To już pewne: w Warszawie będzie referendum. Tymczasem oglądając poczynania pani prezydent i wyższych urzędników miasta nieraz odnosi się wrażenie, że mentalnie utkwili gdzieś w latach siedemdziesiątych.
232 tysiące podpisów zebranych w stosunkowo krótkim czasie to grubo ponad limit wyznaczony przepisami (wystarczą 133 tysiące) i referendum stało się ogromnym problemem dla Hanny Gronkiewicz Waltz i dla całej Platformy. Mogą nie wystarczyć wezwania m.in. prezydenta Komorowskiego i premiera Tuska, a ostatnio również Prymasa Polski aby nie iść do referendum i w ten sposób je obalić. Dokładnie do tego samego kilka lat temu wzywał Jarosław Kaczyński w czasie referendum nad odwołaniem Jerzego Kropiwnickiego z funkcji prezydenta Łodzi. Zdziwił się, kiedy się okazało, że frekwencja wyniosła ciut powyżej wymaganego minimum, a głosowali prawie wyłącznie przeciwnicy Kropiwnickiego.
Hanna Gronkiewicz Waltz rozpoczęła gorączkową kampanię udowadniania, że panuje nad sytuacją. Odwołała jednego wiceprezydenta, dwóch dyrektorów i jednego naczelnika, doprowadziła do błyskawicznego otwarcia tunelu, którego nie można było otworzyć przez 10 miesięcy, zaczęła pokazywać się na facebooku. Do sądnego dnia zostało jej 50 dni. Czy to wystarczy aby zatrzymać niekorzystne tendencje? Żeby tak się stało trzeba najpierw znać przyczyny, które doprowadziły do kłopotów.
Oddolna inicjatywa odgórnych działaczy
Pomysłodawcą referendum jest burmistrz jednej z dzielnic Warszawy, którego nazwiska nie ma potrzeby tu przytaczać, gdyż tylko o to mu chodzi, żeby za pomocą tego projektu się wypromować. Ten ambicjoner o bardzo elastycznych poglądach i bardzo skromnych dokonaniach miał sporą rozpoznawalność środowiskową, ale mizerną powszechną. Nic więc dziwnego, że po wielu medialnych akcjach, które spaliły na panewce (m.in. monumentalny pomnik smoleński Lecha Kaczyńskiego – nie doszedł do skutku) wreszcie trafił na pomysł, który dał mu upragnioną obecność na ekranach telewizorów.
Zbieranie podpisów pod wnioskiem o referendum od początku szło dobrze. Świetnie zorganizowane grupy zbieraczy ubrane w charakterystyczne kamizelki ustawione zostały przy wejściach do stacji metra akurat na początku czasu kiedy dwie środkowe stacje metra zostały wyłączone z ruchu (budowa połączenia z drugą linią metra) i pasażerowie musieli w tłoku i wściekli wyjść na powierzchnię po to, by dwie stacje przejechać tramwajową linią zastępczą. Chętni do podpisywania sami wylewali się ze stacji wprost pod długopisy działaczy – zbieraczy.
Lawinowo liczba podpisów zaczęła wzrastać gdy osobiście Prezes Jarosław Kaczyński udzielił poparcia akcji i sam uroczyście złożył swój podpis. Wówczas do podpisywania ruszyły karne zastępy zwolenników PiS zachęcane przez wiernych Partii dziennikarzy niezależnych, którzy do tej pory nie zajmowali się tą sprawą, ale na gwizdek Prezesa zaczęli cenić „oddolną inicjatywę mieszkańców, która jest przecież solą demokracji.”
Sztuczność i polityczny aspekt tej akcji zatem rażą, jednak wcale nie oznacza to, że problemu nie ma.
Skoro jest tak dobrze to dlaczego…
Łatwość z jaką poszło zebranie podpisów jest zastanawiająca szczególnie w świetle bardzo dobrego wyniku wyborczego pani prezydent sprzed niecałych trzech lat – wybory wygrała już w pierwszej turze. Częściowa odpowiedź to oczywiście niechęć mieszkańców do PO, której członkiem jest Hanna Gronkiewicz Waltz. Irytacja warszawiaków przelała się na panią prezydent przy pierwszej nadarzającej się okazji. Potwierdzają to lokalne badania opinii społecznej, według których większość mieszkańców chce głosować przeciw HGW, a jednocześnie większość uważa, że Warszawa dobrze się rozwija, jest dumna ze swojego miasta i nie chciałaby mieszkać nigdzie indziej.
Inna część odpowiedzi to zniecierpliwienie ciągłymi remontami ulic, zamkniętymi stacjami metra i tunelem Wisłostrady, koniecznością stania w korkach na objazdach, kłopotami z ustawa śmieciową. Ale tak naprawdę takie problemy w zetknięciu z z bardzo widocznym rozwojem miasta mogą wywoływać zaledwie chwilowe rozdrażnienie. Mieszkańcy dostrzegają, że Warszawa zmienia się w błyskawicznym tempie i sami twierdzą, że chwilowe ograniczenia są koniecznością jeśli chce się mieć drugą linię metra i że są tak naprawdę niewielkim kosztem przyspieszonego rozwoju.
W Warszawie nie słychać narzekań mieszkańców na trudności wywołane przez budowę drugiej linii, mimo że rozdarła miasto przez sam środek. Nawet taksówkarze zwyczajowo dystrybuujący utyskiwania i oskarżenia pod adresem władz miasta są powściągliwi. Opóźnienia wywołane przez znalezione na budowie niewypały to również żadna niespodzianka – takie rzeczy zdarzają się w Warszawie ze sporą częstotliwością. Śmieciowe komplikacje przy wdrażaniu nowej ustawy to też kłopot głównie medialny – nie doszło do zapowiadanej apokalipsy na miarę Neapolu, gdzie tygodniami straszyły nie wywiezione, gnijące śmieci zalegające w całym mieście.
Ofiara własnego sukcesu
Coraz powszechniejsza niechęć do PO i utrudnienia w poruszaniu się po mieście spadły z nieba organizatorom referendum, ale nic by nie pomogły gdyby Hanna Gronkiewicz Waltz cieszyła się zaufaniem mieszkańców. Okazuje się, że z tym jest problem. Niewątpliwe sukcesy organizacyjne po prostu przestały robić wrażenie na mieszkańcach – nie można być ciągle, przez lata podekscytowanym kolejnymi stacjami metra albo nowymi jezdniami.
Warszawiacy po pierwszym zachwycie nasycili się już nową infrastrukturą i poszli o krok naprzód. Teraz żyją innym życiem. Mentalnie to po prostu inne miasto niż pięć czy siedem lat temu. Przetaczająca się przez Polskę moda na miasta określa dzisiaj Ducha Czasów – księgarnie są pełne książek o tematyce miejskiej, o nowoczesnych wizjach rozwoju kapitału społecznego miast, organizacji przestrzeni publicznej. Każdego niemal dnia odbywają się debaty i odczyty poświęcone społecznym pomysłom na rozwój miasta, historii poszczególnych obszarów, partycypacji społecznej. Media wciąż donoszą o nowych pomysłach, o społecznych postulatach estetycznego uporządkowania Warszawy, likwidacji nadmiaru reklam w przestrzeni publicznej, nowych ścieżek rowerowych. W ciepłe wieczory pękają w szwach klubokawiarnie i kawiarniane ogródki. Wydaje się, że na tych spotkaniach, debatach jest cała Warszawa – oprócz pani prezydent.
Wszystkie te dyskusje i emocje jakby umknęły Hannie Gronkiewicz Waltz. Nie ma jej na debatach, milczy kiedy wszyscy rozmawiają na najpopularniejsze tematy. Kiedy w 2006 po raz pierwszy wygrała wybory wydawała się na tle swojego poprzednika osobą nowoczesną i rozumiejącą czym jest XXI wiek. Teraz odwrotnie – została z tyłu i nie rozumie jak żyją mieszkańcy ani czego potrzebują. Jej milczenie w niemal wszystkich sprawach, którymi w ostatnich latach żyli mieszkańcy (cisza nocna, ideowe zmiany w transporcie publicznym) było bardzo wymowne. Po prostu mieszkańcy poszli naprzód, a pani prezydent została z tyłu.
Ciekawe, że prezydenci innych miast potrafili dotrzymać kroku swoim mieszkańcom, a nawet robią wrażenie, że stoją na ich czele. We Wrocławiu Rafał Dutkiewicz wciąż zaskakuje nowymi propozycjami, pomysłami, wydaje się, że jest w centrum wydarzeń. Kiedy duński naukowiec Jan Gehl zaczął być popularny jako guru nowoczesnych rozwiązań miejskich Dutkiewicz natychmiast zaprosił go do Wrocławia i pokazał się z nim na publicznej prezentacji. I to nie jako jej uczestnik, ale organizator. Tymczasem pani Gronkiewicz Waltz prawdopodobnie nawet nie wie kim jest Jan Gehl.
Nic dziwnego, że organizatorzy referendum zarzucają jej przede wszystkim „brak wizji”. To oskarżenie na pierwszy rzut oka brzmi nieprecyzyjnie i jałowo, ale okazuje się, że błyskawicznie przylepiło się do pani prezydent i jest podchwytywane w medialnych komentarzach i prywatnych rozmowach. Faktycznie, takie wrażenie robi pani prezydent.
Październik jak szafot
Czy najbardziej zainteresowana oraz jej współpracownicy zdają sobie z tego sprawę? Ostatnie wypowiedzi pokazują, że nie do końca. Twierdzenie, że ogłoszenie referendum było dla niej nauczką, że wyciągnęła wnioski i teraz będzie więcej mówiła mieszkańcom o swoich dokonaniach pokazuje, że tak naprawdę nie wyciągnęła wniosków. Taka zmiana to żadna zmiana, tylko więcej tego, co było dotychczas. A wiara w to, że ludziom da się teraz zamalować oczy ożywiając profil na facebooku to naiwność. Aż dziwne, że osoby dysponujące dużym doświadczeniem, pieniędzmi i zapleczem wiążą swoje nadzieje z tak tanimi chwytami. Może dałyby one dobry rezultat na prowincji i może pięć lat temu, ale w Warszawie A.D. 2013 robią wrażenie panicznego podlizywania się „młodemu elektoratowi,” który akurat taki fałsz potrafi wyczuć z daleka.
Jaskółkami postępu w myśleniu były decyzja z początku sierpnia o mianowaniu znanego działacza miejskiego Grzegorza Piątka na naczelnika Wydziału Estetyki i próba wmontowania w system innego popularnego aktywisty Grzegorza Lewandowskiego, znanego z utworzenia pierwszej z prawdziwego zdarzenia klubokawiarni Chłodna 25. Dostał on propozycję objęcia funkcji dyrektora miejskiego biura kultury. Chociaż nie trzeba wielkiej przenikliwości żeby domyślić się w tych posunięciach próby posłużenia się znanymi nazwiskami, to jednak są to sygnały świadczące o tym, że w otoczeniu pani prezydent funkcjonuje ktoś, kto sugeruje jej właściwy trop. Ale czy to wystarczy? Czy w 50 dni da się odkręcić wrażenie, które narastało przez kilka lat?
Więcej nadziei zwolennicy HGW mogą chyba wiązać z listą jej ewentualnych kontrkandydatów do stanowiska. Kiedy czyta się nazwiska osób, które nagle licznie zgłosiły swoje zainteresowanie startowaniem w wyborach na prezydenta Warszawy to najpierw opadają ręce, a potem przychodzi refleksja, że może ta Gronkiewicz Waltz nie jest taka najgorsza… I pewnie więcej pani prezydent zyska na ich obecności w mediach niż na własnej.