodatkowo zadziałało to, że dotychczasowi przeciwnicy połączyli swoje siły, żeby pokonać najgorsze zło. Zwykle opozycja jest przez tyranów rozbijana i deprecjonowana. Ale kiedy się zjednoczy i nauczy się korzystać ze zwartych szeregów, wtedy los tyrana jest przesądzony. Tak się stało tam, tak się stanie i tutaj, chociaż jeszcze wielu głupców wciąż klepie swoje nędzne interesy. Nazywam ich głupcami, chociaż uważają się za spryciarzy, ponieważ zaniedbując naukę i lektury uważają demagogię za jedyny sposób dotarcia do ludzkich umysłów i podziwiają tych, którzy w tej dyscyplinie wiodą niechlubny prym. Nie wiedzą, że każdy demagog kończy na śmietniku historii opluty najbardziej przez swoich tymczasowych wyznawców.
Demokracja
To tylko piękna idea, marzenie, żeby ludem rządził sam lud. Ale nad tym, jak to osiągnąć w praktyce, głowią się mędrcy od dwóch i pół tysiąca lat. Niby zasada jest prosta, że w każdej sprawie decyzja musi należeć do większości. Kiedy głosujemy na zebraniu mieszkańców osiedla, łatwo taką większość policzyć. Kiedy głosujemy w parlamencie, pozornie też widać kto jest za, a kto przeciw, ale margines manipulacji głosami jest tym większy, im większa kanalia steruje głosowaniem. Głosowanie do parlamentu jest względnie uczciwe, bo listy partyjne, gdzie ustala się kolejność ważniaków na zamkniętych zebraniach decyzją wąskiego grona przywódców, nie dają zbyt wielkich szans szarym wyborcom przy urnach. W dodatku system d’Hondta daje dziwaczną premię najsilniejszym. Głosowanie w systemie jednomandatowym jest uczciwsze pod warunkiem, że się nie fałszuje głosów podczas liczenia. Im jest ich więcej, tym łatwiej takie fałszerstwa popełniać. Cały świat obiegł film z Białorusi, gdzie kobieta z workiem głosów uciekała z siedziby jednej z komisji po drabinie. Cały świat dowiedział się, że wybory prezydenckie zostały sfałszowane, bo przecież to nie był jedyny funkcjonariusz wypełniający zadanie uszczuplenia głosów opozycji. Dyktator zadbał, żeby tradycyjnie wynik „demokratycznych” wyborów przedłużył jego władzę na kolejną kadencję, jak to się dzieje w ojczyźnie dyktatorów za wschodnią granicą. Ale coś mu nie wyszło, bo pojawiła się Pani Prezydent, która według niezależnych od aparatu państwowego obliczeń wygrała te wybory i większość Białorusinów zdecydowała, że to ona będzie rządzić. Na razie musiała uciekać za granicę, bo dyktator chciał ją uwięzić, tak jak jej męża, tak jak tysiące Białorusinów protestujących na ulicach przeciwko gigantycznemu fałszerstwu. Przemoc policyjna jest w końcu coraz bardziej skuteczna na świecie dzięki nowoczesnemu wyposażeniu, kosztownemu wyszkoleniu i bezceremonialnej propagandzie zamieniającej mózgi młodych chłopców w maszyny wykonujące rozkazy. Lud na ulicach właściwie nie ma już szans w tej konfrontacji z zastępami pretorianów wyposażonych w armatki wodne, gumowe kule i pałki teleskopowe. Z tymi ostatnimi zapoznały się dzielne kobiety i w mojej Ojczyźnie, kiedy próbowały protestować przeciwko drakońskiemu prawu wymyślonemu przez religijnych fanatyków. Ich ból okazał się zbyt mały, by w Maryjnym kraju wzruszyć serca wymóżdżonej młodej gwardii, fanatycznych wiernych i patriarchów z obłąkanym dyktatorem na czele. On też wygrał „demokratycznie” i osadził na tronie swojego prezydenta, któremu liczyły głosy zastępy oddanych partii funkcjonariuszy państwa. Oficjalnie więc rządzi nami większość, ale we wszystkich rachubach co chwila okazuje się , że to mniejszość jest większością. Balansuje to wciąż na granicy demokratycznych reguł, ale świat, który tych reguł przestrzega i traktuje demokrację jako największe dobro cywilizacji, z coraz większą podejrzliwością patrzy na to, co się u nas dzieje. Bardzo trudno jest policzyć w wielkich skupiskach, kogo jest więcej, ale jednak nie jest to tak zupełnie niemożliwe. To tylko kwestia udoskonalenia procedur i czasu na oświecenie ludu, że Bóg, Honor i Ojczyzna to tylko puste hasła, jeśli nie stoi za nimi Demokracja ze swoją trójcą, czyli Wolnością, Równością i Braterstwem.
Drzewa
Przy ulicy Mickiewicza 44 w moim mieście stoi najwyższe w okolicy, stare, przepiękne drzewo. Każdego dnia, kiedy idę z psem na spacer, dotykam dłonią jego kory i czuję wzruszenie, że znów się spotykamy. Nie przypisuję drzewu żadnych metafizycznych, ani zdrowotnych właściwości. Po prostu lubię tę roślinę i mam szacunek dla jej wytrwałości w kilkudziesięcioletnich zmaganiach z przeciwnościami losu, innymi drzewami, które przegrały konkurencję z tym olbrzymem, czy wreszcie z człowiekiem budującym wokół niej domy, zrzucającym kiedyś bomby na moje miasto, czy zalewającym glebę toksycznymi płynami. Od dziesięciu lat obserwuję jak wypuszcza milion liści na wiosnę, żeby jesienią się ich pozbyć. Czuję, że jestem jakoś do tego drzewa podobny. Nie tak piękny, ale też wytrwały i uparty, by żyć wbrew czyhającej dokoła zagładzie. Cóż dopiero, kiedy wędruję w górskich, czy nizinnych lasach i zachwycam się czystością powietrza i urodą morza zieleni. Wydaje mi się wtedy, że Ziemia nie stworzyła w swojej mozolnej ewolucji niczego piękniejszego i bardziej wartościowego od tych wielkich roślin, ale też, snując swoją analogię, od zbiorowości ludzkich, tak wspaniale walczących z wszechobecną bestią zagłady. To odwieczne braterstwo drzew i ludzi oraz podobieństwa ich losów zostało jednak ostatnio zachwiane i przybiera wymiar prawdziwej apokalipsy dla naszych prastarych sióstr i braci. Wiadomo, że drzewa nie żyją wiecznie, że się je wycina, bo uprawa pól, bo opał, bo deski budulcowe itp. itd. My też nie żyjemy wiecznie, ale wyhamowaliśmy wojny i wybijanie się wzajemne, usprawniliśmy medycynę, przedłużyliśmy średnią życia i ustanowiliśmy w jego obronie twarde prawa etyczne i sądowe. I oto nasze zwycięstwo we wszystkich konkurencjach ewolucyjnych stało się klęską drzew. Ich wycinka jest prowadzone w takim tempie, że prędzej niż się wielu spodziewa, lasy znikną z powierzchni globu. Jakby jeszcze było mało żarłocznych drwali, coraz częściej wybuchają pożary, przez które Ziemia łysieje coraz szybciej. Błędne koło się zamyka, bo robi się na świecie coraz cieplej, więc podpalić las jest coraz łatwiej, a kiedy spłonie, robi się jeszcze cieplej. Kiedy o tym rozmawiam z bliskimi sobie mieszczuchami, rozumiemy się w pół słowa i wspólnie opłakujemy zagładę drzew, ale kiedy jadę tam, gdzie lasów jeszcze jest dostatek, to ludzie żyjący wśród nich patrzą na mnie jak na wroga, albo wariata z miasta, który głaszcze stare drzewa, zamiast je ściąć, bo przecież wichura może powalić je na nowe auto, lub nie daj Boże dom pod poetyckim adresem Mickiewicza 44. W mojej Ojczyźnie wrogów drzew jest cała rzesza. Co gorsza, zdobyli władzę i rządzą krajem tak, że wyrzynają nawet fragmenty chronionych do tej pory lasów i puszcz, bo zyski z desek są wielkie, a ze stojących bez pożytku roślin żadne. Ta różnica zdań powoduje, że zaczynam darzyć ludzi mieszkających wśród pól i lasów głęboką niechęcią i uważać ich nie tylko za głupców i wrogów miast, gdzie akcja sadzenia drzew jest jedną z podstaw społecznej solidarności, ale też za wrogów ginącego świata, bo okazało się, że w nieubłaganej tragedii ocieplania klimatu właśnie drzewa są jednym z niewielu kół ratunkowych. Ta moja niechęć do zabójców lasów, to wydawałoby się prywatna jednostkowa sprawa, ale uważam, że symboliczny topór wojenny wykopany pomiędzy małą Gretą Thunberg a wielkim Donaldem Trumpem jest sprawą powszechną i prędzej czy później każdy musi zająć w niej stanowisko i stanąć po właściwej stronie.
Duma
Nie mamy imponującej cywilizacji technicznej. Nasze auta nie miały szans w konkurencji z niemieckimi, a elektronika dominująca w świecie nie bierze polskich osiągnięć w tej dziedzinie pod uwagę. Kraj siermiężnego budownictwa i słabej armii, która od czasów Sobieskiego przestała się liczyć na polach bitew, nie gwarantuje wsparcia inżynierom i technikom, bo zaniedbania finansowe w ich dziedzinach już dawno przekroczyły granice możliwości naprawienia szkód wyrządzonych przez kraje sąsiednie i rodzimych władców nieudolnych. Niby współczesna globalizacja daje szanse przepływu kadr i zasobów materialnych, ale bardziej w teorii niż w praktyce. Tak więc z pewnością nie będziemy drugą Japonią, jak sobie wymarzył jeden z tych nieudolnych, ani nie będziemy przodować w Europie, jak trąbią jego następcy. Drugorzędność cywilizacyjna, powiązana z wrodzoną skłonnością do bylejakości i zamiłowaniem do uczt i wypoczynku, chyba utrzyma się w mojej Ojczyźnie na stałe. Ale przecież prócz jedzenia i picia jest nam niezbędne do życia poczucie dumy z faktu, że urodziliśmy się w kraju nad Wisłą, że mówimy dziwnym szeleszczącym językiem, który kochamy jak naszą nizinną przyrodę i poczciwą religię zbudowaną na umiłowaniu życia rodzinnego w jego wyidealizowanej formule. Chcemy koniecznie być w czymś lepsi od bratnich narodów Europy i stąd uwielbienie indywidualnych sukcesów naszych bohaterów, którym udało się uzyskać rangę światową w jakiejś powszechnie akceptowanej dziedzinie. Kopernik czy Chopin, Skłodowska czy Paderewski, Wojtyła czy Wałęsa, Sienkiewicz, czy Tokarczuk, Lewandowski czy Małysz – wszyscy oni dali nam powody, by poczuć się lepiej w naszej narodowej drugorzędności i biada każdemu, kto odważy się podnieść na nich swoją świętokradczą rękę. Napadną na niego oburzeni internauci, a przyjaciele i krewni odwrócą się od takiego zdrajcy ze wzgardą. Każdy ma oczywiście swojego faworyta w wybranej dziedzinie. Warto jednak zastanowić się, co nas łączy nawet z tym najbliższym naszemu sercu faworytem. Czemuż to jego osiągnięcia miałyby stać się powodem naszej osobistej dumy? Uwielbiam wielu z nich, ale to nijak nie funduje przekonania, że jestem dzięki ich sukcesom bardziej wartościowy. Nie pomnażają też mojej wartości osiągnięcia jakiejś grupy, do której w swoim mniemaniu przynależę. Nie mam żadnych zasług w zwycięstwie pod Wiedniem, ani w popularności książek naszych Noblistów. Może więc nie warto się napawać dumą z powodu nie swoich zdobyczy? Może godniej byłoby zająć się sumą własnych osiągnięć? Wychowałem trójkę dzieci na porządnych i mądrych ludzi – oto mój powód do dumy! Stworzyłem kilka wartościowych dzieł artystycznych, które wielu ludziom dostarczyły okazji do przemyśleń i ocalenia duszy – oto powód do dumy! Pokonałem swoje złe skłonności i zerwałem z nałogami – tak, to też jest powód. Dochowałem wierności swoim ideałom, co w zagmatwanym świecie nie było łatwe – jestem z tego dumny. Dochowałem wierności najbliższym, co tak wielu się nie udaje – oto mój powód do radości. Obroniłem w nocnej bójce napastowaną dziewczynę – chodziłem potem dumny jak paw. Pomogłem pijakowi, który zasłabł na ulicy dostać się do szpitala – duma i poczucie sensu życia towarzyszyły mi potem czas dłuższy. Wpłaciłem sporą sumę na nieznane mi chore dziecko i razem z tysiącem innych ludzi być może uratowałem mu życie – to ja rozumiem! Tylko osobiste działania w walce dobra ze złem mogą być okazją, do przeżycia tego cudownego stanu, jakim jest duma. Nie gadki, nie wtapianie się w zbiorowe uniesienia, nie podłączanie się do wielkich idoli swoimi zachwytami, tylko własne prawdziwe akty odwagi, prawdziwy wysiłek i poświęcenia usprawiedliwić mogą wyznanie: „JESTEM DUMNY ŻE…”
Dzieciobójstwo
Medea rozpoczyna straszliwą listę matek mordujących swoje dzieci, aż do jednej z ostatnich – potwornej Madzi, której historia trzymała Polskę za gardło długi czas. Każdy z takich przypadków budzi gwałtowne emocje i zgodne potępienie. Nie mieści się w głowie, że można swoje własne dziecko pozbawić życia. A jednak co kilka dni jesteśmy bombardowani wiadomościami, że gdzieś, ktoś bestialsko pobił swoje małe dziecko, albo pozwolił by je bił na śmierć konkubent, bo na przykład, denerwowało go, że nie przestaje płakać. Myślimy wtedy często, że nie każdy powinien mieć prawo do rozmnażania, co jest myślą niedorzeczną, bo to prawo naturalne i nie można tego zabronić żadnemu zwierzęciu. Jedynym sposobem jest natychmiastowe izolowanie takiego bydlaka od potomstwa. Może trzeba radykalniej postępować w naszym ludzkim świecie. W mojej biednej Ojczyźnie los dzieci nie jest może tak powszechnie dramatyczny jak na przykład w Chinach, ale i tak jesteśmy daleko za narodami zachodniej cywilizacji, gdzie bicie dzieci jest karalne. Nie mówiąc już o gwałceniu ich nie tylko w parafiach ale i w domach rodzinnych, gdzie policja niechętnie ingeruje, a po oprotestowaniu Konwencji Stambulskiej, czego domagają się psychopatyczni fundamentaliści, przestanie ingerować w ogóle. Nazywam ich psychopatami, bo ich agresja i pasja nawracania odbiera im rozum. Widać to w tragicznej pomyłce utożsamiania dzieciobójstwa z aborcją. Wiara w Boga skłania ich do przypuszczenia, że już zarodek, ba nawet plemnik obdarzony jest duszą i należy do Boga. Biblia potępia grzesznego Onana, który nie chcąc mieć potomstwa wylewał swe nasienie na ziemię. Jego liczni naśladowcy, w tym ludzie duchowni wielkiej wiary, wylewają swe nasienie tu i tam, bijąc się prawdopodobnie w piersi i udają się z tym grzechem do spowiedzi. Tak myśląc o istocie życia również kobieta po każdej menstruacji powinna się udać do spowiedzi, bo czym jest gorsze w oczach Boga jej jajeczko od plemnika? Powinno być wyżej cenione, bo jest jedno co miesiąc, a w nasieniu jest tych nośników życia kilka milionów w każdej zmarnowanej porcji. Rejwach o zamrożone zarodki, dzięki którym rodzą się tysiące szczęśliwych dzieciaków in vitro, jest skandalem w XXI wieku, kiedy nauka jednak oderwała się już zdecydowanie od mądrości biblijnych. Nauka i każdy lekarz, w tym również ten trąbiący o klauzuli sumienia, wiedzą, że zarodek nie od razu staje się człowiekiem. Zygota, którą matka buduje w swojej macicy, aż zacznie się kształtować coś na podobieństwo żywego stworzenia, nie jest człowiekiem, którego należy bronić bardziej niż urodzone już dziecko. Nim wrogowie aborcji już tak się nie przejmują. Nie przejmują się też zgwałconą kobietą, czy taką, która właśnie się dowiedziała od lekarza, że jej dziecko urodzi się kalekie i jego pełne cierpienia życie może się okazać drastycznie krótkie. Najbardziej mnie zdumiewa, że sądy w tej sprawie wygłaszają mężczyźni powołując się na swój „współudział” w poczęciu. Uważają, że ich wytrysk, który daje im tyle radości, upoważnia ich do współdecydowania o tym, co kobieta powinna uczynić z zapłodnionym jajeczkiem. Nie tylko aborcja jest dla nich niedopuszczalna, ale nawet tabletka „dzień po…” która, jak jej nazwa wskazuje, nie ma nic wspólnego z dzieciobójstwem. Ciekawe, że najwięcej gardłują w sprawie aborcji starsi panowie, których stosunek do kobiet jest daleki od sprawiedliwości z racji oddalającej się na zawsze możliwości „współuczestniczenia”. Bredzą o referendum, w którym z pewnością sami wezmą udział prawem kaduka. Jeśli już chcecie, panowie, wybadać opinię społeczeństwa w tej sprawie, może przeprowadzicie referendum tylko wśród kobiet przed menopauzą? To tylko ich dotyczy. Ja rozumiem, że głosząc prawo do życia od poczęcia, macie poczucie wyższości naszego zaściankowego kraju nad „zepsutą i cyniczną” Europą, której obraz jest w waszej świadomości opluty przez homofobów, nazistów i religijnych fundamentalistów tak skutecznie, że tylko Polacy, którzy podróżują po świecie i są obywatelami całego naszego kontynentu, a nie tylko rodzimego powiatu, mają pojęcie o wspaniałej ogromnej rzeszy wolnych ludzi, przyzwyczajonych do decydowania o swoim życiu i mówienia tego co myślą.
