Wtorkowe wydarzenia wokół meczu Polska-Rosja na Euro 2012 są niepokojące nie tylko z oczywistych przyczyn, związanych ze szkodą dla wizerunku naszego kraju, w którym najwyraźniej atakuje się postronnych ludzi tylko ze względu na ich przynależność narodową. Obawy wiążą się także z polityczną przyszłością Polski, ponieważ obecność tzw. kiboli w debacie politycznej, w której stali się w ostatnim roku realnym czynnikiem, zamiast być powszechnie potępianymi przez wszystkie siły polityczne chuliganami (którymi są), generuje pytanie o powrót do praktyki prowadzenia politycznej instytucji bojówek partyjnych.
Onegdaj zjawisko to było w zasadzie normalne, a przynajmniej rozpowszechnione w wielu krajach Europy. Wydawało się jednak, że demokracja przełomu XX i XXI wieku będzie na zawsze już wolna od tego rodzaju metod politycznego ścierania się. Tymczasem sygnały wysłane przez „kiboli”, o ich gotowości do opowiedzenia się przeciwko jednej ze stron głównego sporu politycznego w kraju, stały się punktem wyjścia do włączenia ich w szeroko pojętą „społeczną koalicję” środowisk i ruchów ogniskujących się wokół głównej partii opozycji.
Przed 12 czerwca politycy PiS wyraźnie tworzyli atmosferę konfrontacji polsko-rosyjskiej, Solidarni 2010 mecz określali jako adekwatny środek narodowej „zemsty” za katastrofę smoleńską (co samo w sobie jest szczytem głupoty). Wszyscy, zdając sobie sprawę z panujących nastrojów, musieli być świadomi prowadzenia igraszek na beczce prochu. Skończyło się dewastującymi wizerunek kraju za granicą scenami bójek i wznoszenia obelżywych haseł, ale łatwo mogło skończyć się o wiele gorzej. Poważnie ucierpieć mogli kibice rosyjscy, ale także polscy policjanci oraz postronni przechodnie, w tym polskie dzieci także idące na mecz z rodzicami. Czy „podgrzewający atmosferę” politycy PiS tego nie rozumieją? Czy nie widzą skali zagrożenia, które pochopnie mogli sprokurować?
Wydają się nie rozumieć. „Honor” Polski wymaga, zdaniem niektórych z nich, aby kopać w kilku leżącego na ziemi „obcego”, zaś „honor” i duma polityka PiS wymaga, aby nie podkulał nigdy ogona, tylko także po fakcie szedł w zaparte. Tak oto panowie Błaszczak i Brudziński, w mojej ocenie dwie z najbardziej paskudnych postaci naszego życia publicznego, usprawiedliwiają ludzi, od których wyszła przemoc, którzy atakowali niezaatakowani, zdejmują winę z agresorów i bandytów i przenoszą ją tam, gdzie zawsze, na premiera i prezydent Warszawy. Winni są jakoby sami Rosjanie, którzy ośmielili się przyjechać do Polski i zabrać na mecz Rosji swoje flagi narodowe. Czyniąc zaatakowanych winnymi agresji z 12 czerwca, przenoszą jednakże także odpowiedzialność sprawcy mordu we własnym biurze w Łodzi z niego na zaatakowanych, którzy niby to prowokowali, jako partia. Z tego też nie zdają sobie sprawy.
Trzeba otwarcie, zanim sytuacja wymknie się już całkowicie spod kontroli, postawić takie oto pytanie. Czy polityczne i żarliwe retoryczne wsparcie polityków PiS dla gotowych do użycia przemocy prawicowych młodzieńców z kibolskiej subkultury jest perspektywiczną strategią polityczną tej partii? Czy ataki na lewicową niszową młodzież i mniejszości seksualne z okazji 11 listopada i Parad Równości, a teraz na kibiców z Rosji to balony próbne podsyłane mediom i opinii publicznej dla sprawdzenia, ile przemocy politycznie motywowanej „system” jest w stanie przełknąć? I czy ostatecznym celem, jeśli przełknie jej stopniowo coraz więcej, będzie skierowanie sił rażenia kiboli przeciwko legalnej władzy w Polsce? To dość ważne pytanie, a perspektywa coraz mniej absurdalna.