_
„Rodzina, utrzymująca się w świecie, poza nią
wytwarzanym — przez kogo i jak, nie pytajmy o to:
— oto wykładnik światopoglądu. (…) Nie byli ci
Milusińscy w stanie uwierzyć, że istnieje jakiś inny
świat. (…) Nie dostrzegali dziejów, w jakich żyli,
nie troszczyli się, co szepce noc poza ich czterema
ścianami, co najwyżej martwili się, że ktoś ich niezasłużenie gnębi”
Stanisław Brzozowski, Legenda Młodej Polski
Nie musimy być źli, by czynić przemoc. Być może to zrośnięcie przemocy i zła w naszych umysłach sprawia, że wiele osób wzbrania się przed uznaniem niektórych czynów, często stosowanych przez nich samych, za przemocowe. Nie jestem złym człowiekiem, więc to, co robię, co uznaję za dobre, właściwe czy choćby dopuszczalne nie może być przemocą – tak może brzmieć usprawiedliwianie przed samym sobą. A następnie bronienie swojego postępowania czy poglądów. Jeśli są one uświęcone przez siłę tradycji, większości lub grupy do której się przynależy lub chciałoby się być częścią, osoby przez nas lub powszechnie szanowane, będące dla nas autorytetem lub kimś, kto wpłyną na nasz sposób myślenia, był dla nas kimś, kto odkrył przed nami nowe światy albo po prostu utwierdził nas w naszych przekonaniach, wtedy tym trudniej zobaczyć, że to, co robimy, co najmniej nosi znamiona przemocy. Przemoc fizyczna jest na tyle oczywista, że nie ma co poświęcać jej tu wiele miejsca. Trzeba jej przeciwdziałać w inny sposób, choćby poprzez edukację emocjonalną, której wciąż w naszym kraju brakuje.
Poczucie wyższości i jego pokusa
To właśnie emocje, a dokładniej nieradzenie sobie z nimi, stoją często za przemocą. Drugi czynnik to poczucie siły, przewagi nad innymi. Może być ono jedynie wydumane, najlepiej dla przemocowca, jeśli podzielane przez ofiarę. Znów siła fizyczna najdobitniej to pokazuje, ale może to być również poczucie świętej racji – czy to moralnej, światopoglądowej, czy logicznej. Poczucie wyższości w którymś z tych wymiarów może nas oczarować do tego stopnia, że nie zauważymy, kiedy stosujemy przemoc.
Poczucie siły może również wynikać z przewagi liczebnej – ponownie rzeczywistej lub domniemanej. Możemy mieć wtedy do czynienia z tyranią większości, dla której mniejszość to tylko źródło niepotrzebnych problemów. To negatywny przypadek czerpania siły z liczebności. Pozytywny natomiast przybiera postać havlowskiej siły bezsilnych – bezsilnych, którzy w swej liczbie i poczuciu racji moralnej byli w stanie przeciwstawić się domniemanej przewadze siły zła, która stosowała nie tylko przemoc, ale i okrucieństwo.
Słowa i inne narzędzia mowy
Oprócz przemocy fizycznej są również inne jej odmiany, choć dobrze znane od wieków, to jednak dopiero od niedawna uświadamiane z pełną stanowczością, by nie powiedzieć wyższością wobec wcześniejszych epok. Przemoc psychiczna, seksualna czy ekonomiczna – bo o nich mowa – odbywać się mogą często bez użycia siły fizycznej. Wystarczą słowa. A nawet i one nie są potrzebne.
Zachowania, gesty, miny, tonacja, wyczuwalne nastawienie często mówią znacznie więcej. One potrafią nas ranić. Sami potrafimy w ten sposób zadać cios drugiej osobie. Nawet niepotrzebne są nam do tego złe intencje. Dobrymi chęciami również możemy krzywdzić, one bowiem potrafią mamić nas do tego stopnia, że kompletnie nie uświadamiamy sobie przemocy, którą stosujemy wobec podmiotu naszej troski. W stosunku do niego wykorzystujemy pozycję, którą posiadamy, lub którą nam przypisuje. Jednocześnie przy pozytywnym nastawieniu do drugiego człowieka i odczytaniu tego przez niego nawet słowa mogące ranić tracą swoje ostrze.
Ze wspomnianymi rodzajami przemocy możemy spotkać się zarówno w zaciszu domu, w miejscu pracy, jak i przestrzeniach wspólnych czy sferze publicznej. Czego jednak możemy spodziewać po istotach, które same wobec siebie często stosują przemoc, ranią siebie same, przez długi czas tego nawet nie dostrzegając, albo pięknie sobie to uzasadniając. Czy może być inaczej, skoro już od dziecka żyjemy w świecie pełnym przemocy? I nie chodzi tu o dyscyplinowanie adepta życia przez rodziców czy wychowawców. Dzieci między sobą niekiedy stosują przemoc. Od najmłodszych lat stykają się z nią np. na placu zabaw, gdy zabierają sobie zabawki, w szkole ze strony grupy rówieśniczej lub swoich młodzieńczych idoli, albo bardzo bezpośrednio, gdy pierwszy raz doświadczają niechęci i jej przejawów ze strony innych. Czasami dopiero interwencja autorytetu dorosłych może to zmienić, czasami przecież wbrew woli dzieciaków.
Polityka z perspektywy przemocy
Siła fizyczna i mowa to od zawsze dwa główne narzędzia polityki. Nic więc dziwnego, że drzemie w niej potencjał przemocy. Stąd też nie dziwi chęć wyłączania z niej obszarów, zwłaszcza tych, którym konflikt nie służy. W skrajnych, anarchistycznych przypadkach postuluje się odejście od jej instytucjonalnych form, przy czym zapobieżenie hobbesowskiej wojnie wszystkich ze wszystkimi pokłada się w dobru ludzi. Jednak dobro wcale nie musi bronić przed przemocą, jak już wspomnieliśmy.
Również państwo w wyobrażeniach libertarian, państwo minimalistyczne na kształt nozickowskiej agencji ochrony, jest ukształtowane w ten sposób w obawie przed nieusprawiedliwioną przemocą ze strony rozrośniętych ponad niezbędne minimum instytucji państwowych. Reszta zależy wyłącznie od działań jednostek lub podmiotów z nich złożonych. Te jednak mogą nadużywać swojej pozycji posuwając się do różnych form przemocy, czy to na rynku między podmiotami gospodarczymi czy w relacjach pracodawca-pracownik, a także w związku ze zróżnicowaniem obszarów czy regionów.
By przeciwdziałać takiej przemocy strukturalnej niektórzy uznają, że należy zaprząc do tego wszelkie możliwe instrumenty przymusu dostępne państwu. Tylko bowiem jedna przemoc jest w stanie przeciwstawić się innej, a o przewadze powinna decydować demokratyczna siła większości.
Skoro mowa o demokracji, to warto przyjrzeć się parlamentom – pierwszym świątyniom demokracji. Miały być to miejsca, w których ścierają się argumenty, spośród których silniejsze wygrywają. Przemoc rozumu i logiki w czystej postaci, wyższości tęższego rozumu nad pozostałymi. Rzecz w tym, że często nie decyduje siła argumentu, lecz zwykła większość głosów. Oto przykład przemocy ilości nad jakością. Albo patrząc na to bardziej demokratyczniej, jednej jakości nad innymi.
Nieubłagalnie dzieje się tak w przypadkach, w których nie ma miejsca na kompromis, a więc gdy odmienność założeń nie daje w dalszym logicznym wywodzie doprowadzić do zbieżnych rezultatów, ani możliwości zgody. Wybór w tym przypadku jest przemocą jednej koncepcji nad drugą, a w rezultacie większości nad mniejszością, przynajmniej tej parlamentarnej. Z perspektywy rozstrzygania takich spraw przez parlamentarzystów i nie poddawania ich pod osąd społeczeństwa, to z kolei przemoc nielicznych wobec pozostałych członków wspólnoty.
Agonalna forma życia politycznego, czyli taka, w której konflikt jest nieusuwalny, a jego rolą jest wykazanie wyższości jednego rozwiązania nad drugim, jest szczególnie mocno widoczna we współczesnych silnie podzielonych, mocno spolaryzowanych społeczeństwach Zachodu. Obecnie żadna forma kulturowa wyraźnie i niezaprzeczalnie nie dominuje, jak to przynajmniej dawniej bywało. Każda ze stron ma poczucie, że to kultura „tych drugich” jest dominująca, jest wszechobecna, a ta „nasza” to jedynie archipelag na oceanie przemocy. Żyjemy więc w paradoksalnym świecie, w którym nikt nie chce przyznać się do dominacji, jakby obawiał się tego. To, że w różnych obszarach może dominować kultura jednych bądź drugich, z pewnością nie ułatwia sprawy. A jednak żadna ze stron nie obawia się mówić o dominacji drugiej.
Wspólnoty stresowe
Można to tłumaczyć zjawiskiem, które Peter Sloterdijk nazywał „wspólnotami stresowymi”. To dzięki mediom wywołuje się integrujący stres. Rozbudzanie obaw przed przemocą z przeciwnej strony jest z pewnością jednym z elementów integracji. Niemiecki filozof jednak wiązał to z budowaniem wspólnot narodowych. Wydaje się, że dekada jaka minęła od jego wykładu, mocno pokazała podziały w społeczeństwach państw Zachodu, które są kształtowane może nawet w większym stopniu niż przez politykę tożsamości właśnie przez polityki stresowe zwaśnionych stron.
Dopiero od nieco ponad 40 lat, za sprawą francuskiego socjologa Pierre’a Bourdieu, możemy z całą stanowczością uświadamiać sobie przemoc symboliczną. To pole walki sprawiające, że wszystko jest lub może być narzędziem przemocy – każdy element kultury, stylu życia, nawet natury.
Mniej więcej w tym samym czasie inny francuski myśliciel, Michel Foucault, pokazał światu, w jaki sposób społeczeństwo dyskretnie dyscyplinuje swoich członków i ich ciała, jak swoje wici rozprzestrzenia władza rezygnując z bezpośredniej, centralnej kontroli. Foucault nie używa przy tym pojęcia przemocy, ale do niej to się sprowadza, bowiem chodzi o wykorzystywanie pozycji do narzucania swojej woli, wymuszania określonych zachowań. Nawet bunty wobec władzy, czy to tej działającej na zasadzie pastoralnej – prowadzenia owieczek – wyrażane w postaci kontr-prowadzenia, czy też przeciwko władzy państwowej w postaci zamachu stanu czy rewolucji, są wpisane w logikę istniejącej władzy i logikę przemocy.
Jak się więc nie stresować, gdy przemoc wszędzie i brak nawet nadziei na pozbycie się jej? Co robić?
Czyż jednak podanie rozwiązania nie byłoby formą przemocy? Próbą narzucenia jej, postawieniem się ponad innymi, pokazaniem swojej wyższości, uznaniem, że jest się w stanie ogarnąć i rozwiązać temat, z którym mierzą się ludzie odkąd żyją w grupie, odkąd trzeba było podejmować decyzje dotyczące innych – a więc od początków istnienia polityki? Ponieważ, inaczej niż w przypadku wąskich dziedzin, w których mogą istnieć proste rozwiązania, nie ma pewności, że dane rozwiązanie się sprawdzi, politycy nie są ekspertami, a ekspert nie jest od podejmowania decyzji. Z tego powodu w polityce zawsze jest jakiś pierwiastek uzurpacji.
Wielu jednak filozofów próbowało rozwiązać problem przemocy w życiu ludzkim. Jednym z nich był Hegel. Opisał ją w legendarnej metaforze pana i niewolnika. Przetrwała ona, w nieco zmienionej wersji do dziś. Przekształconą już przez Alexandra Kojève’a, podjął ją Francis Fukuyama. Amerykański politolog uznał, że tą dziejową walkę kończy powszechne uznanie człowieka przez człowieka, możliwe tylko w demokracji liberalnej. Zaistnienie i życie w poszanowaniu zasad tej formy politycznej jest końcem historii. Nic lepszego już ludzkość nie wymyśli i może zająć się rozwiązywaniem jedynie problemów codzienności, życiem z dnia na dzień. Nawet jeśli coś niepożądanego się wydarzy, wrócimy do demokracji liberalnej, bo jest ona spełnieniem potrzeb ludzkości.
Dwie strony wolności
Inne rozwiązanie, nieco mimochodem, zaproponował Rousseau. Gdy społeczność przestała go akceptować, z jednej strony duchowieństwo i genewski establishment za poglądy i postawę wobec religii, wydając nakaz aresztowania i cofając zezwolenie na pobyt, z drugiej społeczność lokalna w Môtiers, która obrzuciła jego dom kamieniami, za odmienność, za chodzenie w stroju ormiańskim, postanowił wyjechać na wyspę św. Piotra na jeziorze Bienne. Tam, dryfując swobodnie w łódce, zanurzył się w swoją egzystencję, czyste istnienie, bycie-u-siebie, w beztrosce bycia nieużytecznym.
Taka ucieczka w wolność nie „przedsiębiorców, odkrywców ani autorów” była możliwa tylko chwilowo. Przemoc ze strony rzeczywistości musi dopaść. Jednak odkrycie czystej egzystencji, stanu, „w trakcie którego podmiot wolności nawiązuje wyłącznie do swej wyśledzonej egzystencji, z dala od wszelkich dokonań i powinności, a także z dala od ewentualnych aspiracji do uznania przez innych”, jak określił to Sloterdijk, sprawiło, że stał się on czymś pożądanym, a jednocześnie czymś, z czego ciężko wyrwać się i wrócić do rzeczywistości. Tu czeka bowiem człowieka wszechogarniająca przemoc.
Można byłoby się jej pozbyć jedynie wtedy, gdyby każdy przebywał w stanie podobnym do bujającego się w łódce na jeziorze znanego Szwajcara, zanurzonego we własnej egzystencji, bez żadnych chceń i pragnień, zwłaszcza takich, które wymagałyby zaangażowania innych, czy to w chwili obecnej czy przyszłej. Byłoby to jednak nieprawdopodobieństwem. Rousseau nic nie obmyślał, nie snuł planów, nie sterował nawet w tamtej chwili swoją łódką. W końcu jednak podpłynął do brzegu, poszedł zapewne coś zjeść, być może wrócił do domu, w którym jego partnerka Marie-Thérèse Le Vasseur czekała już z obiadem, wykorzystując wzorce kulturowe. Stan czystej wolności zniknął.
Wolność, zarówno ta której sami doświadczamy, a jednocześnie ta, która nie wymaga angażowania innych w danym momencie ani w rezultacie poczynionych wówczas refleksji, a więc również wykorzystywania do tego swojej pozycji, jest możliwa jedynie chwilowo. Wolność do zanurzenia się w swojej egzystencji oraz wolność od angażowania swoją egzystencją innych, splecione razem są być może właśnie ideałem nowoczesności. Od tamtego czasu za nią ugania się wielu ludzi w społeczeństwach Zachodu. To może o niej pisał Marcin Król w eseju skierowanym do nielicznego grona szczęśliwych.
Wolność od przemocy tej, którą się doświadcza ze strony innych i tej, którą się zadaje innym, a także sobie samemu – cóż za piękna perspektywa! Cóż za piękne doświadczenie! Nawet jeśli krótkotrwałe i przejściowe, ale jednak takie, do którego można wracać!
Ucieczka od przemocy
Taka ucieczka od przemocy jest tylko fragmentarycznym poradzeniem sobie z jej obecnością w życiu ludzkim. Potrzebnym, lecz z pewnością niewystarczającym. Zadaniem wciąż pozostaje ograniczanie przemocy, jej łagodzenie.
Filozofia polityczna była dotychczas być może zbyt skupiona na przemocy doświadczanej i próbie ochrony człowieka przed nią, by skupić się na przemocy, którą człowiek sam stosuje wobec innych i wobec siebie. Nie chodzi o paskudne przejawy przemocy, lecz o banalne nasze postępowania, w których wykorzystujemy swoją pozycję formalną lub nieformalną, by narzucić swoją wolę, wykorzystujemy do tego asymetrię informacji czy po prostu używamy, niekoniecznie świadomie, te elementy kultury, które mogą krzywdzić innych.
Niestosowanie przemocy to coś innego niż millowskie nienaruszanie wolności drugiego człowieka. Przyjemność z czystej wolności jest czymś odmiennym niż przyjemność wynikająca z wykorzystywania swojej przewagi nad innymi, nawet gdy nie narusza się ich wolności i rezultatów działania.
Erupcje przemocy czy wręcz okrucieństwa zawsze bardziej pociągały niż zwykłe codzienne doświadczenie. Stąd myśliciele chętniej zajmowali się nimi. Zresztą to one odgrywały bardziej znaczące role w historii. Homer i wojna trojańska, Liwiusz czy Szekspir i narodziny republiki po obaleniu tyranii Tarkwiniuszy po gwałcie Sekstusa na Lukrecji. Hobbes i wojna domowa w Anglii oraz XVII-wieczne wojny religijne. Rewolucja francuska i związany z nią system terroru tak świetnie opisany przez Jean-Lamberta Talliena już po ścięciu Robespierre’a, do czego ten francuski polityk się przyczynił, stała się punktem wyjścia dla wielu myślicieli. Nieludzkie traktowanie ludzi w fabrykach pobudzało wyobraźnię Marksa i jego następców. Faszyzm stał się ważnym punktem odniesienia dla XX-wiecznej myśli politycznej, wciąż na nowo przywoływanym.
Rosnące od kilku dekad zainteresowanie historią ludową sprawia, że bardziej dostrzegamy i rozumiemy życie codzienne ludzi. Drzemiący w niej potencjał emancypacyjny, który zresztą stawia ona sobie za cel, sprawia, że lepiej rozumiemy też przemoc. Z nią jednak ludzie od zawsze sobie radzili, pewnie dlatego, że zewsząd ich otaczała. Nauczyliśmy się więc przymykać na nią oko, racjonalizować czy przedstawiać jako konieczność, jako coś realnego – coś, czego usunięcie wykracza poza nasze ludzkie siły. Chętnie również odwracaliśmy od niej wzrok, przemilczaliśmy. Jednocześnie słusznie ją zwalczaliśmy i zwalczamy.
Sukcesy na tym polu są niewątpliwe, z czego wiele dokonało się dopiero w ostatnich dekadach. Jeszcze długa droga przed nami i będziemy musieli sobie radzić nadal bez łatwych odpowiedzi. Przyglądanie się przemocy we wszystkich jej przejawach, uświadamianie ich sobie powinno sprzyjać zmianie postaw wobec innych i siebie.