Jeśli za miernik wagi poszczególnych wydarzeń mielibyśmy przyjąć uwagę poświęconą mu przez media, to wizyty Dalajlamy w Polsce mogłoby praktycznie nie być. Dwa lata temu temat nie schodził z czołówek gazet. Budził emocje. Dyskutowano o misji, którą Tenzin Gjaco ma przed sobą; dyskutowano o jego wizycie. Spierano się o racje stron, pisało o tym jakim Jego Świętobliwość jest człowiekiem. Teraz reakcje ograniczyły się do krótkich depesz zapowiadających i trochę dłuższych newsów podsumowujących. Debaty nie było. Ciekawsze okazały się serwowane już od kilku tygodni pogłoski o odejściu z partii Palikota i informacje o kandydatach PiS w zbliżających się wyborach samorządowych.
Jeśli za miernik wagi zapraszanych gości mielibyśmy przyjąć zaangażowanie gospodarzy w organizację wydarzenia byłoby trochę lepiej. Złośliwi mówią, że zdjęcie z Dalajlamą będzie w sam raz nadawało się do pokazania podczas zbliżającej się kampanii wyborczej. Program, na życzenie gościa nie był zbyt napięty. Pierwszego dnia przylot, zwiedzanie wraz z prezydentem miasta wystawy Solidarny Wrocław, później wykład dla około sześciu tysięcy osób i przyjęcie przyznawanego przez wrocławską „Solidarność” medalu „Zawsze Solidarni”. Drugiego spotkanie z uczniami.
Jednocześnie już na wstępie organizatorzy nie poradzili sobie z wpuszczaniem ludzi do Hali Stulecia, w której miał odbyć się wykład – wydarzenie rozpoczęło się z kilkunastominutowym opóźnieniem. Problemem okazała się też sprawna dystrybucja darmowych biletów, które uprawniały do wejścia na teren hali. Wbrew informacjom podawanym przez lokalną prasę, nie wszystkie miejsca były zajęte. Mimo to wcześniej wielu wrocławian chcących uczestniczyć w wydarzeniu odesłanych zostało z kwitkiem.
Jednak największą, bo dostrzegalną dla większości uczestników, pomyłką okazała się przygotowana z myślą o wydarzeniu oprawa: od kreacji prowadzącej wydarzenie pani poczynając, a na zaplanowanych występach artystycznych kończąc. Bo średnio do wydarzenia tej rangi pasuje „futro”, czy wykonanie przez dzieci piosenki „Wrocławianie” („My wrocławianie, my wrocławianie,/Jakby nie było jest nas wielu niesłychanie,/Przystojni panowie, piękne panie,/Mamy fason, styl i gest,/My wrocławianie tak jest”), a nawet śpiewana przez dwie urocze panie piosenka „Love can built a bridge” z pokazywanym przez rzutnik tekstem refrenu (prawie jak do karaoke).
I na końcu, jeśli za miernik wagi zapraszanych gości, mielibyśmy przyjąć wypadkową ich charyzmy, życiowej wiedzy i chęci z jaką spotykają się z ludźmi to wykład w Hali Stulecia był wydarzeniem niezwykłym. Choć Dalajlama mówił o rzeczach prostych, w jakiś sposób podstawowych to słuchało się tego z zainteresowaniem. Bo chociaż prawdy, które głosi wydają się dzisiaj banalne, to sposób w który to czyni jest mocno autentyczny. Dalajlama objawił mi się jako człowiek, który próbuje uciekać od „złotej klatki”, która wydawałaby się dla osoby o jego pozycji nieuchronna. Nie boi się ludzi, chce z nimi rozmawiać – był wyraźnie rozczarowany krótkim czasem, który gospodarze przewidzieli na rozmowę z przybyłymi wrocławianami. Jednocześnie podczas tej rozmowy nie boi się przyznać do tego, że nie wie. Potrafi zbudować świetny kontakt ze słuchaczami. Kończy żegnany oklaskami na stojąco.
Dwa lata temu z wypiekami na twarzy czytałem opublikowany w jednym z tygodników opinii tekst o Dalajlamie – dyletancie. Człowieku, który jeżdżąc po świecie, wciąż myli proste fakty i zjednuje sobie kolejne dziesiątki tysięcy ludzi. Wówczas, nieufny wobec autorytetów, z dużym dystansem podchodzący do mądrości człowieka wybranego „przez los”, byłem zachwycony. Dziś nie potrafię powiedzieć, na ile tamten artykuł był prawdą. Wiem jedno – magia Dalajlamy działa.
Wykład Dalajlamy w Hali Stulecia obejrzeć można na stronach Popler.tv
