Idealiści
Dawno temu wielki Platon zilustrował swoje rozumienie idei opowieścią o cieniach na ścianie jaskini. Siedzimy w niej tyłem do wejścia i na tej ścianie obserwujemy odbicia i cienie tego, co dzieje się tam, na zewnątrz. To jest nasza rzeczywistość, a tam jest świat idei, który ta rzeczywistość tylko nieudolnie odbija. Z tego efektownego pomysłu rozwinęło się w czasie dwóch i pół tysiąca lat przekonanie, że świat realny, empiryczny i rzeczywisty jest mniej wartościowy, bo gdzieś tam jest obszar metafizyki, idei, Boga, gdzie króluje prawda i właściwy byt. Ta bałamutna wersja podziału świata na nasz i ten lepszy, idealny, umocniła się jak wiadomo i obrosła niesamowitą ilością konsekwencji. Artyści, szamani, politycy i nawet filozofowie z potężną wiedzą urządzili się doskonale w tym dualizmie poznawczym. Liczne pokolenia wyznawców i depozytariuszy metafizyki żyją i korzystają z jej atrakcyjności tucząc się na zyskach, jakie przynosi, dzięki wdzięczności tłumów, które tak łapczywie wierzą, że ich marne życie to tylko odbicie czegoś pięknego i bezbolesnego, co być może czeka ich po śmierci. Bo niezgoda na to, że nasz byt jest tylko tymczasowy i po jego przerażającym zakończeniu, nic się dalej z nami nie wydarzy, jest tak powszechna, że każdej bajki o „życiu po życiu” wysłuchają z pocałowaniem ręki. Kiedy się im tłumaczy, że staruszek Platon pomylił się w opowieści o jaskini, bo to cienie na ścianie są złudnymi ideami, a prawdziwa rzeczywistość jest na zewnątrz jaskini, i że nie warto w niej tkwić plecami do wyjścia, bo się marnuje jedyny czas, jaki został nam dany, to idealiści oburzają się, złorzeczą i nawet gotowi są zabić tego, kto taką mądrość im przynosi. Inny staruszek Immanuel Kant nauczał, że władza sądzenia o czymkolwiek jest złudna, bo nigdy żaden człowiek nie wyjdzie poza swoje zmysły i rozum, więc nie dowiemy się jaka jest prawda o świecie. Względność naszej wiedzy potwierdził trzeci mędrzec Albert Einstein, i tak żyjemy do dzisiaj w rozterce zafundowanej przez trzech magów, którzy zamiast mirry, kadzidła i złota dali nam wieczne zwątpienie. A prawdziwa rzeczywistość dalej tętni życiem poza naszą jaskinią i tylko naukowcy, którzy nie zajmują się filozofowaniem, a biologią, matematyką, fizyką i chemią, budują cegiełka po cegiełce ludzką cywilizację, w której śmierć wciąż rządzi bez żadnych kompromisów i ustępstw, ale przynajmniej przychodzi do nas coraz później, a zanim przyjdzie, życie jest wygodniejsze, mniej bolesne i odrobinę ciekawsze. Chwała uczonym, ale też nie zapominajmy o artystach, bo to oni zaspokajają naszą tęsknotę za metafizyką, o którą tak spierali się Platon z Arystotelesem wiedząc, że jej wymyślenie jest niezbędne jak sól do mięsa. Czy muzyka i poezja nie wystarczą za wszystkie ideologie? To nic, że jak sól podnoszą ciśnienie i zagrażają zdrowiu. Nie bronią przed śmiercią, ale uczą zrozumieć ją i przyjmować z godnością. Nawet jeśli oszukują, że nasza śmierć ma jakiś sens, to chcemy im wierzyć, bo jesteśmy zbyt oderwani już od przyrodniczego trwania, żeby zadowolić się samym przedłużaniem gatunku. Ta potrzeba sensu stała się dla naszych mózgów paliwem ważniejszym od tlenu i glukozy. A to właśnie artyści potrafią nas tym sensem nakarmić. Nadali ten sens bohaterom, ale i bogom. Nawet Bogu Wszechmogącemu, który bez gotyckich katedr, obrazów Michała Anioła, czy muzyki Bacha i Mozarta nie byłby tym, kim jest dzisiaj. Wielki fresk Rafaella nadaje też nieprzemijający sens dyspucie Platona z jego uczniem Arystotelesem. Oni przerzucają się słowami, z których otaczający ich uczniowie nie wszystko mogą zrozumieć, a geniusz malarza zrodzony w jakimś idealnym świecie, jest w stanie uchwycić chwilę z ich życia, nawet jeśli tylko ta chwilą zrodziła się w wyobraźni artysty. To nic, że ten świat idei być może nie istnieje naprawdę. Jeżeli jego wytwory potrafią dokonywać takich cudów, że widzimy cienie na ścianie jaskini, jakby one były taką samą rzeczywistością, jak my, patrzący na nie – to warto dbać o tę szczyptę soli jak o wszystkie zapasy mięsa na świecie.
Intymność
Legenda głosi, że po zjedzeniu owocu z drzewa wiadomości pierwsi rodzice osłonili swoją nagość. Raczej przed sobą nawzajem, niż przed Bogiem, który ich ulepił i widział już wszystko. A więc to był pierwszy akt obrony intymności, symboliczny rzecz jasna, ale jakże się upowszechnił! Szczęśliwe ludy wyspiarskie, ostatnie nieskażone przez cywilizację, czyli przez owoce z drzew wiadomości, bytują jeszcze nago, osłaniając genitalia bardziej przed owadami i pasożytami, niż przed wzrokiem ziomków. Ale większość globu dba o tajemnice swoich miejsc intymnych, jakby to była sprawa osobistej godności najwyższej wagi. Wychowujemy dzieci od małego w poczuciu, że interesowanie się płcią przeciwną jest grzechem, demonstrowanie swojej płci grzechem śmiertelnym, a majstrowanie przy swoich narządach hańbą, jeśli to nie służy tylko siknięciu, bez którego nie da się żyć zdrowo. Nawet na niewielkim marginesie społecznym, który grzechu nie uznaje i kpi z lęku przed jego konsekwencjami, naruszanie intymności w jakikolwiek sposób jest czymś, co „nie wypada czynić” i stąd wciąż rzadkie są w krajach cywilizowanych plaże nudystów, a w krajach walczących z cywilizacją wręcz penalizacja golasów. Podobnie jest z problematyką zezwalania na akty płciowe odbiegające od większościowych norm. To nic, że te normy nie są tak zgodne z powszechnymi praktykami w zacisznych alkowach, gdzie uprawia się często zdumiewające warianty dochodzenia do orgazmu. W mojej Ojczyźnie normy ustalone zostały z dawien dawna przez Kościół, mimo że wielu duszpasterzy zna szczegóły praktyczne tych norm jedynie ze słyszenia, z lektur, często drastycznie kłamliwych, z nakazów przełożonych i rzekomo z Biblii. Piszę rzekomo, bo odczytywanie tej świętej księgi jest wybiórcze, a niektóre fragmenty wręcz zostały zinterpretowane tak, by oddalić ich sens od spraw intymnych. Tak się przecież stało z Pieśnią Nad Pieśniami. Kiedy Kościół i jego naiwni, albo kłamliwi przedstawiciele dorwą się do władzy i majątków, pojawiają się u ich boku aktywni krzewiciele norm dotyczących intymności, praw takiego, a nie innego spółkowania, ustalania co wolno, a czego nie wolno uczynić z milionami własnych plemników i tworzonego co miesiąc, jak księżyc, jajeczka. Mając do dyspozycji aparat państwa, policję i wojsko, sądy i więzienia ci obłąkani świętoszkowie ustalają nowe prawa i przy ich pomocy obejmują rząd dusz i ciał. To niesamowite, jak intymność właśnie, a nie militarna obronność, gospodarka, czy rolnictwo, stają się głównym terenem działania tych ludzi, wmawiającym tym co w Boga wierzą, że On przed wszystkim zajmuje się sprawami genitaliów, a wszystkie inne moralne problemy są dla niego drugorzędne. Tych zaś, co w niego nie wierzą i kopulują sobie z kim chcą i jak chcą, cała ta społeczność „świętoszków” uważa za dzieci szatana i odmawia im prawa do dyskusji, przedstawiania swoich argumentów i paradowania w poczuciu równości. Taka Parada odbywa się właśnie w Warszawie i obawiam się, że ci, co ukrywają swoje grzechy i niegodziwe zachowania za fasadą norm, którym jakoby służą, poszczują na ludzi wolnych swoje hordy fanatyków, kiboli, a może nawet policji, żeby nie dopuścić do głoszenia podstawowej prawdy, że intymność jest sprawą indywidualną każdego człowieka i wara każdemu od alkowy brata, czy siostry, bo tam każdy musi być wolny i czynić ze swoimi narządami co mu podyktuje chęć i fantazja, byle tylko nie krzywdził drugiego człowieka i zostawił w spokoju nieletnich, aż dojrzeją do własnej wolności.
Autor zdjęcia: Marcel Eberle