Dlaczego słowa Elżbiety Bieńkowskiej tak oburzyły część opinii publicznej? Ponieważ przypomniały nam starą bajkę: „daleko stąd, za Odrą, znajduje się kraj, w którym wszystkie drogi są idealne, a pociągi zawsze przyjeżdżają punktualnie”. Miliony Polaków żyją w przeświadczeniu, że inne kraje są płynącymi mlekiem i miodem krainami, a tylko u nas zdarzają się problemy. Jak wszystkie dzieci, nie chcemy dorosnąć i zmierzyć się z prawdziwym światem.
Zacznijmy od dwóch zagadek – zastanówmy się, o jakich krajach mowa. Wiele lat temu pewne miasto organizowało igrzyska olimpijskie. Ich ozdobą miał być futurystyczny stadion uwieńczony blisko dwustumetrową wieżą. Niestety, do dnia otwarcia nie poradzono sobie nawet z rozpoczęciem (!) budowy wieży, nie założono także dachu. Ceremonia odbywała się na wielkim placu budowy z warunkowo uzyskaną zgodą na wpuszczenie kibiców. Po zakończeniu imprezy wykonawca nie chciał wznowić budowy, konflikt spowodował sześcioletnią (!) przerwę, w czasie której część stadionu zdążyła spłonąć. Ostatecznie dach i wieżę wzniesiono niemal dokładnie dwanaście lat po tym, jak ostatni sportowcy opuścili wioskę olimpijską.
I dopiero wtedy zaczęły się prawdziwe kłopoty – najpierw kawałek wieży spadł na murawę, później okazało się, że dach został źle zaprojektowany i nie działa, co wymusiło gruntowną przebudowę całej konstrukcji. Dopiero piętnaście lat po zakończeniu igrzysk stadion stał się w pełni funkcjonalny: z wieżą i działającym dachem. Kibice nie zdążyli się nim jednak długo nacieszyć, ponieważ już po kilku tygodniach dach zawalił się, a ważący 55 ton (i znów – !) blok betonu poważnie naruszył bryłę, przez co stadion został ponownie wyłączony z użytku. Dach został obudowany, ale po czterech latach… zawalił się jeszcze raz. Ostatecznie przebudowy i naprawy okazały się droższe niż sam stadion, za co zapłacili głównie palacze papierosów, na których nałożono dodatkowy podatek. Cały trud okazał się bezcelowy, ponieważ dziś stadion nie ma stałego najemcy i używany jest wyłącznie sporadycznie.
Druga, także sportowa, zagadka będzie znacznie łatwiejsza. Trzydzieści lat po opisywanych wyżej igrzyskach olimpijskich w zupełnie innym miejscu organizowano kolejne wydarzenie sportowe, tym razem piłkarskie mistrzostwa świata. Władze postanowiły wykorzystać tę okazję do stworzenia w stolicy dużego lotniska, które rozwiązać miało komunikacyjny chaos – do tej pory trzymilionowe miasto obsługiwane było przez trzy przestarzałe porty lotnicze. Szybko zorientowano się, że nawet rozpoczęcie budowy do 2006 roku (bo mówimy o mundialu sprzed ośmiu lat) nie jest realne, dlatego ostateczny termin przesunięto o cztery lata.
Później „ostatecznych terminów” było jeszcze kilka – mówiono o pierwszej połowie 2011 roku, czerwcu 2012, a także marcu i wrześniu 2013. W pewnym momencie wydawało się, że jest już tuż-tuż, na obwodnicy ustawiono nawet znaki, kierujące na nowe lotnisko, które później musiano w pośpiechu przekreślić, ponieważ kierowały zirytowanych turystów do zamkniętego ogrodzenia. Niedawno okazało się, że kolejny „ostateczny termin” – kwiecień tego roku – nie zostanie dotrzymany. Sytuacja jest tak patowa, że nikt nie chce nawet powiedzieć, kiedy lotnisko zostanie otwarte. Nieśmiało mówi się o pierwszej połowie przyszłego roku, ale najbardziej prawdopodobny wydaje się przełom 2015 i 2016 roku.
Lotnisko to oczywiście słynny Berlin-Brandenburg, buńczucznie nazwany już portem lotniczym imienia Willy’ego Brandta. Pierwsza historia opowiadała o stadionie olimpijskim w Montrealu, mającym przypieczętować ekonomiczny sukces kanadyjskich igrzysk, które okazały się największą finansową klapą w historii sportu. Przypomnijmy – mówimy o Kanadzie i Niemczech – kolejno 9. i 18. najbogatszych państwach na świecie (biorąc pod uwagę PKB per capita), budujących swoją infrastrukturę nieprzerwanie od kilku pokoleń.
Ktoś może powiedzieć, że te dwa przykłady to zabłąkane blotki w talii pełnej asów i jokerów. To nieprawda – można ich wymienić znacznie więcej. Stan infrastruktury drogowej w USA przyprawiłby wielu z nas o ból głowy – według ostatnich raportów ponad 70 tysięcy amerykańskich mostów grozi zawaleniem i nadaje się do natychmiastowego remontu. Niemcy od blisko osiemdziesięciu lat próbują ukończyć obwodnicę Monachium, której południowo-zachodnia cześć nie jest nawet rozpoczęta. Każdy, kto przyjrzałby się niemieckiej A4 – także budowanej od lat 30. poprzedniego stulecia – zobaczyłby pomiędzy Kreuztal a Kirchheim ponad stukilometrową dziurę. Wszystko wskazuje na to, że my zakończymy budowę naszej „czwórki” znacznie szybciej niż zachodni sąsiedzi.
Tak samo jest z pogodą – zima uderza we wszystkie kraje, bez wyjątku. W zeszłym roku część belgijskich pociągów na kilka dni została całkowicie wyłączona z ruchu, kilkukrotnie zamknięto największe europejskie porty lotnicze, a Paryż został sparaliżowany przez wielokilometrowe korki. Kilka dni temu w Berlinie zabrakło karetek pogotowania, pacjentów musiały przewozić wozy strażackie oraz nieoznakowane samochody policji. Czy ktoś wyobraża sobie, jak zareagowałaby polska opozycja, gdyby coś takiego wydarzyło się w Warszawie?
Przyjemnie jest wierzyć w bajkę, że gdzieś na świecie wszystko jest idealne. Można wtedy niepowodzenia przerzucić na nieudolny rząd, a samemu uciec od odpowiedzialności. Rzeczywistość jest jednak inna – problemy dotyczą każdego. My musimy w kilkadziesiąt lat nadrobić dystans, który bogatsze kraje wypracowywały przez lata. Nie powinniśmy mieć złudzeń, że na końcu tej drogi czeka na nas utopijna kraina. Na drogach nadal zimą będzie gołoledź, a wiosną pojawią się dziury, pociągi nadal będą się spóźniać, a niektóre inwestycje okażą się kompletną klapą. Tak jest wszędzie.
Jak mówią Amerykanie: shit happens. Niezależnie od tego, gdzie się mieszka, w Niemczech, Kanadzie czy Polsce. Musimy to zrozumieć. W tym kontekście słowa Elżbiety Bieńkowskiej „sorry, taki mamy klimat” były najlepszym, co mogło nam się przytrafić.
Twitter: @jwmrad