W komentarzach medialnych jakie śledziłem a propos wczorajszych chuligańskich wybryków towarzyszących meczowi z Rosją nie pojawiła się refleksja, czy może raczej autorefleksja, która wydawałyby się bardzo na miejscu – w jaki sposób podgrzewanie atmosfery przez wiele dni przed meczem tematem przemarszu rosyjskich kibiców przyczyniło się do sprowokowania kibolskich burd.
Relacja z frontu
Sam marsz zdecydowanie nie dorastał do rozbudzonych przez media oczekiwań. Byłem na moście Poniatowskiego szedłem pod prąd stosunkowo niewielkiej rosyjskiej kolumny marszowej, ochranianej przez uzbrojoną po zęby policję. Obrazki jak ze stanu wojennego, polewaczka, dziesiątki policyjnych „suk”, broń długolufowa. Kibice rosyjscy nieagresywni, śpiewali „Rossija wpieriod”, koszulki mieli różne, wcale nie tylko czerwone, dominowały barwy narodowe, pojawiał się niedźwiedź z pazurami. Z ZSRR widziałem może ze dwie, w tym pojedynczego kibica pod stadionem, nikt się nie rzucał na niego, żeby mu ją zerwać. To czego zabrakło na marszu z nawiązką zrekompensowała nam TVP zamieszczając flagę Związku Radzieckiego w materiale o meczu.
Choć wyszło na to, że byłem praktycznie jedynym Polakiem w tym tłumie nikt mnie nie zaczepiał ani nie atakował, i to mimo że robiłem zdjęcia telefonem, a atmosfera była dość napięta, z racji tak gigantycznych środków bezpieczeństwa. Może też dlatego, że poruszałem się środkiem mostu w konwoju policyjnych samochodów :-). Piękne obrazki, wspólne zdjęcia Polaków i Rosjan pod flagą z dwugłowym orłem i naszą biało-czerwoną. Młody Rosjanin z flagą ściska dłonie „Solidarnych” stojących po praskiej stronie mostu Poniatowskiego z przekreślonym Stalinem i transparentami, że pamiętają o Annie Politkowskiej oraz, że chcą prawdy o śledztwie (nie wiadomo, którym). Ale też ubrani na czarno (to wyróżniało zadymiarzy, ubrani na biało-czerwono byli raczej nieagresywni) młodzi dresiarze, którzy zaczęli kopać spokojnego Rosjanina po 50, na szczęście inni kibice ich powstrzymali. Ktoś rzuca racę w „maruderów”, grupkę Rosjan, którą natychmiast do biegu zmusza policja, która z pałami rusza na polskich chuliganów. Kordon stojący na wysokości znanego klubu go-go Polaków na most nie wpuszcza. „Russki, można?” – pyta się jeden z „nieoznakowanych” kibiców.
Kiedy jechałem o 4 nad ranem autobusem podsłuchałem rozmowę dwóch kibiców, którzy świętowanie przeciągnęli do późnych godzin rannych. „Kto im kazał prowokować, sami się prosili, chcieli zrobić tu swoje święto wygnania Polaków z Moskwy” (nieprawda, przypada w listopadzie, nota bene w tym roku 400 rocznica). „Sam mam ruskiego ziomka, siedział w hotelu, poza zasięgiem sieci, jakbyśmy z nim oglądali sami jeszcze byśmy oberwali”.
Medialna zabawa zapałkami
Policja donosi o 184 zatrzymaniach. Prawdę mówiąc zaskakuje mnie, że było ich tak niewiele, zważywszy na to jak bardzo temat marszu został rozdmuchany przez nasze media – nie wszystkie w tym samym stopniu, ale w budowaniu niepotrzebnego napięcia odegrały one rolę kluczową i zdecydowanie negatywną. Najpierw rosyjskie, niewłaściwie interpretując słowa polskiego dyplomaty o rzekomym zakazie używania symboli komunistycznych w Polsce, potem polskie, z marszu kibiców robiąc sprawę numer jeden, na okrągło rozważając czy należy czy nie do niego dopuścić, jakie będą skutki i tak w kółko. Skutki widzieliśmy na własne oczy wczoraj. Meczowi z Grecją, choć nieporównanie bardziej dramatycznemu, nie towarzyszyły praktycznie żadne awantury. Czyżby odmienna sytuacja przy meczu z Rosją wynikała z faktu, że pseudokibice tak fascynują się historią? Bo chyba nie pałali żądzą „odwetu za Smoleńsk”, skoro pogonili, jak doniosła gazeta.pl Ewę Stankiewicz i „Solidarnych”? A może odezwała się w nich ta silna tożsamość i pierwotna polityczność, o której tak marzy nowa lewica ze Sławomirem Sierakowskim na czele?
Oczywiście to nie redaktorzy rzucali racami w maszerujących, to nie TVN24 tłukł rosyjskiego kibica niosącego spokojnie flagę i to nie Tomasz Lis, mimo takiej a nie innej tabloidowej okładki „Newsweeka”, prowokował do ataku na Rosjan. To byli chuligani, którzy mam nadzieję skończą wszyscy w więzieniu, gdzie ich miejsce. Natomiast dziwię się, że media, tak chętnie zawsze szukające winnych nie uderzą się choć raz we własne piersi, albo przynajmniej nie poczują się w minimalnym stopniu odpowiedzialne za to co się w tym kraju dzieje. A właściwie to się nie dziwię, bo media choć kreują wydarzenia i powodują, że mają one takie a nie inny przebieg uważają się wciąż za „zwierciadło przechadzające się po gościńcu”. Jakby bombardowanie takim a nie innym przekazem nie miało na ludzi zupełnie żadnego wpływu.
Dziennikarze i wydawcy nie mogą udawać, że nie zdawali sobie sprawy jaki efekt będą miały ich programy i publikacje, w których non stop przewijał się temat marszu Rosjan i „antypolskiej” prowokacji. Czy można było to przemilczeć? Zdecydowanie nie. Ale można było zachować umiar, albo przynajmniej zdawać sobie sprawę z jego braku. Za cenę paru tysięcy więcej widzów czy czytelników zbudowano klimat, w którym Rosjanie panoszą się w Warszawie, zwykły przemarsz kibiców podnosząc do rangi wielkiego wydarzenia. Jeśli ktoś się bawi zapałkami na stacji benzynowej nie może się później dziwić, że dochodzi do wybuchu. Mieliśmy do czynienia z samospełniającą się przepowiednią. Przez tydzień można było trąbić o wydarzeniu, które tak naprawdę samemu się w efekcie stworzyło. Media jeszcze raz pokazały swoją ogromną, bo w znacznej mierze nieuświadomioną i słabo kontrolowaną władzę. Gratulacje. Chcieliście bitwy warszawskiej, to ją dostaliście. Tylko za jaką cenę?