Począwszy od połowy lat 60. Radio Tirana nadawało – po polsku i na falach docierających do kraju – pogadanki Kazimierza Mijala. Mijal, polityczny zbieg, a swego czasu bliski współpracownik Bolesława Bieruta i szef Urzędu Rady Ministrów w stalinowskim okresie Cyrankiewicza, rządy Gomułki poddawał krytyce równie ostrej co Radio Wolna Europa, choć oczywiście z krańcowo różnych pozycji. Maoistowskiej rewolucji wywołać nie zdołał – większość jego słuchaczy stanowili oficerowie SB naiwnie wierzący, że twardy komunizm może mieć w Polsce jakichkolwiek zwolenników – w pośredni sposób legitymizowało to przecież również lżejszą wersję systemu, któremu służyli.
Groteskowa postać Mijala przypomina się dzięki lekturze książeczki Tomasza Piątka „Antypapież”, wydanej z okazji beatyfikacji Jana Pawła II przez Krytykę Polityczną. Porównanie jest, przyznaję, mało uprawnione – Piątek nie był nigdy katolickim hierarchą, a krytyce poddaje zamkniętą biografie, a nie istniejący system – ale skojarzeniom nie mogę sie oprzeć: podobnie jak w przypadku Mijala, pozycje z których przypuszczono atak są tak egzotyczne, ze trudno liczyć by mógł on zakończyć się powodzeniem i wpłynąć na czyjąkolwiek opinię o pontyfikacie Karola Wojtyły.
Nie chodzi mi tylko o to, ze Piątek zarzuca papieżowi, iż „nie zahamował procesu ogłupiania Polaków, robienia z nich taniej i głupiej siły roboczej poprzez komercyjną degenerację mediów, kultury i edukacji.” Degeneracja taka stanowiła ponoć ważny element neoliberalnej transformacji, a zło neoliberalnej transformacji trzeba, jeśli jest się publicystą „Krytyki Politycznej”, wykazywać przy każdej okazji. Nawet wtedy, gdy w tym samym tekście, jedyne dziewięć stron wcześniej, schyłkowy PRL wspomina się jako okres „ciągłego głodu białka, mięsa, sera, czegoś, co nie byłoby chlebem, ziemniakami lub kaszą”. Sądzę zresztą, że Piątek może nawet nie dostrzegać sprzeczności: w życiu trzeba przecież wybierać i jeśli wybrało się zawód pisarza i publicysty, to nie można już przecież znać się na gospodarce. A jeśli ktoś nie zna się na gospodarce, to może postrzegać ją jako sferę magiczną, którą ekonomiści potrafią swobodnie według własnej woli kształtować – na przykład zwiększając podaż białka przy niezmienionej niskiej efektywności pracy. Bal1cerowicz jest więc zły, bo, trawestując Masłowską, zabrał Polakom ich brak mięsa, a papież był zły, bo mu w tym nie przeszkodził. Kropka, stali czytelnicy Grzegorza Kołodki, Tadeusza Kowalika i Jasia Kapeli usłyszą dokładnie to, co słyszeć lubią.
Atak na rzekomo neoliberalne zapatrywania Jana Pawła II to jednak tylko krótki fragment Piątkowego pamfletu. Dominujące na Zachodzie elementy krytyki – że potępiając użycie prezerwatyw polski papież przyczynił się do śmierci milionów ofiar afrykańskiej epidemii AIDS, że przekreślił decyzje II soboru watykańskiego i cofnął Kościół do papieskiego absolutyzmu, że nie sprzeciwiał się brutalnym dyktaturom w Ameryce Łacińskiej – zajmują równie mało miejsca. Większość „Antypapieża” poświęcona jest za to wykazaniu doktrynalnych słabości katolicyzmu i przekonaniu czytelnika, że jeśli naprawdę wierzy w Boga to powinien stać się protestantem. Trzeba przyznać iż niektóre z argumentów są bardzo ciekawe. Na przykład ten, że w obronie bałwochwalczych praktyk Kościół katolicki sfałszował dziesięcioro przykazań, usuwając ze starotestamentowego oryginału drugie („Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest pod ziemią!”) i dzieląc – by liczba sie zgadzała – ostatnie przykazanie na dwa, przez co utraciło swój pierwotny sens („Nie będziesz zazdrościć bliźniemu swemu jego życia”). Równie interesujące jest przypomnienie zakazu kultu „królowej nieba” explicite zawartego w Księdze Jeremiasza i wyliczenie papieskich dekretów z ostatnich dwóch stuleci, które kult taki wprowadziły (Wojtyła, który na motto swego pontyfikatu wybrał wyrażające oddanie dla Maryi „Totus Tuus”, zajmuje ważne miejsce w tym poczcie idolatrów).
Bardziej nużący – i dość pokrętny – jest długi wywód mający wykazać, że katolicyzm wcale nie jest najliczniejszym z wyznań chrześcijańskich. Piątek najpierw – słusznie – krytykuje metodologie kościelnych statystyk, które za wyznacznik katolicyzmu uważają przyjecie chrztu, a ignorują deklaracje samych zainteresowanych i zaniżają liczbę faktycznych apostazji. Odjęcie od liczby oficjalnych katolików tych, którzy – jak sam Piątek – świadomie wyrzekli sie katolicyzmu, ale nie poinformowali o tym odpowiedniej kościelnej instancji, jest logiczną konsekwencja powyższej krytyki, ale otwiera zdradliwy proces badania religijności – w jego trakcie można zdyskwalifikować jako chrześcijan najpierw tych, którzy spontanicznie przestali chodzić do kościoła i o wierze po prostu zapomnieli, a w dalszych krokach – osoby uważające sie za katolików, ale wierzące w rzeczy niezgodne z doktryną (na przykład w reinkarnację, albo wprost przeciwnie – że piekło nie istnieje). Piątek idzie jednak jeszcze dalej i podejmuje rozważania o tym, w co z rzeczy zgodnych z katolickim kanonem katolicy wierzą „tak naprawdę”. Z perspektywy osoby wolnomyślnej, dla której wszystkie wierzenia religijne są podobnie absurdalne jest to oczywiście bez większego znaczenia, ale dla zaangażowanego protestanta okazuje się mieć znaczenie kolosalne: „Sądzę – pisze Piątek – że co najwyżej 10-20 procent katolików ma takie rozeznanie w sprawach wiary, żeby moc kierować swoje modlitwy bezpośrednio do Jezusa i nie gubić się na katolickim torze przeszkód zaludnionym przez rzeźby, obrazy, świętych, papieży i pogańskie bóstwa. Dlatego można uznać, ze Jan Paweł II był głową jednego z mniejszych odłamów chrześcijaństwa liczącego od 100 do 200 milionów członków.”
Dla osób zainteresowanych bardziej polityką niż teologią spotkanie promujące „Antypapieża” było ciekawsze od samej książki. Jerzy Baczyński z „Polityki”, Piotr Pacewicz z „Gazety Wyborczej” i Cezary Gmyz z „Rzeczpospolitej” mówili to, czego o papieżu i Kościele przez ostatnie dwadzieścia lat nie napisali. Między innymi o tym, że niesławna komisja majątkowa powstała „rzutem na taśmę” w ostatnich tygodniach przed kontraktowymi wyborami do Sejmu, a negocjacje w sprawie konkordatu (lub inaczej nazwanego porozumienia) toczyły sie miedzy władzami PRL a Watykanem od polowy lat 60., co w oczywisty sposób kwestionuje rozpowszechnione przekonanie o twardym sprzeciwie kolejnych papieży wobec komunistycznej dyktatury. Jana Pawła II bronili głównie przed zarzutem obojętności na los osób pokrzywdzonych w procesie reform gospodarczych (cytaty z homilii wygłaszanych podczas podróży do kraju w latach 90. służyły jako dowód), wyrażając przy okazji przekonanie, ze to dzięki niemu transformacja ustrojowa dokonała się bez społecznych wstrząsów. Jak łatwo zauważyć, ten ostatni osąd – umiarkowanie trafny jeśli wziąć pod uwagę, że w innych krajach regionu, gdzie transformacja przyjęła równie neoliberalny formę, a papieskiej osłony zabrakło, do żadnych buntów społecznych nie doszło – potwierdza w zasadzie wysuwany przez Piątka zarzut, że papież brał udział w neoliberalnym zniewalaniu Polaków. Trzecia podnoszona w trakcie dyskusji zasługa Jana Pawła II – że poparł akcesję Polski do Unii Europejskiej – przywodzi na myśl słynne stwierdzenie Stefana Kisielewskiego o socjalizmie jako ustroju bohatersko walczącym z problemami nieznanymi w innych ustrojach: to przecież Kościół katolicki i odwołujący się do jego autorytetu prawicowi politycy stanowili główne źródło oporu wobec polskiego członkostwa.
Półki w większości polskich księgarń dosłownie uginają się pod ciężarem albumów i książek poświeconych życiu i pontyfikatowi Karola Wojtyły. Jest to niemal bez wyjątku literatura hagiograficzna. Za wyjątek można uznać „Chrystusa bez karabinu” Artura Domosławskiego, ale i ta książka nie była na tyle krytyczna, by wywołać skandal, więc przeszła niemal niezauważona. Być może dlatego żaden z polskich wydawców nie zdecydował się także na wydanie chociażby znakomitego „The Pontiff in Winter” Johna Cornwella, mimo iż prezentuje ona – w przeciwieństwie do protestanckiego pamfletu Piątka – katolicki (z reguły raczej „posoborowy”) punkt widzenia. Miałyby więc o wiele większe szanse by stać się zaczynem merytorycznej dyskusji zarówno o jednej z najważniejszych postaci polskiej historii, jak i o polskim modelu katolicyzmu. „Antypapież” dyskusji takiej nie sprowokuje, bo żarliwie wierzących protestantów jest w Polsce równie niewielu, co radykalnej lewicy. Choć autorowi i wydawcy i tak należy się uznanie, ze przynajmniej spróbowali się z tematem papieża-Polaka zmierzyć.
