Żałoba
Pamięć o zmarłych – święta sprawa. Wierzący i ateiści zgadzają się, że zmarłym należy się szacunek i dbanie o to, by nie zostali zapomniani wraz z dziełami jakich dokonali za życia. Różnica między nimi polega na tym, że wierzący są przekonani, że zmarli oddali swoje ciała śmierci tylko na jakiś nieokreślony czas, po upływie którego nieśmiertelna dusza powróci do cudownie wskrzeszonego ciała i stawi się na Sądzie Ostatecznym. To znaczy, że dusza wie, jak obchodzimy żałobę i czcimy pamięć o pogrzebanym, czy skremowanym człowieku. Ateiści uważają, że ciało zakończyło swoją działalność raz na zawsze, a dusza jest tylko wytworem naszych marzeń i w rzeczywistości nie istnieje. Żałoba jest więc oddaniem czci pamięci o zmarłym, która żyje wśród ludzi tak długo, jak długo żyją ci, co znali tego człowieka, może nawet napisali o nim wspomnienia, co pozwoli jego imieniu żyć w zbiorowej świadomości dłużej niż życie świadków jego dokonań. Takim aktem upamiętnienia były relacje Apostołów, które przyczyniły się do powstania Ewangelii i listów świętego Pawła, a to pozwoliło zbudować potęgę chrześcijaństwa, jaką obserwujemy do dzisiaj. Ateiści doceniają ten absolutny rekord wytrwałości w obchodzeniu żałoby po zmarłym. Nawet oni w czasie Świąt Wielkanocnych poświęcają Jezusowi niejedną myśl pełną szacunku. Mimo pewności, że ten człowiek ukrzyżowany dwadzieścia wieków temu nie jest tego świadom, jak żaden z ludzi, którzy odeszli z tego świata nie jest świadom, co dzieje się z pamięcią, jaką po sobie pozostawił. W moim przekonaniu żałoba nie ma znaczenia dla tych, których już z nami nie ma. Ma znaczenie dla nas. Obchodzimy ją i demonstrujemy na nasz użytek tu i teraz. Przeżywamy ją my, żywi, bez udziału monitorujących to dusz w zaświatach. Wspominamy, cierpimy, że danej osoby już nie ma i nigdy jej nie zobaczymy, nie porozmawiamy z nią i nie uściśniemy z miłością. Ona natomiast już nie cierpi z tego, ani z żadnego innego powodu. Nie jest nam wdzięczna za okazaną pamięć i nie wstawi się za nami do swojego Boga. Wielu ludzi uważa, że ma niezbite dowody na obecność zmarłego w naszym dalszym życiu tu na tym świecie. Nie sposób z nimi polemizować, ani nie ma powodu odbierać im takiego pięknego przekonania. Jednak fakt, że nie ma i nigdy nie było żadnego empirycznego dowodu na taką obecność musi budzić niepokój nawet wśród wierzących. Czy zatem, wraz z postępującą laicyzacją społeczeństw i rosnącą ilością ludzi przekonanych przez naukę, co naprawdę dzieje się z ciałem, którego funkcje życiowe zostały zatrzymane i nigdy nie zdarzyło się, by ponownie je wznowić, będzie też słabło nasze kultywowanie żałoby, pochówków, cmentarzy i wiary w zaświaty, gdzie się wszyscy znów spotkamy? Ja osobiście nie życzę sobie żadnego pogrzebu i moje resztki najchętniej oddałbym na potrzeby nauki, gdyby jej się na coś przydały. Jednak w ramach uczczenia mojej wieloletniej działalności byłoby miło mi tu i teraz mieć pewność, że we wszystkich teatrach, w których pracowałem, pewnego wspólnego wieczoru chór odśpiewałby przed spektaklem nieśmiertelne „Va pensiero” Verdiego. Mnie martwemu będzie to obojętne, ale dzisiaj, żywemu, takie marzenie obojętne nie jest. I to jest dla mnie istota żałoby. Podziwiałem niedawno, jak pomnik poległych w katastrofie smoleńskiej ozdobiono flagą Unii. Wszyscy ci, którzy wtedy zginęli, prócz garstki nieprzejednanych, dołożyli swoją cegiełkę do wielkiego wyczynu przyłączenia mojej Ojczyzny do wspólnej Europy. Zarówno prezydent jak i jego świta, kiedy jeszcze żyli, byliby dumni, że ich pomnik uczczono, między innymi, w taki sposób. Teraz jest im to wszystko obojętne, ale nam żywym nie jest, jak i za co czcimy ich pamięć. To jest istota żałoby.
Żołnierz
Całe dzieciństwo bawiłem się tylko żołnierzykami. Nie było Lego, ani gier na konsolach. Miałem tych żołnierzy kilka pudeł i godzinami rozstawiałem ich na podłodze. Dowodziłem bitwami i dyplomacją pomiędzy wrogimi mocarstwami gadając za moich oficerów i królów. Natomiast zetknięcie się z prawdziwym wojskiem majorów Kuźmy i Rżysko na studiach i na obozach w jednostkach Hrubieszowa i Morąga wykształciły we mnie nienawiść do upokarzających i pełnych idiotyzmów reguł przysposabiania młodego człowieka do służby Ojczyźnie w mundurze, za którym żadne panny nie ciągnęły sznurem. Bieg z ciężkim erkaemem Diektiariewa, czy automatem Kałasznikowa na plecach, smród mytych ropą lamperii na korytarzach koszar, czy latryn obozowych i inne, podobne im atrakcje śnią mi się do dzisiaj. Zdaję sobie sprawę, że i tak miałem szczęście poznać wojo od strony łagodnej, dobrej dla mięczaków. Wiem, że służba ma często o wiele cięższy przebieg niż moja i zdarza się, że ktoś nie wytrzymuje jej trudów i wykorzystuje ostrą amunicję przeciwko sobie. A na wojnie? Tam dopiero żołnierz rozumie, co to znaczy mundur i mięso armatnie zapakowane w nim ku chwale Ojczyzny. Co więc powoduje, że miliony młodych ludzi znosi ten koszmar i nie dezerteruje masowo? Maszerują, śpiewają pieśni, strzelają do wroga i sami odnoszą rany, albo giną. Czynią to nie tylko ze strachu przed dowódcami i plutonem egzekucyjnym dla zdrajców i dezerterów. Czynią to z miłości do swojego kraju i wiary, że go bronią. Wierzą, że stoją na straży życia swoich matek i żon, swoich dzieci czekających gdzieś w domach i spodziewających się, że ojciec zachowa się jak bohater, z którego mogą być dumni. Jakim świętem jest zwycięski powrót z wojny! Jaką chwałą okrywają się ci, co służyli i narażali życie w słusznej sprawie! A co, jeśli w niesłusznej? Całe pokolenie Niemców przeżyło traumę, że ojcowie walczyli po złej stronie. Kolejne pokolenie wstydziło się, że ich dziadkowie przynieśli hańbę niemieckiemu narodowi, jego tradycji, wartościom i wielkiej kulturze. Niemcy dzisiaj po tej traumie są zupełnie innym narodem, niż ten, który urządził Holocaust pod rozkazami obłąkanych przestępców. W mojej Ojczyźnie nie ma w tej sprawie rzetelnej wiedzy, bo mamy swoje problemy i jesteśmy faszerowani nienawiścią do sąsiadów, gdzie naprawdę winnych zbrodni II Wojny pozostała garstka starców. Nasi rodzimi demagodzy pobudzają w nas ducha patriotyzmu skupionego na mundurach, strzelaniu, maszerowaniu i żądzy zabijania wrogów. Ostatnio ogranicza się to do wyrzucania głodujących rodzin migrantów do lasu, za druty graniczne. Ale uczą nas, że to wróg i że inny grozi nam też z zachodu. A przecież tam wroga nie ma. Tam jest wspólna Europa, która kultywuje pokój i rozwój cywilizacyjny, jakiego nam tak bardzo brakuje. Dzisiaj prawdziwy patriotyzm to chęć włączenia naszego kraju do rodziny narodów wykształconych i pracowitych, które swoją potęgę budują nie na ilości czołgów i armat, tylko na instytutach naukowych, cyfryzacji, opiece społecznej i medycznej, na budowaniu, a nie rujnowaniu. To na wschodzie wciąż utrzymuje się pasja zniszczenia czyjegoś dobytku, rozwalenia siedzib, przywalenia komuś w łeb. To tam fundamentem społeczeństw jest wciąż potęga militarna, mundury, karność i pogarda dla pojedynczego żywego człowieka. A my – naród obrotowy – wciąż kręcimy głowami to w jedną, to w drugą stronę. Czy większy honor zostać żołnierzem, czy profesorem? Czy słuszne jest zawołanie „murem za mundurem”, czy raczej murem za niezawisłymi sędziami, nauczycielami, lekarzami? Istna schizofrenia z pogranicza Europy i Azji, ale nie tej pięknej z Dalekiego Wschodu, tylko tej szpetnej z okopów Ukrainy, kolonii karnych Syberii, czy więzień białoruskich. Tradycja uczy nas, że cnotą Polaka jest walka i poświęcanie życia na polu bitwy. Ale moim idolem nie jest generał Okulicki, który zdecydował, że młodzi chcą walczyć, więc wysłał ich na pewną śmierć w Powstaniu. Moim idolem jest Maria Skłodowska -Curie, która poświęciła życie w walce o zrozumienie zagadek przyrody. Moim idolem jest Kopernik, który wbrew sutannie jaką nosił zobowiązującej go do posłuszeństwa, ogłosił, że Biblia myli się co do budowy Wszechświata, bo z jego pomiarów niezbicie wynika ruch Ziemi wokół słońca, a nie odwrotnie. Nie jest dla mnie żadnym idolem król Zygmunt z szablą i krzyżem tkwiący na kolumnie w Warszawie, ani tym bardziej siedzący niedaleko na swoim pomniku pyszałkowaty Książę Józef, co w pięknym mundurze rzucił się w wody Elstery po przegranej bitwie u boku Napoleona, innego pyszałka wszech czasów, zabójcy setek tysięcy żołnierzy w ich pokrwawionych bez sensu mundurach.
Żulia
Każdy pewnie doznał, w różnej skali, kłopotów z żulią wysiadującą pod blokiem, na skwerkach, przy trzepaku, czy rozrabiającą w tłumie wracających z meczu kibiców. Jest jakaś jednorodność w ich twarzach, mowie głośniejszej, niż u ludzi normalnych, wrzaskach, przekleństwach i skłonności do „wpierdolu”. Zwykle to grupy młodzieżowe, ale często zdarzają się wśród nich wściekłe dziadki, przeważnie z mózgami wytrawionymi alkoholem. Uznawaliśmy to zawsze za margines społeczny raz większy, raz mniejszy, ale jednak będący osobliwością w łonie narodu. Nie tylko zresztą naszego. Chyba każdy naród ma taką narośl na zdrowym ciele. Jednak w mojej Ojczyźnie można zaobserwować rzadkie zjawisko żulii politycznej. Nie jakiś tam margines, jak w innych krajach, tylko sporą gromadę trzymającą władzę. Ubierają się, zachowują się i wypowiadają się ze wszystkimi atrybutami przynależnymi do żulii pod blokiem. Mają też swoich wściekłych dziadków, którzy niezależnie od tego, czy nadużywają alkoholu, czy nie, wrzeszczą agresywnie, lżą przeciwników, jawnie okazują im pogardę i demonstrują gotowość do „wpierdolu”. Być może u większości to tylko taka udawanka, by uzyskać aplauz i poparcie prawdziwej żulii w w siedzibach suwerena, ale wygląda na to, że jest wśród nich wielu takich, co pełnią swoją misję z pełnym przekonaniem i osobistym wkładem. Nawet wśród kobiet zdarzają się takie zachowania i wrzaski, które kojarzą mi się ze światem skwerów pod budkami z piwem. Uspokajają mnie niektórzy, że to zwykłe chamstwo. Ono przecież w społeczeństwie słabo edukowanym kwitnie jak niekoszone trawniki, tak popularne ostatnio. Trawniki zamieniane w małe łączki cieszą oko. Chamstwo pleniące się w głupiejącym błyskawicznie społeczeństwie martwi okropnie, ale jednak żulia to coś gorszego niż zwykłe chamstwo będące naszym chlebem powszednim. Rezultatem działalności żuli obdarzonych władzą są straszliwe zniszczenia dorobku wielu pokoleń w budowaniu prawa i reguł obyczajowych, w kształtowaniu wizerunku naszej Ojczyzny na świecie, w przesuwaniu jej miejsca na liście cywilizowanych państw coraz dalej od czołówki w kierunku krajów Trzeciego Świata, w wypychaniu nas z Europy, a w dalszej konsekwencji z NATO. Te zniszczenia spowodują, że wkrótce możemy zostać osamotnieni i bezbronni wobec żula nad żulami, jakim stała się Rosja. Ostatnio w sejmie wydarzyło się coś okropnego nie tylko dlatego, że najpopularniejszy żul polityczny dał pokaz szkodnictwa, ale dlatego, że u jego boku stał kolega, który przebrany za eleganckiego młodzieńca udawał zagubionego w procedurach głosowania, a w rzeczywistości był zamaskowanym agentem światowego imperium żulii. Na szczęście mamy jeszcze przez chwilę wolne media i to historyczne wydarzenie nie uszło uwadze czujnych dziennikarzy. Ale co będzie, kiedy ich głos umilknie, a kamery zostaną odebrane dla żulii dziennikarskiej, której też coraz więcej? Przed prawdziwą żulią czasami broniła nas kiedyś milicja, potem policja, ale co jeśli żulia opanuje skutecznie naszych potencjalnych obrońców. Trzeba będzie się barykadować w domu? Wyłączać telefony, bo żulia opanuje Pegasusa? Jak tu żyć?
Życie
Arcymądra książka Josepha Le Doux o tym jak po 4 miliardach lat ewolucji powstał mózg współczesnego człowieka powinna być dostępna w szkołach jako lektura obowiązkowa. Nie ma na to dzisiaj szans w kraju, w którym edukacją rządzi chamstwo i ciemnota pod parasolem Kościoła. W kraju, w którym argumentem w dyskusji o szczepionkach na szczytach władzy jest figurka świętego Antoniego Boboli postawiona przed naczelnikiem państwa, a komisja sejmowa przysłuchuje się pouczeniom antyszczepionkowców z wielkiego ekranu. Premier mojej Ojczyzny ma radę medyczną złożoną z naukowców i lekarzy, ale nie stosuje jej zaleceń, bo dla niego najważniejsze są słupki poparcia, a nie zaraza dziesiątkująca kraj. Irracjonalizm powszechnie u nas tryumfujący ma to do siebie, że nie jest tylko alternatywą dla naukowych argumentów, rozsądku i racjonalnej wiedzy o świecie. Jego istotą jest agresja wrogów rozumu wobec „szkiełka i oka” mędrców. Utrwalona na kartach Biblii i spopularyzowana przez romantyczną balladę Mickiewicza wyższość wiary, uczuć, intuicji i innych tego typu potęg metafizycznych nad faktami, dowodami sprawdzonymi wielokrotnie, prawami fizyki i chemii, jest u nas niczym nie zagrożona. To nic, że świat rozwija się w kierunku racjonalnym. Niech tam sobie rozwija się według szatańskich recept, a u nas w zaścianku dalej będziemy bronić naszych racji i świętości, choćby ceną za to była rosnąca bieda i wymieranie. W tym uporze zastanawia mnie, że karmi się on poczuciem przynależności do obrońców życia, w przeciwieństwie do „cywilizacji śmierci”, która jakoby panuje wśród wyznawców rozumu. Zastanawia mnie to dlatego, że wyznawcy irracjonalnych teorii tępią objawy życia na każdym kroku. Przede wszystkim są wrogami przyrody. Wycinają lasy i polują bez opamiętania, chociaż mięsa jest w bród w każdym markecie. Powołują się na tradycję myśliwską z czasów, kiedy zabijanie zwierząt było niezbędne do wykarmienia rodziny. Kultywują stare okrutne zachowania bajdurząc, że w ten sposób „czynią sobie ziemię poddaną”. Ignorują zalecenia lekarzy i wiedzę medyczną umierając wcześniej niż w krajach „cywilizacji śmierci”. Nie szanują żywych ludzi tak bardzo jak zmarłych, otaczając ich nabożną czcią i wielbiąc po śmierci stokroć bardziej niż za ich życia, kiedy można by im okazać więcej uznania i tym samym dać satysfakcję z dokonań, która zmarłym jest obojętna. Czynią tak dlatego, że życie dla nich nie jest wypadkową skomplikowanych reakcji chemicznych w ludzkich komórkach i cudu neuroprzekaźników, tylko że ono jest zakotwiczone w jakiejś nieśmiertelnej substancji zwanej duszą. Ta dusza jest według nich istotą życia i nie ma dla nich żadnego znaczenia, że nikt, nigdy jej nie widział, nie doświadczył jej obecności w żadnym ludzkim organie i że być może wiara w nią oparta jest na oszustwie królującym wśród ludzi od tysięcy lat. Strach przed śmiercią i wypieranie ze świadomości jej nieuchronnego końca, który powinien przecież skłaniać do doceniania każdego dnia życia tu i teraz, powoduje to kurczowe trzymanie się wiary, że w rzeczywistości nie umieramy, tylko nasza dusza przechodzi w inny wymiar. W jaki mianowicie, to już okrywa się aurą tajemniczości i tępi się zadawanie natrętnych pytań. Wszystkie oszustwa świata polegają na zaprzeczaniu i unikaniu prawdy. A przecież prawda o życiu przyniosła by ludziom wiele radości, ulgi, że ono nie jest grzeszne, jak się im wmawia, że może być piękne dla każdego osobnika, który wyzwoli się z zabobonów i kłamstw wpajanych od dziecka. Kłamstw, które sprawiają, że większość ludzi przeżywa swoje dni w strachu, a nocne majaki tylko ten strach pogłębiają. Moja przyjaciółka z ważnych powodów osobistych musiała poddać się aborcji. Miesiąc temu zadzwoniła do mnie w ataku histerii, że widziała ustawione przed kościołem wielkie tablice ze zdjęciami rozkawałkowanych dzieci sześciotygodniowych, jak to które usunęła. Tłumaczyłem jej, że „obrońcy życia” oszukują w tej sprawie pokazując ciała dzieci dużo starszych i podobnych raczej do wcześniaków, niż płodów na tym etapie rozwoju, na jakim się aborcji dokonuje. Pokazałem jej w internecie, jak naprawdę wygląda taki sześciotygodniowy płód i pomogłem jej odzyskać równowagę psychiczną. Wiem, że dyskusja o życiu poczętym jest trudna i nikt nie ma patentu na rację niepodważalną, ale może warto być uczciwym w dobieraniu argumentów. Głoszenie, że prezerwatywa zabijając plemniki skazuje na uwięzienie w niej małych duszyczek, jak powiedział jeden z wielkich autorytetów kościelnych, wywołuje we mnie złość na bezkarne kłamstwa, jakimi faszeruje się słabe umysły i rosnące w mojej Ojczyźnie zastępy irracjonalistów.
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl
