Tekstem Liberała dylematy wyborcze wywołałem w naszym środowisku polemiki. Liberte! daje nam, pisującym, komfort ideowego teoretyzowania, swobodnych refleksji, niekoniecznie związanych z rzeczywistością tu i teraz. To wartość, pozwalająca utożsamiać się z tym kręgiem liberałom o wielu odcieniach, dokonujących różnych wyborów politycznych.
Operujemy najczęściej w sferze metapolityki, choć jeśli przejrzymy komentarze blogowe, reakcje na bieżące wydarzenia, to nasz entuzjazm dla obecnej sceny politycznej nie wydaje się być wielki. Ciężko mi znaleźć w redakcji i okolicach entuzjastów podwyższenia VAT, przyjęcia ACTA i innych antyliberalnych posunięć ekipy, miłościwie nam panującej od lat siedmiu.
Nie znajduję też w naszym gronie zwolenników „grupy trzymającej władzę” (która jak wiadomo nie istniała …) wspierania kolegów Aleksandra Kwaśniewskiego, którzy wierzyliby, że Kalisz z Siwcem zbudują Europę naszych marzeń.
Znajdę oznaki rozczarowania działalnością powyższych, emocjonalne licytacje „że już nigdy więcej nie dam się wystraszyć i nie zagłosuję na…”
Czuję się jak ten, który przy pokerowym stole powiedział „sprawdzam”, wywołując zdziwienie reszty graczy nastawionych na wiele, wiele godzin licytacji jeszcze.
Mój tekst nie był apelem o określone zachowanie przy urnie – był przedstawieniem mojej prywatnej preferencji, wyłożyłem karty na stół, interesuje mnie nie obecne, ale przyszłe rozdanie.
Jan Radomski, w tekście Mamy na kogo głosować – polemika z Marcinem Celińskim zarzuca mi, intencje dzielenia sceny politycznej na drobne: „(…)Rozbijanie partii na coraz mniejsze formacje, kanapowe ruchy oraz kluby dyskusyjne nie jest zaletą, a przekleństwem naszej demokracji. A zabetonowana scena polityczna, na którą tak chętnie narzekają politycy i publicyści, powinna stać się naszym celem, przejawem ustrojowej dojrzałości (…)”. Nie wiem gdzie to wyczytał, ale na pewno nie w moim tekście. Szczęśliwemu znalazcy fragmentu tekstu, w którym sugerowałbym konieczność dzielenia partii na mniejsze ufunduję 12 –letnią whisky.
Ale dalej jest jeszcze ciekawiej:„(…)Polityka jest sztuką zawierania kompromisów, także tych z samym sobą. Spójrzmy szerzej, rozejrzyjmy się po świecie – w najsprawniej funkcjonujących państwach wybór ograniczony jest do dwóch, maksymalnie trzech partii. Wszystko poza nimi traktowane jest jako niepotrzebna ekstrawagancja. (…)
Amerykański Marcin Celiński nie obraziłby się na swój system polityczny, nie narysowałby na karcie do głosowania słoneczka ani serduszka, nawet jeśli uznałby, że nie odpowiada muObamacare czy dyplomatyczna indolencja obecnej administracji, a Partia Republikańska odstraszałaby go swoim jaskiniowym konserwatyzmem. Zrozumiałby, że jego wyborczym obowiązkiem jest próba wpłynięcia na wewnętrzną politykę partii, wzmocnienie tych frakcji, które mu najbardziej odpowiadają. (…)”
Mój adwersarz albo nie zna polskiego systemu politycznego, albo amerykańskiego. Porównywanie antyszambrowania kilkuset klientów pod gabinetami Tuska czy Kaczyńskiego do rozbudowanych procedur konwencji, prawyborów w których biorą udział miliony obywateli USA jest jak zestawienie atmosfery Marsa z ziemską. Porównywanie Demokratów – łączących spektrum od komunistów i skrajnej lewicy po centrystów i liberałów ; Republikanów – łączących ultrakonserwatystów, libertarian i chadeków do dwóch polskich partyjek konserwatywnych – zaiste, bardzo trzeba kochać POPiS, żeby prawić na ich temat takie komplementy.
Tomasz Chabinka, popełnia podobny błąd w założeniach – przyjmując dane anglosaskie do rozwiązania polskiego równania. Sugeruje tez jakiś rodzaj nihilizmu w mojej postawie, proponując w tekście „Nie udawajmy, że jest nam wszystko jedno” zastąpić go pragmatyzmem: „Dlaczego paradygmat wyboru sojusznika da lepsze rezultaty od paradygmatu wyboru reprezentanta? Jak wspomniałem sami możemy reprezentować swoje poglądy. To jednak wybieralni urzędnicy państwowi dysponują aparatem państwowym, mają możliwość uchwalania prawa i kształtują normy obowiązujące w życiu publicznym. Czy nie lepiej mieć jedną lub dwie ustawy zgodne z naszymi poglądami, niż nie mieć żadnej? Czy nie lepiej mieć ministra, z którymi będziemy mogli rozmawiać, niż ministra, który jawnie będzie nas lekceważył? Tu nie chodzi o wybór etyczny, o zgodę na zgniłe kompromisy. Jesteśmy liberałami; czy jest coś bardziej liberalnego niż mądry pragmatyzm?”
No to tu muszę uzupełnić swój tekst – nie tylko reprezentanta swojego nie widzę, ale i sojuszników trudno mi znaleźć. Sojusz z PO owocuje ministrem dotacji kościelnych Zdrojewskim i sztukmistrzem fiskalnym Rostowskim – znam powiedzenie Churchilla o sojuszu z diabłem, ale nie mam przed sobą wojny z Hitlerem do wygrania, więc nie czuję konieczności. Ja też mam zaburzony rytm serca, kiedy widzę na listach Krzysztofa Iszkowskiego, Andrzeja Potockiego czy Marcina Święcickiego – oni mogliby mnie reprezentować, lecz nie mają na to szans. Opisałem to w pierwszym tekście. Sojuszu zaś z Kaliszem i Rostowskim nie chcę, bo nie widzę w tym korzyści.
Nie jest mi wszystko jedno, właśnie dlatego nie będę na siłę szukał sojuszy z politykami jednoznacznie antyliberalnymi, w działaniu swoim preferującymi zupełnie obce mi zasady i motywacje.
Nie poglądy nas dzielą, a indywidualna percepcja obecnej sytuacji. Pozostaniemy przy swoich zdaniach – Jan przy zadowoleniu z obecnego układu, Tomasz przy szukaniu pragmatycznego kompromisu z kartą do głosowania, ja w swojej splendid isolation, bliżej słońca dalej od partii.
Twitter: @Marcin_Celinski
P.S. Słoneczko wymyśliłem jako motyw łatwy do narysowania nawet przy moim braku zdolności plastycznych. Sugerującym związek symbolu z UW czy KLD zwracam uwagę że kulty solarne mają dużo dłuższą historię niż partie III RP J Nie było moją intencją odnoszenie się do sentymentów z przeszłości. Narysuję na karcie do głosowania słoneczko z przyszłości, historię pozostawiając historykom.
