Wiele branż, m.in. budowlana, przeżywa zastój z uwagi na brak pracowników. Czym to jest dziś spowodowane – rachunkiem ekonomicznym firm czy rzeczywistym wyczerpaniem się rezerwuaru pracowników? I jak walczyć z niekorzystnymi trendami? Podpowiada Janusz Jankowiak.
Spora część „zasług” za podwyższenie bariery podażowej na rynku pracy idzie na rachunek polityki rządu. Skutecznie zachęca on ludzi do przechodzenia na wcześniejsze emerytury (obniżenie ustawowego wieku emerytalnego), do późniejszego wejścia na rynek pracy (obowiązek szkolny dla 7-latków zamiast 6-latków), dezaktywizacji zawodowej kobiet (500+, emerytury dla niepracujących matek co najmniej 4 dzieci, premie za szybkie urodzenie 2 dziecka). Naturalnie, na zmniejszenie zasobu pracy wpływ ma też niekorzystna demografia. Ale polityka rządu, nazywana „socjalną” w żadnym wypadku rynku pracy nie wspiera.
W przypadku infrastruktury mamy tu jeszcze do czynienia z dynamicznym wzrostem pozapłacowych kosztów pracy (surowce) oraz brakiem możliwości cenowej renegocjacji kontraktów przez wykonawców zleceń z sektora publicznego, co grozi kolejną falą niewypłacalności i bankructw.
Czy Polska staje się ofiarą własnej modernizacji i teraz czekają nas chude lata pod kątem inwestycji?
Popyt inwestycyjny jest funkcją wielu zmiennych. Do tych nie najmniej ważnych należy stabilność instytucjonalno-prawna, która wpływa na ogólną ocenę ryzyka inwestycyjnego. Z tym nigdy nie było u nas zbyt dobrze. Ale za tego rządu jest już wprost fatalnie. Niepewność instytucjonalno-prawna skutecznie podkopuje popyt inwestycyjny w sektorze prywatnym. Szybki spadek stopy inwestycyjnej w Polsce do poziomu najniższego od czasu transformacji systemowej jest tego jaskrawym przykładem. Przy czym za gros niezbyt dynamicznych wciąż inwestycji odpowiada u nas obecnie sektor publiczny. A tu cykl inwestycyjny dyktowany jest przez absorbcję funduszy unijnych. Czyli nie jest klasycznym cyklem koniunkturalnym i ma przy tym ograniczony wpływ na wzrost potencjału gospodarki, bo z reguły poprawia standard życiowy.
Rząd powinien ograniczać niekorzystne trendy demograficzne. Trzeba tylko robić dokładnie coś odwrotnego niż rząd PiS, czyli wydłużać okres pozostawania na rynku pracy, aktywizować zasób nieaktywnych pracowników (kobiety, ludzie z grupy 55+), maksymalnie zachęcać do podejmowania pracy i pozostawania w Polsce przez migrantów.
Jakie rozwiązania prawne mogą pomóc w otwarciu rynku pracy na nowych pracowników?
Jeśli chodzi o zasób krajowy, to z pewnością trzeba wydłużyć wiek emerytalny, który powinien systematycznie rosnąć wraz z przeciętną długością życia. Trzeba też adresować bodźce ekonomiczne do nieaktywnych zawodowo pracowników, a nie rozrzucać pieniądze podatników z helikoptera bez żadnych kryteriów. Jeśli chodzi o import pracowników z zagranicy, to trzeba nie tylko odbiurokratyzować procedury, ale też zadbać o dobre warunki pracy i osiedlania się w Polsce dla zarobkowych migrantów.
W jakim stopniu sprowadzanie pracowników ze wschodu może pomóc w tej sytuacji? Czy narracja antyimigracyjna PiS stoi na przeszkodzie?
Dokuczliwość bariery podażowej na rynku pracy ograniczały dotąd 3 procesy: autonomiczny wzrost współczynnika aktywności zawodowej (autonomiczny, bo zależny nie tyle od polityki rządu, co od cyklu koniunkturalnego); przemieszczanie się pracowników z rolnictwa do sfery produkcji i usług; migracja zarobkowa. Trzeba otwarcie powiedzieć, że w każdym z tych 3 przypadków mamy do czynienia z trendami wygasającymi. Współczynnik aktywności zawodowej przestał rosnąć we wcześniejszym tempie, sięgającym nieraz ponad 1 p.p. w ujęciu miesięcznym (jak wiemy zatrudnienie w maju nawet spadło). Do pracy pozarolniczej przeniosła się już najbardziej dynamiczna część młodych mieszkańców wsi. Największa fala migrantów zarobkowych opadła, o czym świadczą statystyki przekroczenia granic Polski przez obywateli Ukrainy. Rośnie migracja z Białorusi, ale tu przy wysokich dynamikach mamy wciąż bardzo niski wolumen.
