Logika działań rządu PiS już od dłuższego czasu na to wskazywała, teraz powoli staje się to rzeczywistością. Władza przechodzi do etapu stosowania represji wobec protestujących przeciwko niej zwykłych obywateli. Opublikowanie wizerunków kilkudziesięciu demonstrantów, którzy w połowie grudnia zebrali się pod Sejmem, aby protestować przeciwko ograniczeniom swobody pracy mediów w polskim parlamencie oraz przeciwko nielegalnemu trybowi uchwalenia budżetu na 2017 rok, a następnie publiczne ogłoszenie, iż są to osoby poszukiwane przez policję, jest pierwszym tak czytelnym środkiem represji wobec zwykłych obywateli. Dotąd władza ograniczała się do ataków za pomocą neopokornych mediów reżimowych, dość oszczędnie korzystając z podporządkowanej sobie prokuratury, ale na jej celowniku byli raczej ludzie zaangażowani w życie publiczne, bezpośrednio w politykę, jak Józef Pinior czy prezydenci Łodzi i Lublina, albo przynajmniej w organizacje pozarządowe, zajmujące się bliskimi polityce problemami. Były to zwykle osoby publiczne, albo członkowie ich rodzin. Teraz jednak mamy oto wykorzystanie narzędzi aparatu państwowej przemocy wobec zwykłych obywateli, którzy oburzeni skrajnym przykładem bezwzględnego niszczenia standardów demokracji i państwa prawa postanowili skorzystać z rzekomo posiadanej przez nich wolności zgromadzeń i dobitnie zaprotestować.
Przejścia PiS to tego typu prześladowań należało się spodziewać. Nie po to partia władzy przeforsowała ustawy o podporządkowaniu prokuratury widzimisię partyjnego aparatczyka w postaci ministra tzw. sprawiedliwości, nie po to uchwaliła ustawy o policji i o inwigilacji w internecie, aby teraz z tych narzędzi nie korzystać. Równocześnie było doskonale widoczne po zachowaniach prokuratury pisowskiej i ministra spraw wewnętrznych, że czyny tego samego kalibru są przez nich bez najmniejszego zażenowania diametralnie inaczej oceniane w zależności od tego, po jakiej stronie politycznego sporu znajdują się dane osoby. Tak oto córka gdańskiej radnej z klubu PiS, osoba o powiązaniach ze skrajnie prawicowymi bojówkami, została wzięta przez ministra Mariusza Błaszczaka w obronę, pomimo iż zaatakowała czynnie przy użyciu siły fizycznej funkcjonariuszy policji usiłującej uniemożliwić jej kolegom przypuszczenie fizycznego ataku na równościową demonstrację. Jej matka, która w swoim wpisie w medium społecznościowym wezwała zwolenników do „złapania i ogolenia na łyso” posłanki PO (młodej matki dwójki dzieci), została zwolniona przez prokuraturę z wszelkich zarzutów. Policja nie podjęła także żadnych działań wobec zwolenników radnej PiS, którzy w trakcie pierwszej rozprawy z powództwa cywilnego w tej sprawie żądali wobec posłanki PO takiego samego aktu przemocy. Prokuratury umarzają wszelkie ekscesy skrajnej prawicy, takie jak promowanie ideologii faszystowskiej za pomocą swastyk, jak publiczne palenie kukły przedstawiającej Żyda, natomiast z chęcią włączają się w takie procedury jak ewentualna delegalizacja Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich na wniosek „księdza” publicznie i z otwartą przyłbicą głoszącego poglądy neonazistowskie i także wzywającego w mediach społecznościowych do przemocy wobec posłanki opozycji, tym razem z .Nowoczesnej.
Na tym tle pojawia się więc oto próba zastraszania zwykłych obywateli, którzy chcieliby protestować przeciwko władzy. Policjanci filmujący i fotografujący demonstracje antyrządowe stali się już standardem w świecie, w którym ponadpartyjnym, ale błędnym i jak widać bardzo szkodliwym kompromisem stał się zakaz zakrywania twarzy przez obywateli w trakcie demonstracji ulicznych. Władza pokazuje obecnie każdemu zwykłemu obywatelowi, że wyjście na ulice przeciwko jej polityce może skończyć się publikacją wizerunku i wezwaniem na komendę. Problem skierowania wobec poszczególnych osób oficjalnych zarzutów jest przy tym tak naprawdę drugorzędny. Opozycja posiada już biura pomocy prawnej gotowe na takie przypadki, a sądy powszechne są na razie jeszcze w Polsce niezależne. Póki tak jest, a dowód popełnienia wykroczenia lub przestępstwa przez daną, konkretną, indywidualną osobę leży po stronie oskarżenia, to w cywilizowany sposób protestujący obywatele nie mają z tej strony żadnego powodu do obaw. Pies gdzie indziej jest pogrzebany. Otóż wizerunki osób skatalogowanych na policyjnych stronach internetowych, jako przeciwnicy polityki rządu, są powszechnie dostępne, także dla skrajnie prawicowych bojówkarzy, którzy tak wiele zawdzięczają przecież obecnej władzy. Prawdziwy sens zastraszania przez ministra Błaszczaka ludzi o poglądach antypisowskich polega właśnie na wygenerowaniu wobec nich zagrożenia w postaci ataku na nich ze strony zwolenników rządu, związanych z różnego rodzaju faszyzującymi grupami.
To nie jest zjawisko nowe. Świadomie, czy nie (to już na tym etapie doprawdy nie ma żadnego znaczenia) pan Mariusz Błaszczak stosuje wobec obywateli przez jego partię ze względów światopoglądowych nielubianych dokładnie taką samą sankcję, jak niesławna neonazistowska strona internetowa pod nazwą Redwatch. Ona także usiłowała zastraszyć działaczy (głównie lewicowych) przez publikację ich fotografii i danych osobowych. Jej celem było ułatwienie przestępcom fizycznych ataków na tych ludzi. Kilka lat po wybuchu afery z Redwatch, minister spraw wewnętrznych polskiego rządu postanowił sięgnąć po niemalże identyczne środki.
