Lewica
Ten termin, jakże mylący dzisiaj, określał posłów siedzących po lewej stronie sali każdego parlamentu. Zwykle byli oni zwolennikami socjalistycznego myślenia o społeczeństwie, a ich wartościami były hasła Rewolucji Francuskiej „Wolność, Równość i Braterstwo”. Po prawej stronie siedzieli konserwatyści z ich wiarą w hierarchiczny i niewzruszony porządek społeczny pod patronatem Pana Boga, Chrystusa Króla, czy jakiejś innej metafizycznej potęgi, na którą można się zawsze bezkarnie powoływać w załatwianiu swoich interesów. Ten podział na Prawicę i Lewicę charakteryzował się też bardzo ważnym rozróżnieniem posłów przejętych zestawem nacjonalistycznych frazesów i tych, którzy uważają, że przyszłością jest jakaś forma sojuszu narodów. Od początku tego podziału było jasne, że zgoda wszystkich posłów jest niemożliwa i demokracja parlamentarna musi wciąż oscylować z lewej do prawej w zależności od aktualnego poparcia wyborców. A w środku zawsze zasiada jakieś Centrum przez nikogo nielubiane, ale konieczne do utrzymania równowagi. To Centrum czasem puchnie i ma przewagę nad ekstremistami, a czasem chudnie i zostaje zdominowane przez jedno ze skrzydeł. A jak to jest dzisiaj w mojej Ojczyźnie? Nie ma żadnej Lewicy. Bardziej lewicowy w sensie socjalnym jest PiS. „Wiosna” narcystycznego Biedronia to klasyczne oszustwo polityczne. Szkoda tych młodych, którzy się dali nabrać na ten zręczny piar. Zandberg to zdolny awanturnik polityczny, który jest tak antypatyczny, że nigdy wielkiego poparcia nie zdobędzie. Niestety, najbardziej cynicznym graczem po tej stronie jest Czarzasty, któremu niebywały spryt i demagogia pozwoliły przejść tyle zakrętów politycznych bez wywrotki, że wciąż jest w jakiejś grupie trzymającej władzę. Jego ambicja, żeby stać się przywódcą opozycji zaprowadziła go tym razem do grupy popierającej PiS, wbrew całemu zapleczu wyborców, dzięki którym jest w sejmie, a których wartości zdradził. Z drugiej strony w osłupienie wprawia Bronisław Komorowski knujący z garstką nielubianych i zgranych konserwatystów rozbicie Platformy – jedynej nadziei Polaków na europejskie rządy po wyrżnięciu się wzajemnym „zjednoczonej prawicy”. Wiadomo, że grzechy Platformy są wielkie i właściwie nie do naprawienia. Dlatego nadzieję można by wiązać z nową partią Polskich Liberałów, która może powstać w oparciu o Inicjatywę Polską, Nowoczesną i Strajk Kobiet. Dołączyła by do niej duża część lewicy od Czarzastego, Biedronia i Zandberga, a przede wszystkim duża część Platformy, która ma dosyć nieudolnego przywództwa Budki, a poszłaby za Trzaskowskim, gdyby ten zechciał stanąć na czele Liberałów ze swoim wciąż niemrawym Ruchem, który Budka sparaliżował jednym paskudnym wywiadem. Legalna aborcja, zerwanie konkordatu i oddzielenie rzeczywiste państwa od zgniłego Kościoła, europejskość we wszystkich postanowieniach, świecka edukacja bez bredni religijnych, równe prawa dla mniejszości i wolne, odrestaurowane sądy – to podstawa ideologiczna Liberałów. Jeśli taka partia powstanie, wszystko jeszcze będzie można naprawić. Jeśli nie – biada ci Ojczyzno. Znajdziesz się w okowach katolickiego nacjonalizmu, któremu złoży w hołdzie swój świeży naiwny elektorat Szymon Hołownia, największy spryciarz na modłę Macrona i Zełeńskiego, czyli prestidigitator związania mocnym węzłem na plecach lewej ręki z prawą w jednym eleganckim kaftanie bezpieczeństwa.
Lincz
Każdy mądry człowiek czeka na swoje szczepienie jak na zbawienie. Logistyka tej akcji jest bardzo skomplikowana i przerosła już mniej rozgarnięte kraje jak Polska, czy Francja. Przy okazji wykorzystuje się to masowe wydarzenie do walki politycznej. Każdy próbuje tu zdobyć jak najwięcej głosów dla siebie, wytykając innym różne błędy. To wszystko było do przewidzenia, ale jednak w mojej Ojczyźnie wydarzyło się coś wyjątkowego, co boli jak kolejny gwóźdź do trumny dobrego wizerunku Polski. Do kilkunastu znienawidzonych przez władzę wybitnych artystów skierowano pytanie, czy chcą się zaszczepić wcześniej, niż to przewiduje harmonogram kolejności. Tylko jednej osobie wydało się to podejrzane i odmówiła. Pozostali natychmiast stawili się do szpitala, jak zrobiłaby to większość z nas. Kiedy skorzystali z propozycji, ruszyła nagonka prowadzona przez najważniejszych propagandystów, że oto celebryci za nic mają rodaków i zasady, tylko uważają, że im się należą miejsca uprzywilejowane. To podziałało jak iskra na proch. Ludzie kochają wielkich artystów do czasu. Kiedy można im odpłacić pogardą za ich rzekome wywyższanie się, z upodobaniem zwierają szeregi i ruszają za nagonką. Lincz internetowy ogarnia coraz większe kręgi tych, co potrafią posługiwać się klawiaturą, a wyobrażam sobie, że za nimi murem staje rzesza, która klawiatury nie używa. Dawnymi czasy tych, co wzbudzili gniew ludu, wyciągano z domów, zanurzano w smołę i pierze i tak „ozdobionych” gnano przez miasto ku radości gawiedzi. Powszechnie też praktykowano karę pręgierza, gdzie zakutą ofiarę można było opluć, obrzucić błotem, czy innymi nieczystościami i poczuć się przez to lepszym. Linczowanie ofiar nie raz kończyło się wieszaniem, spaleniem czy kamienowaniem, bo ten mechanizm wymierzania zbiorowej kary umiejętnie nakręcany zawsze wywołuje pozytywną reakcję tam, gdzie zbierze się jakaś wspólnota podobnie myśląca, czy raczej czująca podobne emocje. W przyrodzie znane jest zjawisko linczu na albinosach. Ptaki zadziobują nieszczęśnika, który z powodu genetycznego błędu urodzi się w innych barwach, niż reszta stada. Ludzkie problemy rasowe dały okazję nie tylko psychopatom z Ku-Klux-Klanu, ale i antysemitom z Jedwabnego, czy Kielc, nie mówiąc już o światowym rekordzie Niemców w dziedzinie linczu, jakim okazał się Holocaust. Żachnie się ten i ów, że porównywanie nagonki medialnej na kilku aktorów z zagładą Żydów to niedopuszczalna przesada. A jednak uważam, że lawina często powstaje z obsunięcia małego kamyczka. Warto badać, gdzie on się zaczął turlać i w porę zapobiec nabieraniu przez niego siły. Wierzę, że w internecie wielkie oczyszczenie może się dokonać dzięki wykluczeniu anonimowości. Jeśli ktoś mnie obraża na ulicy, to widzę go i mogę odpowiednio reagować. Anonimem w internecie może być każdy. Może wypisywać, co chce i nie ponosić odpowiedzialności, może oskarżać bez dowodów i wymierzać słownie karę, jaka mu się podoba. To niby w interesie wolności wypowiedzi, żeby reżimy nie mogły prześladować inaczej myślących, ale przecież reżimy dzisiaj doskonale wiedzą, kto się kryje za każdym komputerem. Nie widzę więc powodu, by dalej popierać prawo do anonimowości. Może zrobiłoby się w internecie czyściej? Może chamskiego linczu udałoby się uniknąć i na polu zostali by sami naganiacze?
Literatura
Największa moja miłość to muzyka. Dopiero na drugim miejscu jest literatura, a na trzecim teatr. Paradoksalnie w muzyce jestem ignorantem, w literaturze profesjonalistą piszącym ponad pół wieku różności, a całe życie wraz z rodziną żyłem z teatru. To i tak nieźle, bo wielu bardziej utalentowanych ode mnie w tych dziedzinach musiało żyć z zawodów, które nie mają nic wspólnego ze sztuką. A żyć z niej nie jest łatwo, ani sprawiedliwie. Kiedyś wprawiłem w osłupienie pewnego urzędnika nadzorującego moją dyrektorską pracę, pokazując mu rozpiętość honorariów solistów w operze. Pewna gwiazda wystąpić mogła tylko za sto tysięcy za spektakl, a współpracowałem też z taką, która godziła się brać tysiąc. Reszta mieściła się na tej skali i od moich z nimi negocjacji zależało, jaka stawka zostanie wpisana do umowy. Podobnie w literaturze. Wydałem już pięć powieści, z których każda została uznana przez krytykę, niektóre zdobywały nagrody, ale żadna nie przyniosła mi finansowego zysku. A pewien mój kolega literat podpisał z wydawnictwem umowę na wielotysięczną zaliczkę za powieść, której jeszcze nie napisał. Skala zarobków w literaturze jest jeszcze bardziej rozpięta niż w muzyce. Od samofinansowania swoich książek do nagrody Nobla, po otrzymaniu której honoraria można dowolnie dyktować, różnice są imponujące. I tak powinno być, bo też różnica jakości pomiędzy milionem piszących, a dwudziestką tych najwspanialszych, którzy sprawują rząd dusz, jest porażająca. I nie mówię tego z lekceważeniem grafomanów, bo to cudowne, że każdy chce coś zapisać ze swoich przeżyć, myśli, czy wyobraźni. Jednak co innego zapisać własne emocje, a co innego te emocje wzbudzić u czytelników i doprowadzić je do wspólnej, zbiorowej emocji, która potrafi obalić trony i zmienić świat na lepsze. Uważam, że byłoby cudownie, gdyby każdy grał sobie na jakimś instrumencie, czy śpiewał, a jednocześnie słuchał największych mistrzów i uczył się od Mozarta, Marii Callas, czy Elli Fitzgerald, jak można wyrazić swoje uczucia tak, by stały się powszechne. Tak samo byłoby dobrze, gdyby każdy sobie zapisywał własną historię, nawet najprostszą i niezdarnie wyrażoną, a jednocześnie poczytał czasami Flauberta, Dostojewskiego, czy Tokarczuk i przekonał się jak przy pomocy słów, zdań i opowieści można pokonać w człowieku zło i przeciągnąć go na wzniosłą stronę wartości. Jeśli będzie miał dość cierpliwości i pracowitości, ma szansę stworzyć własną księgę i nawet doczekać się jej widoku na jakiejś półce. Nie znaczy to wcale, że ją ktoś w całości przeczyta, ale jest nadzieja, że ją przekartkuje i znajdzie dla siebie jakieś ważne zdanie. Moja wiara w potęgę literatury nie słabnie mimo komercji, upadku czytelnictwa w Ojczyźnie i pogardy, jaką zakute łby obdarzają książki, które głoszą przekonania sprzeczne z zatwierdzoną oficjalnie wersją literatury jedynie słusznej. Uważają, że literatura musi służyć aktualnej linii partii, albo budowaniu jedności narodu, czy kultowi jakiegoś bałwana, który dysponuje największą ilością „kresek” na sejmikach. Ich uprzedzenia przeważnie łączą się z brakiem zainteresowania taką elementarną czynnością jak czytanie, albo nawet jeśli czytają, to nie są w stanie zrozumieć o co chodzi w tekście dłuższym niż urzędowe pismo, czy nagłówki gazet.
No, ale do diabła z nimi! Nic nie powstrzyma potrzeby pisania i nic nie podważy rządów „czułych narratorów”. Czytajcie książki, a będziecie zbawieni!
Autor zdjęcia: Brina Blum