Oczywiście w poprzednich administracjach też służyli generałowie. Ale takiej militaryzacji najwyższych stanowisk w czasach pokoju Ameryka nie pamięta od lat 70. XIX wieku. Przyczyn tego stanu rzeczy można dopatrywać się w samym charakterze Trumpa i jego znikomej orientacji w prowadzeniu polityki zagranicznej.
Trump nie tylko lubi prezentować się jako silny przywódca, ale ma też skłonność do otaczania się podobnie postrzeganymi ludźmi. Zatrudniając generałów na czołowych posadach, wysłał sygnał, że słabość to ostatnie czego można się spodziewać po jego administracji. Armia cieszy się też sporym zaufaniem społecznym, łatwiej więc było sprzedać wizerunek silnej administracji, której twarzami – w przeciwieństwie do drużyny Obamy – są ludzie wojny. Ta pozorna siła oczywiście na dłuższą metę nie wystarcza – zarządzanie armią różni się od zarządzania państwem, gdzie taktyka wojskowa musi być podporządkowana strategii państwa.
Trump, jako ignorant w kwestiach międzynarodowych, zdał się całkowicie na generałów, sądząc zapewne, że równie dobrze jak na polu bitwy poradzą sobie z planowaniem strategii państwa. Wybór ten nie jest całkowicie nielogiczny, jeżeli – tak jak Trump – widzi się politykę międzynarodową jako pole nieustannego konfliktu. Jeżeli jednak przyznać pierwszeństwo dyplomacji, to gołym okiem widać, że najważniejsze stanowiska w państwie są obsadzone ludźmi nieprzygotowanymi do sprawowania swoich funkcji. Pierwsze skutki mogliśmy obserwować w ostatnich tygodniach. Choć cały świat zastanawiał się jaką wiadomość Trump chciał wysłać Chinom i Korei Płn. zrzucając MOAB na bojowników afgańskich, to parę dni później okazało się, że decyzję o wyborze broni podjął głównodowodzący w Afganistanie, bez konsultacji z Białym Domem i Pentagonem. W efekcie świat zorientował się, że nie miał do czynienia z pokazem siły, tylko z chaosem i nieładem w amerykańskiej administracji.
Sytuacja ta nie powinna dziwić, bowiem administracja Trumpa nie posiada spójnej strategii polityki zagranicznej. W takiej sytuacji rzadko kiedy działania taktyczne są ze sobą spójne i zmierzają do jednego celu. Czy nie-generałowie na tych samych stanowiskach potrafiliby lepiej koordynować politykę obronną? Tego nie wiadomo. Bardzo jednak prawdopodobne, że potrafiliby spojrzeć na kwestie strategiczne nie tylko pod kątem militarnym. A tego Ameryka w tej chwili bardzo potrzebuje.
