Gdy w sobotnie przedpołudnie zakończyłem lekturę dużego wywiadu, którego Bronisław Komorowski udzielił „Gazecie Wyborczej” moją uwagę przykuł drobny dopisek u dołu strony, w którym redakcja informuje o tym, że Andrzej Duda od początku kampanii odmawia jej udzielania wywiadu. Poczułem się tym osobiście dotknięty, bo zrozumiałem, że kandydatowi kompletnie nie zależy na moim głosie. Nie wiem czy bym mu go udzielił, ale żeby nawet nie chciał spróbować mnie do tego zachęcić?
Podana przez GW informacja, że Andrzej Duda odmówił im udzielenia wywiadu, dziwnie zbiegła się w czasie z atakiem jego sztabu na Telewizję Polską, która rzekomo Dudę dyskryminuje, pomija i uniemożliwia wyborcom poznanie jego propozycji programowych. Punktem kulminacyjnym było ostentacyjne wyjście Marcina Mastalerka ze studia TVP Info. Mastalerek ośmieszył się tym zachowaniem, bo skoro jego kandydat uparcie bojkotuje tzw. media głównego nurtu, odmawia Wyborczej, nie pojawia się w najważniejszych stacjach radiowych, ani najchętniej oglądanych programach publicystycznych, to skąd nagle ten płacz, że nie może dotrzeć do wyborców? To jest naprawdę śmieszne.
Ale spójrzmy na całą sytuację poważnie. „Wyborcza” ma nakład 200 tysięcy egzemplarzy, tygodniowy zasięg na poziomie 3 mln. osób, więc to potężne medium. Wywiad opublikowany na jej łamach, w różny sposób, dociera do bardzo różnych osób i grup społecznych, o różnych preferencjach politycznych. Dla Andrzeja Dudy byłby szansą zaprezentowania się tej części elektoratu, która nie przychodzi na jego wiece i nie czyta prasy prawicowej. Żeby zdobyć ponad połowę głosów w wyborach prezydenckich trzeba zachęcić do siebie choć część tej grupy, nie wystarczy bazować na swoim żelaznym elektoracie. Ostatecznie to centrowi wyborcy zawsze decydują o wyniku wyborów prezydenckich. Pamiętał o tym pięć lat temu Jarosław Kaczyński, ocieplając w czasie kampanii swój wizerunek i w efekcie pozyskał wielu wyborców ponad te 30% głosujące na PiS, nieznacznie tylko przegrywając z Komorowskim.
Nie wyobrażam sobie republikańskiego kandydata w USA, który odmówiłby wywiadu w NYT albo w bardzo popularnym politycznym talk show, bo ten jest zanadto „lewicowy”. Jak się nie walczy o każdy głos, to się przegrywa wybory prezydenckie. I dlatego uważam, że PiS wcale nie walczy o wygranie wyborów prezydenckich, tylko o jeszcze mocniejsze zjednoczenie twardego elektoratu i dobry wynik w wyborach parlamentarnych jesienią. Andrzej Duda jest więc po prostu aktorem w spektaklu politycznym reżyserowanym przez Jarosława Kaczyńskiego. Ale przecież „o jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona”, jak mawiał kanclerz Bismarck. To znaczy, że polityk stosujący blef i maskaradę musi wiedzieć, że każdy tego typu spektakl kiedyś się kończy, a publiczność wraca do normalnego życia. Oszukana i zniesmaczona, jeśli wciśnięto jej kit.