W duchu bojowym i zapatrzony w dzieło oręża, oto od zawsze obraz Antoniego Macierewicza. Zaczęło się od młodzieńczych fascynacji lewackim terroryzmem. Potem poglądy młodego człowieka ukształtował antykomunizm i przeszedł on na pozycje prawicowe, narodowo-katolickie. Ale ta jedna rzecz pozostała niezmieniona: fascynacja i ekstaza w obliczu perspektywy rozwiązania siłowego.
Antoni Macierewicz należał więc do tych polityków pierwszych lat III RP, którzy w najbardziej otwarty sposób ubolewali nad formą zmiany ustrojowej w Polsce lat 1989-90. Ble, pokojowo. Ble, w oparciu o dialog. Ble, przy okrągłym stole. Ble, bez rozlewu krwi i słusznej kary. Niespełnionym pozostało marzenie zawarte w powiedzonku „a jesienią, zamiast liści, będą wisieć komuniści”. Dla Antoniego Macierewicza pozostało to wielkim niedociągnięciem, zaniechaniem, które przerodziło się w nim w deprawację rodzącą frustracje polityczne.
Stąd jego stała ciągota do udziału w politycznych rozróbach. Raczej w roli wzniecacza ognia niż fightera z pierwszej linii frontu. Była więc lustracja, likwidacja WSI, w końcu katastrofa smoleńska. Za każdym razem emocje sięgały zenitu, a Antoś mógł przypisać sobie zasługę, iż to on wzniecił ten ogień, wywołał awanturę. Niestety, oczekiwane zamieszki nie wybuchły w żadnej z tych sytuacji. System polityczny w końcu dawał radę, aby Macierewiczowy ogień zdusić, a jego destrukcyjne oddziaływanie kanalizować. Frustracja spowodowana brakiem rozlewu krwi u końcu PRL pozostała niezagojona.
Katastrofa smoleńska dała jednak nową nadzieję. Pojawiła się szansa, aby występami retorycznymi uwiarygodnionymi rosnącą pozycją w jednej z dwóch największych polskich partii, prowokować incydenty na linii relacji polsko-rosyjskich, które być może uda się przekształcić w awanturę o większej skali. Wzorem bohatera trylogii „Jak rozpętałem II wojnę światową”, gdzie drobiazg spowodował totalną „rozpierduchę”. Takie małe marzenie Antka Macierewicza…
Oto więc stoi z mikrofonem i niefrasobliwie rzuca na szaniec kamienie w imię politycznego szaleństwa. W końcu to nie jemu osobiście przyjdzie ewentualnie zapłacić cenę, gdy pożar się rozprzestrzeni…