Tancerki
Nie tylko z okazji Dnia Tańca muszę tu o nich napisać, ale i dlatego, że całe moje życie upłynęło w cieniu tańczących dziewcząt – od mojej pierwszej miłości z czasów maturalnych aż do ostatniej, której poświęciłem bez reszty ćwierć wieku. Wydaje mi się, że wiem o nich wszystko, ale to oczywiście złudzenie, bo nikt nie przeniknął ich tajemnic do końca. Podziwiam je na scenie, od tych największych gwiazd, które mógłbym tu wymieniać z dumą jako moje serdeczne przyjaciółki, aż do tych anonimowych łabędzi z końca szóstego rzędu, bez których świat tańca byłby uboższy i nie tak magiczny. Wszystkie są kochane niezmiennie przez kolejne pokolenia wielbicieli i wielbicielek baletu. Ale nie tylko przez nich. Zakochują się w ich zjawiskowych ruchach także ci, którzy widzą je po raz pierwszy w życiu. Uważam, że tylko tępy i niewrażliwy gbur może siedzieć na widowni spektaklu tanecznego obojętnie. W filmie „Grek Zorba” Anthony Quinn mówi do Alana Batesa patrzącego obojętnie na tańczące w powietrzu delfiny „Jak możesz nie kochać delfinów? Co z ciebie za człowiek?” To samo ja mówię wzburzony do każdego, kto nie potrafi zachwycić się pięknem tańczących: „Co z ciebie za człowiek?” Bo tacy ludzie wystawiają świadectwo o sobie, kiedy lekceważą najpiękniejsze zjawisko we wszechświecie, jakim jest tancerka. Pomyśli ktoś, że kierują mną emocje seksistowskie. Niech sobie myśli. Zwierzę się tutaj z zaskakującego doświadczenia, jakie jest wynikiem wieloletnich obserwacji baletnic. Większość facetów myśli, że to najbardziej seksowna grupa kobiet i widok ich gołych nóg ciężko pracujących na scenie kojarzy z Bóg wie jakimi uciechami. Otóż zapewniam, że to jedna z najbardziej cnotliwych grup zawodowych płci pięknej. Ciężka praca od dziecka, która wymaga codziennego, morderczego wysiłku, żeby ciało stało się wytrzymałe jak u sportowca i posłuszne w niezliczonych i zawiłych figurach, przeważnie wyklucza nieskromne myśli i chęci do erotycznych rozrywek. Te kobiety są przeważnie jak mniszki z klasztoru Shaolin poświęcone surowej dyscyplinie fizycznej. Romantyczne i szlachetne są nie tylko ćwiczone od dziecka fizycznie, ale też wymaga się od nich zaczesania włosów w ścisły koczek i skupienia na budowaniu dzień po dniu piękna każdego ruchu i umiejętności wyrażania nim piękna muzyki, co z uciechami, o jakich myślą wpatrzeni w nie na spektaklu widzowie, niewiele ma wspólnego. Większość z nich marzy o rodzinie i zaciszu domowym, gdzie można by odpocząć po codziennej harówce i dać obolałym nogom chociaż chwilę spokoju. Większość z nich marzy o urodzeniu dziecka, na które narazie nie może sobie pozwolić, bo macierzyństwo i taniec wykluczają się wzajemnie. Nawet jeśli uda się zrobić przerwę i utrzymać ciążę do szczęśliwego porodu, to potem czeka je kumulacja ciężkiej pracy, jeśli zechcą wrócić do zawodu. Wiele z nich przypłaca ten wysiłek zdrowiem, ale pasja tańca jest tak silnym nałogiem, że tylko nielicznym udaje się z niego zrezygnować i pozostać w zaciszu domowym już na zawsze. Oczywiście od każdej reguły są wyjątki. Trzeba jednak pamiętać, że wyjątki potwierdzają regułę, a to ta reguła mnie w tej całej sprawie interesuje niezmiennie. Będę się więc upierał z okazji Dnia Tańca, że kobiety, które podziwiacie na scenie nie tylko potrafią wykonać kilka cyrkowych sztuk jak 32 fuete, nie tylko zachwycają „śmigającymi w tańcu nóżkami”, nie tylko wzruszają pięknem wybitnych kreacji baletowych, ale w dodatku są uosobieniem czystości moralnej i w tym sensie są zjawiskiem niemal metafizycznym. Ich nieznaną większości widzów cechą jest nieosiągalność dla rozmarzonego śmiertelnika, patrzącego na nie jak na dalekie gwiazdy rozsiane po niebie, do których nigdy nie dotrzemy, żeby je wziąć w rękę i się nimi pobawić.
Tancerze
To oczywiste, że aby godnie uczcić wczorajsze obchody Dnia Tańca, trzeba dodać kilka słów o tancerzach, bo w tej dyscyplinie sztuki podział na płeć piękną i brzydką wciąż ma sens i jest potrzebny. Większość opowieści tanecznych dotyczy jakiejś Królewny i Księcia, który ją podnosi, partneruje w piruetach, oprowadza stojącą na czubkach palców jednej stopy z uniesioną drugą nogą i walczy o jej cześć z całym światem. Ale relacje płci nie tylko są efektem baśniowych scenariuszy, lecz przede wszystkim, tak jak w sporcie, wciąż istniejącą różnicą budowy kości i siły mięśni, ciężaru ciała i hormonów, które jednym dają wojowniczą agresję, a innym łagodność i uległość. Oczywiście świat się zmienia i te różnice pomalutku, ale nieubłaganie się zmniejszają. Już nie trzeba polować na grubego zwierza, żeby zapewnić pokarm rodzinie, a wojny coraz częściej będą toczone przy komputerach, a nie w pyle bitew i walk wręcz. Jednak właśnie w sporcie i w balecie te różnice być może przetrwają najdłużej. Chociaż i tutaj „ideologia gender” daje o sobie znać, a tancerze są pionierami wyzwalania się z tyranii płci i testosteronu. Czasem więc dzielny Książę, który frunie nad sceną w imponujących skokach, budząc uwielbienie w omdlewających dziewczętach na widowni, tak naprawdę marzy, by jako kobieta w pięknej sukni zatańczyć tango z argentyńskim kowbojem. Mówiąc poważnie, tancerze, którzy zachwycają nas mięśniami gladiatorów i brawurowymi figurami, są w rzeczywistości delikatnymi, wrażliwymi chłopcami, ciężko pracującymi od dziecka, jak ich koleżanki, przy drążku na sali baletowej i podczas żmudnych prób scenicznych nad wytrzymałością fizyczną i pięknem każdego ruchu. Muszą go uważnie studiować przez długie godziny w lustrze pod okiem surowych pedagogów i bezlitosnych choreografów. Są bardziej „męscy” jak Gerard Wilk, czy mniej jak Staś Szymański, ale ich płeć na scenie jest przede wszystkim kreacją artystyczną. Wspominam tych moich dwóch nieżyjących przyjaciół, bo to oni nauczyli mnie kochać nie tylko tańczące dziewczęta, ale i malowniczych chłopców, którzy wyglądali jak rajskie ptaki, a harowali w pocie czoła jak górnicy pod ziemią. Gerard miał szczęście, że szybko wyjechał z kraju, w którym szacunek dla rajskich ptaków jest zjawiskiem rzadkim. Staś został z tajemniczych powodów, chociaż był tak zjawiskowym tancerzem, że mógł bez żadnych wątpliwości zrobić światową karierę, jak kilku innych jego kolegów. W mojej inscenizacji „Turandot” wystąpił w choreografii innego wspaniałego tancerza i przyjaciela Emila Wesołowskiego po raz ostatni w życiu. Miał w Teatrze Wielkim swoją legendarną garderobę obwieszoną maskotkami, nagrodami i dowodami miłości widzów. Siedział w niej od rana do wieczora całe życie, nawet na emeryturze, dopóki go dyrekcja nie usunęła stamtąd na zawsze. Hodował potem kwiaty na swojej działce, ale jego nieprzystosowanie do rzeczywistości było coraz bardziej bolesne i wkrótce zmarł. Namawiałem dyrekcję, żeby tę garderobę przenieść do sąsiedniego Muzeum Teatralnego, ale legenda Stasia na tyle już przygasła, że nic z tego nie wyszło.
Myślę o nim z czułością, bo nikt w Polsce tak pięknie nie uosabiał tryumfu tancerza nad ponurą grawitacją, nie dającą człowiekowi szans na oderwanie się od ziemi. Kiedyś, gdy swoim zwyczajem opalał się na tarasie teatru, snując opowieści o tańcu, spytałem go, co chciałby w życiu zatańczy z tych ról, które go ominęły. Powiedział „Uśmiejesz się, ale moim marzeniem było zatańczyć Odettę i Odylię w Jeziorze Łabędzim. Wiem jak pokazać różnice między nimi” Uśmiałem się, ale jakież było moje osłupienie, kiedy kilka lat później zobaczyłem ten balet Czajkowskiego w kultowej choreografii Matthew Bourne’a. Stadko łabędzi tańczyła tam gromada niesamowitych chłopców, a Odettę i Odylię genialny, nie z tej ziemi Adam Cooper. Żyje, więc na jego ręce składam wyrazy hołdu dla Stasia i wszystkich tancerzy świata i daję jego zdjęcie, żebyśmy o nim nie zapomnieli.
Taniec
Każdy sobie tańczy. Większość ukradkiem w poczuciu, że to krępujący wybryk, ale potrzeba jest silniejsza od wstydu. Nauczając na różnych akademiach teatralnych i podczas tysiąca prób, jakie prowadziłem, namawiałem każdego, kto ma czelność występować na scenie i pragnie zachwycić nieśmiałych widzów siedzących w ciemnościach, żeby codziennie wykonali proste ćwiczenie. Koniecznie na golasa trzeba stanąć przed lustrem i zatańczyć dla samego siebie improwizując swobodnie do wybranej dowolnie muzyki. Najlepiej samemu do tego podśpiewywać. Stary, czy młody, piękny, czy brzydki, wychudzony, czy otyły, ma przez te krótkie chwile zaakceptować siebie takiego, jak widzi w lustrze i obdarzyć to jedyne na świecie własne ciało chociaż odrobiną miłości, albo jeśli to niemożliwe, czułości. Taniec jest niewątpliwie najstarszą dziedziną sztuki. To pierwotna potrzeba ciała, żeby nadać kurczeniu się różnych mięśni jakiś rytm i z tą pomocą wyrazić swoje istnienie, troski, ból, czy marzenia. Wszystko w zależności od tego ile to ciało potrafi. Ale każda taka aktywność jest pożądana. Największy choreograf świata, jakim dla mnie jest Jiri Kylian, tłumaczył mi, że wszystko może być tańcem. Długo się z nim nie zgadzałem, bo byłem zawziętym obrońcą profesjonalizmu w tej dziedzinie, a przede wszystkim wielbicielem jego wspaniałych spektakli, w których dyscyplina każdego ruchu i perfekcjonizm wyrazu artystycznego w tańcu osiągała najwyższy szczyt ludzkich możliwości. Jednak upierał się, że to, co on osiągnął, było możliwe tylko dzięki przekonaniu, że każdy ruch może być wartością taneczną. Po latach udało mi się pogodzić w moich ocenach uznanie dla mistrzów tańca, śpiewu, gry na instrumentach, malowania, czy pisania z przekonaniem, że każdy może być artystą własnego ciała, głosu, pędzla, czy pióra, a raczej laptopu. Wszystko jest sztuką, wszystko, co próbuje wyrazić przepełniające człowieka emocje. A to, że ludzie są różni, nie obala idei równości i braterstwa demokratycznego. Jedni są mądrzejsi, drudzy głupsi, jedni bogatsi drudzy biedniejsi i wtedy mają marniejszą edukację i gorsze laptopy. Jedni mają talent inni nie. Jedni są pracowici, inni się lenią. Jedni mają łut szczęścia, a drudzy mają pecha. Każdy ma swoje niepowtarzalne linie papilarne i swój niepowtarzalny los. Tak więc przy całym szacunku dla każdego dobrego człowieka, trzeba się pogodzić z tym, że i tancerz tancerzowi nie jest równy i nie osiąga tego samego skutku przy prezentowaniu światu swoich emocji ruchem takiego ciała, jakim dysponuje. Różnorodność tańca jest niesamowita. Ilość tańczących na różne sposoby na całym świecie jest większa niż w innych dziedzinach sztuki. Nie ogarną tego żadne almanachy, filmy, czy telewizyjne programy. To bogactwo jest cudowne, bo świadczy też o globalnej wspólnocie miłośników tańca. Tańce ludowe, towarzyskie, klasyka baletowa i taniec nowoczesny, którego bogactwo form jest zdumiewające, od rewolucji Isadory Duncan po dzisiejsze spektakle Izadory Weiss, wszystkie te odmiany tańca świadczą o tym, że każdy może odnaleźć dla siebie wzór i kierunek, w jakim mogą pójść jego próby wyrażania poprzez taniec własnych cierpień i radości. Każdy może odkryć magiczną jedność pomiędzy muzyką i własnym ciałem. Każdy może spróbować przekonać do tego odkrycia innych ludzi, i przy pomocy ich niewielkiej grupy, albo nawet dużego zespołu zawodowców z zapleczem technicznym, kontem w banku i piękną sceną znaną na całym świecie, może podzielić się tą magią z innymi, którzy na razie tylko tańczą w tajemnicy dla siebie i lustra.
Teatr
Napisałem już o mojej miłości do teatru książkę „Biały Wieloryb” więc tu tylko krótki przypis. Teatr umiera na covid i leży pod respiratorem prezentacji online. Czy przeżyje, nie wiadomo. Chwała ludziom teatru, że nie poddają się i robią wszystko, żeby zachować resztki godności w tej katastrofie. W mojej Ojczyźnie dodatkowym dla nich obciążeniem jest zaliczenie ich do pierwszej grupy przeznaczonej do eutanazji. Teatr w swojej istocie zawsze był buntownikiem, głosicielem wolności i poszukiwaczem prawdy o naturze człowieka, szczególnie jeśli ta prawda nie była miła i powszechnie akceptowana. To oczywiste, że żadna władza nie może być takiego teatru wielbicielką i opiekunką. Owszem, teatr rozrywkowy, pikantny i bezmyślny jest jej miły, bo utrzymuje gawiedź w błogim samopoczuciu, że jest fajnie. Taki teatr z pewnością przetrwa i będzie karmiony hojną ręką, bo nie tylko pomaga rządzić, ale dostarcza upragnionych chwil wytchnienia po ciężkim dniu pracy osobnikom zajmującym się utrzymywaniem posłuszeństwa. Dla nich im weselsza farsa idzie na scenie, tym bardziej doceniają potrzebę istnienia teatru w życiu społecznym. Cieszą się, kiedy mogą popatrzeć na mrugające światła, kolorowe stroje i zgrabne nóżki. To co tam aktorzy nawijają do siebie ma znaczenie drugorzędne. Oczywiście, że taki teatr istniał od zawsze. Miał swoich wielkich twórców od Arystofanesa wyliczając, ale obok niego tworzył Sofokles i Eurypides. Szekspir, który napisał wiele zabawnych komedii stworzył też Makbeta i Hamleta, a u Moliera, jak u Mozarta, zawsze w lekkiej narracji pojawiała się nuta wstrząsającej widzem goryczy. Bo teatr ma misję wywołania katharsis, czyli oczyszczenia duszy ludzkiej z kłamstwa o niej samej, hodowanego często latami. Teatr polski był w pełnieniu tej misji w ścisłej czołówce światowej. Wychował kilka pokoleń wspaniałych twórców i rzeszę wiernej widowni. Teraz umiera opluwany nie tylko przez władzę, ale i przez własne dzieci, które zachęcone sukcesami „ojcobójców” stracili rozeznanie, o co mu chodziło. Jeśli powstają takie seriale jak „Artyści”, to znaczy, że telewizja nobilitowana kiedyś spektaklami „na żywo” karmi się teraz pogardą dla lamusa zabytków i śmiesznych postaci przypominających postać starego aktora w „Hamlecie”. Ale warto pamiętać, że to właśnie on zdemaskował króla Klaudiusza i dokonał oczyszczającej przemiany w duszy głównego bohatera. Spektakli online nie mogę oglądać, mimo szacunku dla ich twórców, bo wierzę, że teatr jest spotkaniem żywego aktora z widzem i tylko w takim zwarciu może powstać prawdziwy wstrząs. Ale może te nieszczęsne nagrania pomogą przetrwać moim koleżankom i kolegom, którzy nie mają jeszcze emerytury, jak ja, a muszą jednak coś jeść i zapłacić za dach nad głową. Wołam do wszystkich, którzy dzisiaj rozdają pieniądze słusznie, lub niesłusznie, żeby wsparli ludzi teatru, bo bez nich zginiemy jako uczciwy i wrażliwy naród. A jeśli mamy po zarazie obudzić się jako naród nieuczciwy i niewrażliwy, to może lepiej spać dalej. Straciłbym już w tej sprawie resztki nadziei, gdyby nie katharsis jakiego doznałem oglądając z ulicy niesamowity spektakl Dziadów w oknach Szklanego Domu przy ulicy Mickiewicza. Tłum na dole, mimo zimna, wysłuchał całego dramatu w skupieniu ocierając łzy. Policja tylko uważała, żeby nie poszedł dalej do siedziby dyktatora, bo Dziady mają tę moc, że kruszą kajdany.
Tradycja
Tak wiele zła na świecie dzieje się z powodu tradycji, że warto, by każdy zastanowił się czasami, dlaczego tę czy inną tradycję kontynuuje w swoim życiu i czy naprawdę musi się do niej stosować. Niby zawiera ona w sobie wiele dobrodziejstw, bo pozwala nam czuć się ogniwem w łańcuchu pokoleń i przez to odnaleźć w sobie pokłady mocy, której większości z nas drastycznie brakuje. Ten deficyt mocy każe nam akceptować różne grupowe działania, bo instynkt stadny u większości ludzi jest jedną z podstawowych motywacji uprawiania życia, które tak niebezpiecznie zdaje nam się w naszym pojedynczym wydaniu bez sensu. Garniemy się więc do zbiorowości i chcemy w niej być widoczni, zaakceptowani, a może dzięki staraniom ważni i odgrywający rolę przywódczą. Podkreślamy więc wartość tradycji głośniej niż inni, bo to pozwala uzyskać uznanie i poparcie, ponieważ tradycji się nie kwestionuje. Jest ona jakimś sacrum w życiu społecznym i jeśli dotyczy spraw religijnych staje się sacrum do kwadratu. Oczywiście tak dzieje się tylko w ramach naszej religii. Tradycja religijna u obcych jest nam wroga, śmieszna, a nawet wywołuje gwałtowne reakcje agresywne. Zdarza się, że ta reakcja ma słuszne obiektywne powody, jak na przykład na tradycję obrzezania dziewczynek. Chybione jest dzisiaj uzasadnianie wielu okrutnych tradycyjnych zachowań wywodzących się z epoki dzikusów biegających po lasach i pastwiskach. To nie przeszkadza, by dochowywanie tych tradycji na przykład myśliwskich, czy pasterskich nie podlegało w wielu społecznościach żadnej dyskusji. Nie ma też zgody na dyskusję o tradycyjnej rodzinie, chociaż w mojej Ojczyźnie jej model nie sprawdza się tak, jakby chcieli jego fanatyczni obrońcy. Bite kobiety, bite dzieci, poniżanie, alkohol i rozmnażanie się bez hamulców nie są może plagami powszechnymi, ale jednak zdarzają się zbyt często, żeby to przemilczeć. W obronie tej „tradycyjnej” rodziny fundamentaliści chcą obalić międzynarodowe ustalenia, jak konwencja stambulska, które zmierzają do ochrony słabszych przed silniejszymi i do pełnej swobody decydowania przez człowieka jak i z kim chce spędzić swoje krótkie przecież życie. Walka kobiet o równouprawnienie i zagwarantowanie im pełnej swobody decydowania o swojej cielesności i duchowości spotyka się z zawziętą reakcją nie tylko przyzwyczajonych do posłuchu mężczyzn, ale o dziwo wielu tych kobiet, które nie wyobrażają sobie, by mogły o czymś same decydować i wysługują się podtrzymywaniem patriarchatu i religii, która ten patriarchat wspiera, bo przez niego była dwa tysiące lat budowana. Ta walka to nie tylko słynne demonstracje uliczne pod sztandarami z błyskawicą, ale też ciężka praca posłanek w sejmie zdominowanym przez dziadersów. To również ruch „me too” rozpoczęty w Stanach, a ostatnio przybierający na sile w moim ukochanym świecie, jakim jest teatr, gdzie przemoc męska i molestowanie seksualne były na porządku dziennym od zawsze. Dzisiaj jest Międzynarodowy Dzień Teatru, który co prawda w Polsce umiera w okowach „on line” przestając być teatrem ubogim i szlachetnym, a stając się platformą działania showmanów medialnych, którzy nagrywają co chcą i jak chcą, zdobywając na to środki od niekompetentnych mocodawców, co z teatrem mają tyle wspólnego, ile ze szlachetnością. To okazja, żeby i tu o tym wspomnieć. Wierzę, że prawdziwy teatr odrodzi się, ale już nie będzie miał wiele wspólnego z różnymi odmianami swoich tradycji, które są dzisiaj nie do przyjęcia. Czasy, kiedy mój przyjaciel reżyser zwykł odzywać się pół żartem pół serio do kandydatki na swoją asystentkę: „pokaż cycki”, minęły bezpowrotnie razem z wrzaskami wielkiego Dejmka „że aktor jest do grania jak dupa do srania”, czy terrorem psychicznym stosowanym zarówno przez Grotowskiego jak i przez Kantora oraz setki ich naśladowców. Tradycja, że reżyser jest „demiurgiem” musi zostać zdemontowana przez obyczaje demokratyczne, w których w ogóle nie będzie już miejsca na żadnych „demiurgów” nie tylko w teatrze, ale i w polityce, w kościele, w wojsku, czy klubach piłkarskich. Szacunek dla podległych sobie ludzi nie może być tylko czczym frazesem nadużywanym w deklaracjach. Musi stać się realnym zachowaniem na co dzień. Patriarchowie starzy, czy młodzi muszą sobie wbić do łbów, że kobieta nie jest zależna od ich woli tylko dlatego, że taka zawsze była tradycja. Bo tradycja to nie jest rzecz święta. To tylko zestaw poglądów i zachowań przekazywanych nam przez przodków. Przekazali nam wiele głupstw, które udało się wykorzenić, jak na przykład zabobon, że czarny kot przebiegający drogę zwiastuje nieszczęście. To pokazuje, że możemy nasze tradycje modyfikować, nie lękając się potępienia zza grobów. Tradycje ewoluują wraz z nami.
Troska
Daj ut ja pobrusza a ti pocziwaj – brzmi najstarsze zdanie zapisane po polsku, co dzisiaj znaczy „daj, ja zmielę, a ty odpocznij”. Zapisane w Księdze Henrykowskiej przez niemieckiego Cystersa osiemset lat temu musiało być śladem wzruszenia, że oto mąż zatroszczył się o swoją żonę, żeby się nie przemęczała. W naszych czasach nie jest to czymś wyjątkowym, ale wtedy zdarzało się sporadycznie. Osiem wieków ewolucji zaowocowało emancypacją, która na naszych oczach z trudem, ale nieubłaganie osiąga wreszcie poziom wymaganego przez myślących ludzi równouprawnienia. Od początku moich studiów polonistycznych uważałem, że to piękne symboliczne zdanie zapowiada szczególne traktowanie kobiet w mojej Ojczyźnie, szacunek dla ich ciężkiej pracy i odpowiedzialności jaka na nich spada po urodzeniu dziecka. Macierzyństwo wydawało mi się zawsze godne bezdyskusyjnego kultu ze strony nas, mężczyzn i każde odstępstwo od niego uważałem za haniebny brak przyzwoitości i honoru. Kult Maryjny, tak charakterystyczny dla polskiej religijności, bardzo upowszechnił ten tryb myślenia o matkach, żonach i siostrach. Ale nie tylko macierzyństwo, ale każda kobieta, jako istota słabsza ode mnie, zasługiwała na troskliwość i opiekę, jeśli tylko okazała by taką potrzebę. Mężczyzna, który nie był dżentelmenem, zasługiwał w moim przekonaniu na pogardę i wzbudzał moją agresję. Ale nie wystarczy być takim dżentelmenem, który szasta kwiatami i cmoka w rękę, podciąganą przeważnie do swoich ust, bo schylić się nie łaska. Takich fałszywych elegantów podejrzewam, że jak trzeba podejmować decyzje w obronie kobiet, to raczej głosują przeciw wszelkim ustawom antyprzemocowym, Prawdziwe dżentelmeństwo zaczyna się od przekonania, że kobieta zasługuje na szacunek i prawdziwą opiekę, która polega na stałej gotowości do pomocy. Troska, z jaką powinno się traktować istoty słabsze, obowiązuje nie tylko wobec kobiet, ale oczywiście wobec dzieci, osób starszych, niepełnosprawnych, chorych i zagubionych. Obowiązuje każdego silniejszego wobec tego, kto jest słabszy i każdą Większość wobec Mniejszości. Ludzi potrzebujących naszej pomocy jest codziennie dokoła mnóstwo. Wystarczy się tylko rozejrzeć i nie udawać, że ich nie widzimy. Dotyczy to również zwierząt, które krzywdzone są co chwila przez kanalie bez serca i rozumu. Jeśli tylko ma się trochę dobrej woli, okazji do troski o otaczające nas życie jest tak niewyczerpana ilość, że naszego pojedynczego życia nie starczy, by im sprostać.
Autor zdjęcia: Lucas van Oort
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl
