Wartości
Właściwie każdy deklaruje publicznie, że broni wartości. Warto więc zawsze sprawdzać jakie wartości ma na myśli, jakie na języku, a jakie w uczynkach. Bo dopiero te ostatnie świadczą o ich prawdziwej obronie. Słowo wartość kojarzymy ze słowem cena. Wartości pomyślane, czy wypowiedziane ceny nie mają żadnej. Dopiero te widoczne w uczynkach można wycenić i potwierdzić, że faktycznie są wartościami. Każdy człowiek ma w zasadzie inną, swoistą tylko dla niego „drabinę” wartości. Ale te główne są dość powszechne: Bóg, Honor, Ojczyzna, Miłość, Wierność, Uczciwość, Opiekuńczość, Piękno itd.itp. Panuje powszechne wśród chrześcijan przekonanie, że najważniejsze wartości ujęte są w dekalogu. Ale mało kto ten dekalog uważnie i w całości czyta, a jeszcze mniej go respektuje. Niby wszyscy się zgadzają z piątym przykazaniem, ale jego szczegółowe interpretacje wywołują niekończące się dyskusje i nawet uliczne protesty. A co dopiero inne przykazania, jak na przykład siódme, którego nawet kapłani stojący na jego straży nie są w stanie przestrzegać. Prezydent USA, szefowa UE i prezydenci poszczególnych jej państw prawie w każdym przemówieniu twierdzą, że ich najważniejszym zadaniem jest obrona wartości, które stanowią fundament cywilizacji zachodniej. Ale na wschodzie jest podobnie. Od Chin przez Rosję, kraje Arabskie, Węgry, czy naszą Ojczyznę słyszymy codziennie o wartościach ważnych dla całych narodów, których obrońcami są ich przywódcy. Śledzę zawsze z pasją, jak ich słowa mają się do rzeczywistości, którą kreują w swoim otoczeniu. Z taką samą pasją, z jaką pilnuję, żeby wartości, które sam wyznaję, zgadzały się z moją codzienną praktyką. Nie jest to łatwe wbrew pozorom, bo życie narzuca czasami dramatyczne wybory, przy których na chwilę, wyjątkowo przymykamy wewnętrzne oko na kodeks praw, jakie wyznajemy. Jedną z wartości, które są dla mnie najważniejsze jest szacunek i opieka nad słabszymi od siebie kobietami. Może dlatego, że wychowany byłem przez wspaniałą matkę. Stąd też szczególny szacunek, jakim otaczam starsze kobiety, nawet jeśli nie zawsze zgadzam się z ich poglądami, czy zachowaniem wobec mnie. Kult matki nie jest jakimś moim osobistym dziwactwem. Wydaje mi się on dość powszechny w moim kraju, gdzie Matkę Boską czci się niezmiennie od dwóch tysięcy lat. Większość utożsamia ją z anielską dziewicą w błękitnym płaszczu, piękną i młodą. Ale niektórzy wiedzą, że jeśli dożyła śmierci Jezusa, to miała prawie sześćdziesiąt lat, czyli była na owe czasy staruszką. Niełatwe życie i wiek musiały wycisnąć na niej swoje piętno i z pewnością z wielkim trudem znosiła wszystkie dolegliwości związane z wiekiem. Taką zapamiętałem moją matkę, schorowaną i bezradną w ostatnim okresie życia. Tak widzę każdą napotkaną starszą panią, o której myślę ze wzruszeniem i szacunkiem. Ostatnio moja uwaga skupia się na słynnej Babci Kasi, której nasz mściwy dyktator obrażony jej protestami poprzysiągł widocznie bolesną zemstę, bo jego siepacze traktują ją notorycznie z niepojętym okrucieństwem. A przecież dyktator deklaruje wielki szacunek wobec kobiet, mając zapewne na myśli ich zalety w kuchni. Jego otoczenie prześciga się w wychwalaniu kobiet, jako narzędzi pomnażania boskiego pierwiastka życia. Nie przeszkadza im to w próbach urządzenia kobietom piekła na ziemi przez zmuszanie ich do rodzenia uszkodzonych płodów, czy ulegania bijącym je mężom, co ma zapewnić odrzucenie Konwencji Stambulskiej. Te, które protestują na ulicach są bite teleskopowymi pałkami przez zwyrodnialców w mundurach, a Babcia Kasia mimo wieku i kruchych kości jest traktowana przez nich jak bandzior, czy chuligan. To o obronę jakich wartości chodzi w tych i wielu innych uczynkach? Bo nie rozumiem.
Wiara
Poznajemy świat empirycznie. Za pomocą zmysłów orientujemy się, co nas rzeczywiście otacza. Wiadomo, że zmysły nie są doskonałe i często nas zwodzą, ale przy pomocy rozumu i logiki jednak to one pozwalają mieć pewność, że byt jest taki a nie inny i rządzą nim prawa, na których możemy polegać. Jednak wciąż nie znamy odpowiedzi na wiele pytań. Nawet jeśli przekonaliśmy się, że wszystko zaczęło się od Wielkiego Wybuchu i potem stopniowo ewoluowało, to wciąż nie wiemy skąd się wziął ten wybuch i potworna energia, która go musiała spowodować. Na wiele takich pytań odpowiada bez wysiłku wiara, a więc uznanie czegoś za istniejące w rzeczywistości bez sprawdzenia empirycznego. Wygodne i piękne, ale bardzo niebezpieczne. Zdarzało się, że młodociany miłośnik Batmana uwierzył, że też może latać, więc skakał z okna i ginął. Inny uwierzył, że łój mistyczki, czy wywar z ropuchy i szczurzego łajna jest świetnym lekarstwem na jego dolegliwości, więc wypijał i ginął. Jeszcze inny uwierzył, że został obdarowany mocą przechodzenia przez płomienie bez szkody dla siebie, więc przechodził i ginął. Sekty samobójców wierzyły, że wraz z ich obłąkanym przywódcą wstąpią po śmierci do lepszego świata, więc ulegali jego perswazji i nie tylko sami ginęli, ale zabijali swoje dzieci. W pewnej religii fanatyczni wyznawcy wierzą, że wysadzając się i mordując ludzi wokół, dostąpią rozkoszy rajskich, polegających na nieograniczonej wreszcie kopulacji ze ślicznotkami, których ilość zagwarantuje im ich Bóg. Nie widzieli go nigdy na oczy i to nie on obiecał im ten szczęśliwy finał, tylko pośrednicy, którzy zapewnili sobie wiarę w ich słowa. Otóż ci pośrednicy właśnie stanowią to wielkie niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą wiara w coś nie podlegającego weryfikacji. Są różni. Czasem szlachetni i pełni dobrych intencji, a czasem podli, żądni bogactw i władzy nad wiernymi. Nie ma jak odróżnić jednych od drugich, skoro nic w ich działalności nie może być sprawdzone zmysłami, czy rozumem. Wręcz odwrotnie – tępią zmysły i rozum w każdej swojej wypowiedzi jako zagrożenie prawdziwej wiary. I tak wykopana przepaść pomiędzy wiedzą i wiarą stała się warunkiem istnienia każdej religii, czyli praktykowania wiary w życiu codziennym. Pośrednicy zadbali o to, żeby żadne fakty, żadne osiągnięcia nauki nie zasypały tej przepaści. Tysiące lat doświadczeń religijnych na wszystkich kontynentach utrwaliły rozdział wiary i doświadczenia empiryczno-rozumowego. Gdyby pośrednicy Boga poprzestali na tym rozdziale! Ale ich celem musi być odpowiedź na ekspansję nauki w ludzkim świecie. Jeżeli Darwin zapoczątkował wyjaśnienia co do powstania życia i gatunków, to należało go ośmieszyć, że pochodzenie człowieka od małpy jest niegodne dla potomków Adama, którego przecież Bóg osobiście ulepił z gliny a z jego żebra uczynił kobietę. Kopernika i jego następców należało wytępić, bo Ziemia musiał pozostać centrum Wszechświata, skoro to tu nastąpiło wcielenie Stwórcy w prostego cieślę, którym z pewnością był Jezus, jeśli w ponad trzydziestoletnim życiu opiekował się owdowiałą po śmierci Józefa matką. A ona, by na wieki zachować miłość i wiarę wyznawców w nadprzyrodzone swoje możliwości pozostała na zawsze dziewicą i nie umarła tylko zasnęła i jej ciało zostało zabrane do nieba wbrew naukowym prawom grawitacji i wiedzy każdego ucznia w szkole, że niebo to tylko wąski pas świetlistej atmosfery, a wyżej jest tylko czarna, nieskończona otchłań o temperaturze minus dwustu stopni. Wielu mądrych ludzi posiadających ogromną wiedzę naukową modli się do Boga, którego nigdy nie doświadczyli empirycznie, ale ich wiara utrzymuje ich w przekonaniu, że istnieje metafizyka, że jakaś wielka moc tkwi w „innym wymiarze” i tam przebywa Duch, który stworzył świat, czyli wielki wybuch i może nawet jest przepełniony miłością do swego stworzenia, więc i do człowieka, więc i do mędrca, który go za to wielbi wbrew prawom fizyki i chemii. Jednak pośrednicy nie pozwalają na takie samotne modły. Ogniem i mieczem oraz tysiącem innych narzędzi zmuszają do uczestnictwa w życiu religijnym i posłuszeństwa wobec ich nakazów. Wojny religijne wcale nie kończą się wraz z rozwojem nauki i postępem cywilizacyjnym. Narody wciąż ulegają bożym pośrednikom i mordują się nawzajem. Religia, która kiedyś pomogła człowiekowi wyjść z bytu zwierzęcego i przezwyciężyć prawa dżungli wydaje się dzisiaj jedną z najgorszych plag, jakie nękają ludzkość i hamują jej możliwości rozwoju i lepszego życia bez idiotycznych lęków. W mojej Ojczyźnie staje się to szczególnie bolesne stawiając nas w jednym szeregu z krajami muzułmańskimi czy dyktaturami wykorzystującymi religię do utrzymania władzy.
Wojna
Znam ją tylko z opisów, filmów i relacji tych, co ją widzieli. Sam przeżyłem tylko stan wojenny, gdzie walk nie brakowało i nawet były ofiary śmiertelne, ale oczywiście z prawdziwymi wojnami, gdzie masowo giną ludzie i płoną miasta trudno te starcia uliczne porównać. Wojna kojarzy nam się dzisiaj z dalekimi krajami, gdzie wybucha to tu, to tam, ale nasza wieś spokojna po raz pierwszy przez tak długie lata, chociaż dalej mamy z jednej strony Ruskich, a z drugiej Niemców. To nie jest więc tak, że strach minął i żyjemy sobie spokojnie. Lęk przed zagładą wciąż jest jednym z najsilniejszych w bogatej palecie polskich lęków. Władza nie pozwala na uwiąd patriotyzmu bojowego, bo a nuż będzie potrzebny. Nie wystarczy zwykły patriotyzm nowoczesnej cywilizacji, który polega na kształceniu się, budowaniu, dbaniu o przyrodę i pamiątki historyczne. Musimy być wciąż mobilizowani perspektywą walki z jakimś najeźdźcą, nawet jeśli jeszcze nie wiadomo, kto miałby nim być. Zbroimy się, ćwiczymy jazdy czołgami, organizujemy obronę obywatelską we wsiach i miasteczkach, a przede wszystkim utrzymujemy oddziały najsilniejszej armii świata na naszym terytorium. Pewnie ma to sens, chociaż w wielu krajach został on wykreślony z listy ważnych sensów i priorytetów narodowych. Wspólnota Europejska i NATO gwarantują pokój mimo pojawiających się w różnych punktach globu szaleńców za sterami władzy. Nawet jeśli taki szaleniec pojawi się w USA, mądry system demokratyczny potrafi sobie z nim poradzić i utrzymać światowy pokój jeszcze przez jakiś czas. Po prostu wojna na wielką skalę nikomu się dzisiaj nie opłaci. Pozostają tylko lokalne bitwy tam, gdzie ludziom się wydaje, że ten, czy ów kawałek ziemi musi należeć do nich, a nie do sąsiada. Jedyny rodzaj wojen, który nie tylko nie wygasa, ale nasila się coraz bardziej to wojny religijne. Co tam kawałek ziemi! Chodzi o to, że to mój Bóg ma rządzić ludźmi, a nie jakiś inny Bóg ze swoimi księgami, prawami i nakazami co jeść, jak się ubierać i przede wszystkim jak, z kim i kiedy można kopulować, bo w tej sprawie żadnej odmienności człowiek pobożny znieść nie może. W mojej Ojczyźnie wojna religijna trwa od dawna, ale ostatnio daje się we znaki w stopniu doprawdy nieznośnym. Nie ma już tradycyjnych podziałów politycznych mniej lub bardziej umiarkowanych na prawicę i lewicę. Jest podział na wierzących i niewierzących. Tych ostatnich jest garstka i można by ich się pozbyć łatwo, gdyby nie podziały wśród wierzących. Tam dopiero wojują. Jeśli ktoś uważa, że Bóg chce tego, czy tamtego, to nie może się pogodzić, że pod dachem świątyni może obok niego stać ktoś, kto rozumie tego Boga inaczej. Dlatego wojny religijne przybierały najokrutniejsze kiedyś formy właśnie wśród wyznawców tej samej wiary. Tak jak szyici walczą z sunnitami, tak katolicy zmagają się z protestantami, czy prawosławnymi tylko dlatego, że na przykład nie mogą zrozumieć, jak można nie uznawać papieża. Ciekawe, że ostatnio pojawiają się sekty w samym kościele katolickim, które papieża nazywają „lewakiem” i nie uznają jego poglądów i wezwań do tolerancji, miłosierdzia i skromnego życia. A przede wszystkim ta frakcja uważa, że apel papieski o bezwzględne ściganie pedofilii godzi w dobre imię kościoła i naraża biednych księży, którzy, na przykład, ulegli, jak powiada Tadeusz Rydzyk „ pokusie” molestowania swoich ministrantów, czy innych słodkich dzieciaczków, na męczeństwo medialne i ściganie przez sądy po to tylko, by wyłudzić od kościoła jakieś odszkodowania. Draństwo takiej „herezji” polega na tym, że męczennikami tak naprawdę nie są grubasy w sutannach, tylko małe dzieci, których cierpieniom wciąż nie ma końca. Cierpią też kobiety zmuszone prze fanatyków do rodzenia ułomnych noworodków, które umierają na ich oczach. Na szczęście są w Kościele ludzie prawi i mądrzy, jak ksiądz Alfred Wierzbicki, który wzywa polski Episkopat do opamiętania wołając „ Jest to wielka hańba Kościoła katolickiego w Polsce, wielka hańba hierarchów. Niewątpliwie potrzebna jest sprawiedliwość w stosunku do tych, którzy to takiego skandalu dopuścili.” Jeśli o takie sprawy toczy się wojna religijna, to jest to też moja wojna. Tu i teraz.
Wódz
Nie wymyślono lepszego ustroju od demokracji. Jednak korzystając z jej dobrodziejstw większość ludzi pragnie wybrać właściwego wodza. Nie mają z tym problemu Anglicy i Holendrzy, bo mają monarchię i dzięki temu wódz nie jest im potrzebny, więc demokracja rozwija się tam wzorowo. Natomiast u nas, na wschodzie bezradność ludu pozbawionego wodza, czyli ojca narodu, doprowadza do pochopnych wyborów kogoś, kto potem okazuje się wydmuszką polityczną i nie nadaje się nie tylko na wodza, ale nawet na szeregowego członka partii. Kryteria wyboru bywają zdumiewające – od przekonania, że „on taki sympatyczny” aż po „Bóg nam go zesłał”. Sztaby wyborcze mielą w kółko takie hasła i przez powtarzanie kodują w słabych głowach pożądany odruch przy urnach. Czy to jeszcze demokracja, jeśli medialnymi manipulacjami można doprowadzić do tego, że wodzem zostaje pyszałkowaty gangster, albo cyrkowy błazen, albo agent bezpieki, czy wreszcie jakiś pospolity głupek? Mądrale gorzko stwierdzają wtedy, że skoro naród jest tak ciemny, to widocznie zasługują na takiego wodza. Ale może potrzeba wspaniałego przywódcy nie wynika tylko z ciemnoty. Może to naturalny odruch stada, w którym ludzie chcą poświęcić się pracy, rodzinie i przyjemnościom, a władzę i troskę o naród pozostawiają silnemu „ojcu” za którym każdy podświadomie tęskni. To cudowne, że demokracja umożliwia wybranie go większością głosów. Ważne, żeby umieć ją mądrze wykorzystać. Jak bardzo pomaga w tym pojawienie się raz na jakiś czas kogoś naprawdę wybitnego! Takie święto zdarzyło się w Rosji. Mają swojego bohatera, za którym murem staną tysiące. Może zapłaci za to życiem, ale może obudzi naród zniewolony po raz kolejny i otumaniony kłamstwami. Jeśli mu się uda, to po wygranej demokracji w Ameryce, Rosja ma szansę na rozpoczęcie żmudnego procesu pozbywania się imperialnego fundamentalizmu, który zatruwa ruskie dusze jak Czernobyl. Putin zatrzymał rozpad radzieckiego mocarstwa na zgubę wielu narodów w nim zniewolonych. Ból po utracie poczucia własnej potęgi kazał Rosjanom tolerować policyjnego dyktatora. Ale kiedy pojawił się Nawalny, cała fasada niby demokratycznej władzy zaczęła się kruszyć. Jeśli nie zdążą go zabić, ten niezwykły „kozak polityczny” ma szansę w nowych wyborach pokonać „dziadka z bunkra” i posprzątać po nim. Oczywiście, że nie ma gwarancji na to, czy jako wódz wytrwa wiernie przy swoich ideałach. Władza na Kremlu to straszliwe mamidło. Uległ mu w końcu ostatni wielki przywódca Rosji jakim był Jelcyn i zakopał się w partyjnym betonie. Póki co warto wierzyć, że Nawalnemu się uda. To wielka nadzieja nie tylko dla Rosji, ale i dla całego świata. W mojej Ojczyźnie demonstrację w jego obronie na razie urządził mój kolega rosyjski reżyser, ale popieram go całym sercem nie tylko ja. Wielu moich rodaków też tęskni za prawdziwym ojcem narodu, którego moglibyśmy demokratycznie wybrać. Mieliśmy kiedyś trzech takich bardzo wybitnych. Jeden utknął w watykańskim labiryncie i własnej świętości, drugi okazał się zbyt prostolinijnym umysłem jak na obelgi hordy, którą spuścił ze smyczy jego główny wróg. Trzeci wciąż jeszcze budzi nasze nadzieje, ale bieda w tym, że utracił własną i nie mamy pewności, czy będzie znów chciał nam „ojcować”. Może poczuł się już dziadkiem i parę puszcza tylko w gwizdek.
Wstyd
To pierwsza emocja, jakiej doznali biblijni rodzice. Zjedli owoc z drzewa poznania dobra i zła. Ukryli się przed Stwórcą, bo nagle uświadomili sobie, że są nadzy i ogarnął ich wstyd. Nauka jaka płynie z pradawnej księgi jest taka, że obnażanie płci jest wstydliwe, bo kryje ona jakieś tajemnice nieczystości i zła. Od tamtych czasów pierwszych mądrości semickich pasterzy upłynęły wieki, a my wciąż tkwimy w zaklętym kręgu wstydów związanych z różnicą pomiędzy narządami żeńskimi i męskimi, bo odkrycie tych różnic wywołało wstrząs w dzieciństwie i nie opuszcza większości z nas do śmierci. A przecież ten wstyd jest nienaturalny, narzucony przez kulturę i hodowany przez moralistów jako skuteczne narzędzie manipulowania ludźmi. Osobnicy, którym udało się go przezwyciężyć, są prześladowani i traktowani brutalnie, jakby ten wstyd biblijny był jakimś dobrem społecznym, gwarantującym porządek i stabilność wzajemnych zachowań. Myślę, że jakby nie optować za pełną wolnością i nie zżymać się na obłudne potępianie nagości, która przecież sama w sobie jest piękna i nieszkodliwa, to jednak wstyd, jako kategoria nienaturalna i budowana przez tysiąclecia rozwoju cywilizacji, jest niewątpliwie fundamentem porządku społecznego i regulatorem wzajemnych zachowań, czasem skuteczniejszym od nadzoru policyjnego. Przez wieki powstała długa lista niegodziwości, których popełnianie wywołuje wstyd, a jego stresujące działanie skutecznie odstrasza od złych czynów. Często wstydzimy się sami przed sobą, że kusi nas przekroczenie granicy dozwolonych myśli, słów, czy działań, ale te indywidualne pęta są zwykle słabiutkie i jakoś sobie z nimi radzimy. Jednak kiedy stajemy na środku oświetlonego placu z naszą podłością i wstydem, ból jest dojmujący i większość z nas podejmuje rozpaczliwe kroki, by sprawę zatuszować, albo coś naprawić, kajać się i obiecywać, że nigdy więcej. Tak to zwykle się dzieje. Ostatnio jednak w mojej Ojczyźnie wstyd przestał działać zgodnie z tradycją i normami społecznymi. Oto jesteśmy świadkami, że wynaleziono antidotum na wstyd, jakim stała się, wymyślona przez genialnego stratega nacjonalistycznej demagogii, racja stanu oparta na nienawiści. Nienawiść do wolnych ludzi, do wykształconych elit, do odważnych bojowników głoszenia prawdy, do kobiet nie uznających patriarchatu, do obcych rasowo i kulturowo, do posługujących się innymi językami i modlących się inaczej – to wszystko padło na żyzną glebę polskiego kołtuństwa, nieuctwa i prowincjonalnych kompleksów. Okazało się, że chętnych do przyjęcia tej strategii są miliony. Skumulowana energia tej strategii spowodowała, że najgorsze kłamstwa, propozycje i rozkazy wygłaszane są i przyjmowane bez żadnego wstydu. Gdyby tylko tak było, może nie warto by się martwić. Jednak mnie w popłoch wprawiło odkrycie, że wspomniana strategia nie tylko wyeliminowała ludzki, cywilizowany wstyd, ale spowodowała, że nikczemność, która powinna zawstydzać, stała się powodem do dumy. Słucham w osłupieniu kolejnych wystąpień, z których emanuje buta i samozadowolenie, że jest się uczestnikiem niegodziwych czynów i że to będzie nagrodzone i zapłacone, a ten, co powinien się wstydzić, okryje się chwałą dla dobra Ojczyzny. W takim razie nie tylko katowanie psa, bicie żony, złodziejstwo, oszustwa i malwersacje, ale nawet maltretowanie dzieci jest chwalebne. Wracając do niewinnego wstydu biblijnego z powodu nagości, to jest tak, jakby Adam po zjedzeniu jabłka zamienił się w rozwydrzonego ekshibicjonistę i wyszedł do Stwórcy pyszniąc się swoim fallusem.
Wyobraźnia
Pandemia nauczyła nas różnych rzeczy. Uświadomiła, między innymi, jak wielu z nas jest pozbawionych wyobraźni. A przecież ta umiejętność została w człowieku wykształcona nie dla przyjemności, chociaż dostarcza jej w dużych ilościach, ale głównie dla naszego bezpieczeństwa. Potrafimy zobaczyć i usłyszeć coś, czego w danym momencie nie ma w rzeczywistości. Te obrazy i dźwięki mają nas ostrzegać, że coś czego nie ma, może w każdej chwili zaistnieć realnie i nas zabić, lub poważnie uszkodzić. Nasza pamięć nasycona rzeczywistymi zjawiskami, oglądanymi w prawdziwym otoczeniu, lub na ekranach od wielkich kin do malutkich smartfonów, przetwarza te informacje i pozwala nam umieścić swoją osobę w okolicznościach, które jeszcze nie nastąpiły, ale mogą nastąpić i sprowadzić na nas wymierne nieszczęście. Teoretycznie, pamiętając widok szpitala covidowego i umierających tam ludzi, powinniśmy wyobrazić sobie, że możemy tam trafić jutro. Możemy zobaczyć okiem wyobraźni siebie samego na tym szpitalnym łóżku umierającego pod respiratorem. Wystraszeni tą perspektywą natychmiast powinniśmy zrezygnować z udawania, że nas to nie dotyczy, że możemy nie przestrzegać zakazów, że jesteśmy wolnymi ludźmi i nikt nie może nakazać nam noszenia maseczek, czy przymuszania nas do szczepień. Ta rezygnacja i podporządkowanie się nieprzyjemnym rygorom pozwoli zmniejszyć ryzyko zakażenia i tym samym zmniejszyć wielkie prawdopodobieństwo uduszenia się pod niesprawnym respiratorem, czy w karetce krążącej po Polsce w poszukiwaniu wolnego miejsca w szpitalu. Jednak odruchy samoobrony w mojej Ojczyźnie mają wątłą tradycję. Partia Leppera, która niby przybrała tę szlachetną nazwę, nie miała jednak z nią wiele wspólnego i zakończyła żywot symboliczną samobójczą śmiercią. Ewidentnie zadziałał tu brak wyobraźni nie tylko członków partii, ale wielu innych, którzy w porę nie powstrzymali prostych ludzi przed szkodliwą dla nich aktywnością. O wiele gorsze skutki przynosi brak wyobraźni ludzi decydujących o życiu tysięcy innych w historiach licznych polskich wojen. Od króla Olbrachta, przez Samosierrę, Powstanie Styczniowe, Lenino po Powstanie Warszawskie uwiąd wyobraźni przywódców kosztował mój Naród tyle niepotrzebnie wylanej krwi, że serce ściska się boleśnie, kiedy nad tym się zastanawiamy. Może niezależnie od geopolitycznego przekleństwa tej ziemi, istnieje jakiś patogen brawury spowodowany brakiem genu odpowiedzialnego w mózgu za zdolność przewidywania i zobaczenia „wewnętrznym okiem” skutków, które z wielkim prawdopodobieństwem mogą wystąpić, kiedy nieubłagana rzeczywistość nadejdzie w takim kształcie, jaki moglibyśmy sobie przecież wyobrazić, gdybyśmy mieli taką umiejętność. A podobno jesteśmy narodem poetów. Tak, wielu genialnych wieszczów ostrzegało, uprzedzało, groziło – ale kto ich tak naprawdę czytał? Kto czyta ich dzisiaj? Kto kultywuje swoją wyobraźnię i dba o bezpieczeństwo najbliższych? Kto zastanawiał się, jakie konsekwencje ma taki, czy inny jego wybór przy urnach, kiedy decydowaliśmy o swoich losach na wiele lat? Kto próbował sobie wyobrazić, jakie konsekwencje będą miały, na przykład decyzje niszczące polską władzę sądowniczą, czy ustawodawczą i pozostawienie pełnej władzy w rękach jednej bezkarnej grupy ludzi, którzy nawet gdyby byli kryształami bez skazy, to ta bezkarność i brak nadzoru nad nimi zdemoralizuje ich tak, że będą krzywdzić słabszych, wycinać lasy i grabić Ojczyznę w biały dzień? Wielu z nas zadaje sobie pytanie, jak to możliwe, że w Europie XXI wieku udało się tak omamić większość Narodu, że pozwolił sobie wmówić wiele spraw, jak kiedyś zapewnienia o wyższości komunizmu nad kapitalizmem. A przecież jednym z powodów jest atrofia wyobraźni, wtedy spowodowana cierpieniami wojennymi, a teraz komercjalizacją i popkulturą, która w sojuszu z faryzejską religią odebrała ludziom samodzielność myślenia. Szkoda, bo wyobraźnia to piękna umiejętność. Daje nam nie tylko szansę na bezpieczniejszą egzystencję, ale też na tworzenie różnorodnej sztuki uwznioślającej nasze krótkie prymitywne bytowanie na Ziemi, która wkrótce zginie wraz z nami, jeśli nie wyobrazimy sobie dostatecznie wyraźnie, jakie konsekwencje grożą jej z powodu naszych bezmyślnych zniszczeń.
Autor zdjęcia: max fuchs
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl