,Najsilniejszy dla dyskusji był głos kolejnego z głównych bohaterów konferencji Andrzeja Milczanowskiego. Wyjaśniał on, że w przyjętej na początku lat 90-tych koncepcji uznano, że bezpieczeństwa państwa, w tak skomplikowanych i trudnych warunkach jak ówczesne, nie da się zapewnić bez udziału funkcjonariuszy dawnych służb PRL-owskich. Poddano ich weryfikacji, wyznaczano nowe zadania, ale też zawarte zostało niepisane, ale poparte ustawą porozumienie, że za profesjonalizm i lojalność wobec państwa i służby przysługują im takie prawa, które przysługują także innym służbom „mundurowym”.
Z drugiej strony przyjęto zasadę, że archiwa służb specjalnych nie powinny służyć walce politycznej i mogą być wykorzystywane np. do sprawdzeń kandydatów na ważne stanowiska państwowe tylko pod kątem bezpieczeństwa, a nie oceny czyichś politycznych kwalifikacji. Nadużywanie wiedzy i metod stosowanych przez służby, których zadaniami jest walka z terroryzmem, ochrona wywiadowcza i kontrwywiadowcza, do rozgrywek politycznych jest niedopuszczalne. Podobnie jak powodowanie lub tolerowanie przecieków, a co za tym idzie angażowanie nieprzygotowanej opinii publicznej do oceny, często wyrwanych z kontekstu informacji – jest ewidentnym nadużyciem, któremu należy się zdecydowanie przeciwstawiać.
Bardzo szybko w dyskusji stało się oczywiste, że opisanej wyżej koncepcji nie dało się zrealizować. W ciągu 27 lat polskie służby specjalne przechodziły przynajmniej kilka przeobrażeń. Ich archiwa wędrowały z miejsca na miejsce. Funkcjonariusze przechodzili reorganizacje i weryfikacje. Wyznaczane zadania były częściej wynikiem doraźnych politycznych potrzeb, niż starannego planowania podyktowanego długofalowym myśleniem o bezpieczeństwie państwa.
Osobą najczęściej wymienianą w kontekście wytwarzanego chaosu był Antoni Macierewicz. Pod adresem panelistów padały pytania o jego stan zdrowia psychicznego i o to, w czyim interesie ten polityk działa. Pytania, na które nikt nie umiał odpowiedzieć z przyczyn oczywistych. Ale wszystkie wnioski i opinie na temat działania obecnego Ministra Obrony sprowadzały się do tego, że robi on wszystko odwrotnie niż w koncepcji Krzysztofa Kozłowskiego i Andrzeja Milczanowskiego. Zamiast postawić na doświadczone i wykształcone kadry, dobiera współpracowników z klucza politycznego. Archiwa i zasoby informacyjne, zamiast do procedur „positive vetting” (czyli elementu szeroko pojętej ochrony kontrwywiadowczej), wykorzystuje do rozgrywek bieżących. Wiedza o aktywach, środkach i metodach służb specjalnych, zamiast być chroniona w dobrze strzeżonych depozytach, trafia do mediów i jest szeroko komentowana w kraju i za granicą. A ciągnie się to od 1992 roku, czyli od pierwszej „listy Macierewicza” i koncepcji „opcji zerowej”; poprzez udział w ujawnieniu listy zasobów archiwalnych IPN (którą pismo związane z Antonim Macierewiczem rozpowszechniało równolegle z Bronisławem Wildsteinem); kontynuowane w procesie likwidacji i weryfikacji WSI, w trakcie którego stwierdzić należy co najmniej niekonwencjonalne podejście do ochrony informacji, i procedur postępowania z dokumentami; na obecnej reorganizacji m.in. Służby Kontrwywiadu Wojskowego – skończywszy.
W demokratycznym państwie prawa (a już na pewno w jego modelu idealnym) służby specjalne powinny być bardzo wyraźnie i zdecydowanie oddzielone od świata polityki. Władze państwowe powinny wyznaczać kierunki, ale także dostarczać środki do bezpiecznego i stabilnego działania. Służby powinny przekazywać informacje istotne z punktu widzenia państwa oraz wskazywać instytucje, organizacje i osoby stanowiące dla tego bezpieczeństwa zagrożenie. I koniec. To wszystko. Pomiędzy służbami a polityką powinna stać pancerna szyba, która uniemożliwiałaby przekazywanie innych informacji i zadań, w którąkolwiek ze stron. I dotyczy to zarówno wiedzy z akt archiwum WSI, jak i informacji o tym czym zajmują się dzieci polityków, jeżeli ich zachowanie nie jest związane z zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa.
Zdumiewająca szkodliwość Antoniego Macierewicza bierze się z tego, że on tę pancerną szybę stłukł, pokruszył, przemielił na piasek a następnie podpalił (bo w temperaturze jaką wytwarza pali się nawet krzem). Zdumiewające kariery osób w jego otoczeniu, co do których nie ma pewności że zostały właściwie sprawdzone, z jednej strony i strumienie przecieków w „zaprzyjaźnionych tytułach” z drugiej, świadczą o tym, że algorytmy działania stosowane przez ministra są całkowicie odwrotne od tych jakie przyjęto w dojrzałych demokracjach dbających o swoje bezpieczeństwo.
Realizujący tę politykę nie dbają ani o stabilność i doświadczenie kadr. Ani o to, że bezpieczne działanie służb które odpowiadają na zagrożenia zza granicy nie pozwala na ujawnianie kuchni ich działania. Zarazem odwrotnie, dla skompromitowania przeciwnika politycznego, nie mają oporów przed zastosowaniem metod dostępnych wyłącznie służbom specjalnym jedynie dla wąsko pojętych celów związanych z bezpieczeństwem państwa. Pancernej szyby, o której pisałem wcześniej po prostu nie ma.
I nie jest tak bardzo ważne ile resortowych BMW zostanie jeszcze rozbitych na koszt podatnika. Prawdziwym problemem jest: dystans jakiego do funkcjonariuszy polskich służb nabiorą ich odpowiednicy z NATO i Unii; brak zaufania ze strony obywateli, którzy za pomoc służbom w oczywiście uzasadnionych przypadkach, zapłacić będą mogli infamią; zachęta dla państw wrogich Polsce, że Rzeczpospolita staje się łatwym celem do polowań. I to na informacje dotyczące nie tylko bezpieczeństwa jednego państwa, także ważnych interesów UE i Paktu Północnoatlantyckiego.
Trudno powiedzieć co bardziej determinuje ten polityczno organizacyjny dryf. Osoba ministra czy łamanie zasad?
Żeby ten dryf zatrzymać konieczne jest natychmiastowe oddzielenie spraw bezpieczeństwa od doraźnej polityki. Być może bezpieczniej byłoby powołać osobne ministerstwo do spraw badania okoliczności katastrofy smoleńskiej, a ministerstwo obrony przekazać w ręce kogoś o mniejszym temperamencie? Niewątpliwie każdy następny eksperyment organizacyjno-personalny oddala Polskę od celu, jakim jest zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom.
Chyba warto wrócić do koncepcji Krzysztofa Kozłowskiego. Powiedzieć jasno, że bezpieczeństwo państwa wymaga ciągłości działań i pamięci o sprawach, które ciągną się latami. Że służby specjalne mają się zajmować zagrożeniami dla bezpieczeństwa państwa, a nie kontrolą kolejnych obszarów gospodarki czy życia społecznego. Lojalność wobec państwa jest ważniejsza niż przychylność przełożonych. A „haki” z archiwów mogą być wykorzystywane wyłącznie w procedurze dostępu do informacji, a nie do medialnych linczów.
W trudnych czasach, a wszystko na to wskazuje, że znowu w takie weszliśmy, warto pamiętać o zasadach.
* * *
Bardzo uważnym i krytycznym czytelnikom, którzy chcieliby mi zarzucić, że nie oddaję wszystkich opinii i wątków z dyskusji, chciałbym z góry odpowiedzieć, że ta relacja nie jest pełnym i wyczerpującym sprawozdaniem z konferencji i wypowiedzi wszystkich dyskutantów, a jedynie wpisem na blogu podyktowanym w przeważającej mierze prywatnymi poglądami.