Street-art powrócił do łask. Niegdyś uznawany za antysystemową manifestację młodych gniewnych, obecnie coraz częściej traktowany jest jako równoprawna dziedzina sztuki, w pełni zasługująca na swoje miano. W ubiegłym roku trzydziestoletni łodzianin Piotr Kaspe porzucił ciepłą posadę w korporacji i wyruszył w podróż. Przez pół roku odwiedził kilkanaście krajów Europy, Azji Południowo-Wschodniej oraz Australię. I to właśnie w Australii zachwyciły go barwne murale i wszechobecne graffiti.
Piotr spędził w Australii około miesiąca. – Pomysł na wyjazd powstał dość spontanicznie, chociaż wiem, że sporo osób planuje tak daleki wyjazd z rocznym wyprzedzeniem. Mnie zajęło to około tygodnia – opowiada. — Pomyślałem, że muszę polecieć gdzieś daleko i wtedy natknąłem się na ogłoszenie podróżnicze dziewczyny, która szukała współtowarzyszy wyprawy – wspomina. Razem spędzili tydzień, po którym to czasie ich drogi rozeszły się w różnych kierunkach.
Północ–Południe
Trafił do Melbourne, historycznej stolicy Australii z lat 1901-1927, miasta położonego w południowo-wschodniej części kontynentu, a następnie ruszył do Sydney, największej australijskiej metropolii. Ale na dużych miastach nie poprzestał. – Udało mi się być w bardzo wielu miejscach, jednocześnie nie pędząc przed siebie. Odwiedziłem przepiękne parki narodowe, magiczne plaże, jak również miasta i miasteczka – podsumowuje. Wtedy to poznał Australijkę, która właśnie przeprowadzała się z Sydney do oddalonego o 2773 km Alice Springs. – Zabrałem się z nią w trasę, dzięki czemu udało mi się zobaczyć centralną część kraju, ze słynną skałą Uluru (świętym miejscem aborygenów) na czele – relacjonuje. Stamtąd ruszył dalej na północ, do Darwin – miasta położonego w strefie klimatu tropikalnego sawann, nazwanego na cześć słynnego ewolucjonisty. – Było tak gorąco i duszno, że szybko uciekłem do Azji – śmieje się.
Street art na start
Zanim jednak opuścił kontynent, miał okazję natrafić na niezwykłe streetartowe prace. – Każde miejsce (może z wyjątkiem wspomnianego Darwin, które w grudniu było nie do życia) na swój sposób zachwycało – podkreśla Piotrek. – To fascynujące, że zarówno w każdym dużym mieście, jak i w miasteczku, street art był obecny i naprawdę robił wrażenie – zauważa. Jak zaznacza, – W porównaniu do łódzkich murali, są to z reguły prace dużo bardziej barwne.
Jednak mimo wszystko, trakcie jego podróży, street art był najsilniej obecny w dużych ośrodkach miejskich, jak wspomniane Melbourne i Sydney. – W Melbourne, najbardziej znanym wśród fanów graffiti i zarazem turystycznym must-see jest uliczka Hosier Lane. Słyszałem różne zdania na jej temat – od zachwytów po stwierdzenia, że jest przereklamowana. Mnie się podobała – nadmienia. – Z tego, co wiem, artyści co jakiś czas zamalowują obecne prace i tworzą tam nowe – opowiada. To, co rzuciło mu się w oczy to fakt, że street artu faktycznie wszędzie jest tam pełno. – Zdarzało mi się wysiąść z tramwaju w połowie drogi żeby podziwiać te niezwykłe dzieła – wspomina. – Miejsc ze świetnymi obrazami na ścianach czy na puszkach elektrycznych jest w Melbourne mnóstwo.
Jednak nie tylko w metropoliach street art zagościł na dobre. – W miejscach, gdzie żyją aborygeni, można znaleźć na ścianach obrazki opisujące ich historię – kontynuuje. – Takie właśnie cuda znalazłem w Alice Springs. Miał także niepowtarzalną okazję porozmawiać z jednym z lokalnych graficiarzy w barwnej wiosce Nimbin, znanej wśród turystów z całego świata jako ostoja hipisów. – Z jego opowieści wynikało, że pomalował on całe to miasteczko i jest w stanie się z tego utrzymać – mówi Piotrek. Nimbin bowiem słynie z sielankowej atmosfery oraz z różnobarwnych fasad budynków sklepowych i knajpek, w kolorach kojarzonych z muzyką reggae. – Poznany przeze mnie graficiarz prosił mnie, żebym przekazał wszystkim, że jeżeli sami zajmujecie się street artem, to możecie śmiało przyjeżdżać do Nimbin, bo tu zawsze znajdzie się miejsce na waszą sztukę – dodaje ze śmiechem. Także Piotrkowi, choć jest tylko (albo aż) fanem, a nie twórcą graffiti, proponował on zajęcie jednej z wolnych ścian. Zatem jeśli marzy ci się własny, autorski mural, pakuj plecak i ruszaj w drogę. A jeśli street art najchętniej podziwiasz, zamiast tworzyć, to w Australii na pewno nie będziesz się nudzić.