Wybory w Tunezji i ostateczny koniec reżymu Kadaffiego w Libii, co nastąpiło niemal jednego dnia, wyznacza ważny etap rewolucyjnych przemian w świecie arabskim. Zasadnicze pytanie brzmi obecnie czy kraje te zaczną ewoluować, z pewnością w niełatwym procesie, w kierunku modernizacji i demokratyzacji?
Wyliczyć należy najpierw argumenty, że tak się nie stanie. Po pierwsze istnieje przekonanie, że zwyciężą tam islamscy fundamentaliści. To zwycięstwo przyjdzie im tym łatwiej, że kraje te nigdy nie znały demokracji. Po trzecie w kulturze islamsko-arabskiej nie znany jest podział religii i państwa, który konieczny w jakiejś formie dla ustroju demokratycznego. Wreszcie, że kraje arabskie bliższe są w strukturze społecznej ustrojowi plemiennemu czy klanowemu, co niemal uniemożliwia demokrację. Tyle mogą powiedzieć pesymiści, co do przyszłości demokracji arabskiej.
A teraz argumenty na tak. Dyktatorzy w tych krajach przez długi czas wmawiali wszystkim wokół, że ich głównym przeciwnikiem są fundamentaliści i Al.-Qaida. Zostali jednak obaleni przez pokojowo tłumy, mające na sztandarach właśnie demokrację. Al.-Qaida nie było widać. Po rewolucyjny okres wszędzie zaczyna się od ogłoszenia daty wolnych wyborów. Frekwencja wyborcza w Tunisie byłą wyższa niż w Tunisie niż kiedykolwiek w Polsce od 1989 roku. Dalej – plemienno-klanowy ustrój stanowić może w Libii utrudnienie, to jednak jest to kraj silnie zurbanizowany (78% populacji żyje w miastach) nie chodzi więc o Beduinów siedzących w kucki na pustyni w namiotach. Plemienne struktury, które sztuczne podtrzymywał Kadaffi, nie koniecznie muszą mieć najistotniejsze znaczenie w wciąż rozrastających się miastach. Tunis i Egipt nie jest zdominowany przez jakieś plemiona.
Co do podziału religii i państwa, to po pierwsze islam nie ma jednolitej organizacji kościelnych jak dzieje się w chrześcijaństwie. Po drugie dobrze się przyjrzawszy partie islamskie (nie islamistyczne – nie należy tego mylić) mają podobne wyobrażenie o stosunku religia- państwo, partie chrześcijańsko demokratyczne w Europie jak w latach trzydziestych czy nawet na początku lat 50-tych.
Sytuacja Egiptu z uwagi na rozmiary kraju może być trudna do opanowania. Libia ma wiele pozytywnych przesłanek demokratycznego rozwoju. Jest krajem nie wielkim ludnościowo (coś jak dwie Litwy) i bogatym (bo mają ropę), mogącym finansować swoją modernizację.
Nikt oczywiście nie wie co dalej się zdarzy. Można jednak odpowiedz na pytanie, czego winniśmy sobie życzyć. Otóż z całą pewnością demokratyzacji i modernizacji. Jest to bezpośrednie otoczenie naszego kontynentu. Jeśli mamy strzec się przed niekontrolowaną migracją z południa (to prawda Polsce mało zagrażającej) to przede wszystkim dzięki poprawie warunków życia w krajach arabskich. Jeśli migracja z tamtych krajów (której starzejąca się Europa potrzebuje) ma przybierać cywilizowane formy, to modernizacja (lepsze wykształcenie, demokratyczne nawyki przybyszy) jest niezbędna.
Szybką reakcję min.Sikorskiego, który trafił jako pierwszy europejski polityk do Libii, po ogłoszeniu zwycięstwa należy uznać za trafną i dobrą. Zawiózł ze sobą polskich biznesmenów specjalistów od ropy i budownictwa. To drugie dobre rozstrzygnięcie. Jeszcze ważniejsze może okazać się, to Polska okazuje zorientowanie we współczesnym świecie i pokazuje wszem wobec, że nad Wisłą rozumie się znaczenie dokonujących się przemian.
I jeszcze jedna uwaga. Początki tradycji i wartości europejskich na ogół widzi się w starożytnej Grecji. Otóż trzeba powiedzieć, że nasza europejska cywilizacja ma potężną przerwę w życiorysie. Dotyczy to wczesnego średniowiecza. Spadek o Grekach przejęła od nich kultura arabska. I od uczonych arabskich uczyli starożytnej greki (tzn. znajomości pism Arystotelesa i znacznej części pism Platona) europejscy filozofowie XII i XIII wieku. Warto więc pamiętać, że w dziejach już bywało, że to my byliśmy barbarzyńcami a oni cywilizacją. Pozwoliłoby to poskromić europejską pychę, by z większą życzliwością patrzeć na to, jak kraje arabskie będą usiłowały odbudować to co najlepsze w ich kulturze.
Wiosna arabska dotyczy bowiem w istotny sposób wszystkich nas Europejczyków, a kto tego nie rozumie jest prowincjuszem.