To nieprawda, że wolontariat w Brazylii zmienił cały mój dotychczasowy świat. Kłamałabym mówiąc, że wróciłam totalnie odmieniona z wyjazdu, wierząc, że nic lepszego wcześniej nie przeżyłam i nic mnie wspanialszego już nie spotka. Nie chcę Wam mydlić oczu, abyście po przeczytaniu mojej historii rzucili wszystko w minutę i ruszyli przed siebie. Nie jestem dobra w nagabywaniu. Pragnę Wam opowiedzieć zaś o przygodzie, która wiele wniosła do mojego życia. Pozwoliła na doznanie chwil, których się nie zapomina, bo trudno wymazać z pamięci tak niesamowite wspomnienia. Doświadczenia, które kreują naszą postawę wewnętrzną, jak i tą wobec innych ludzi wokół. Chciałabym Wam przybliżyć osoby, które w przeciągu 2 miesięcy stały się dla mnie jak najlepsi znajomi, wnoszący do mojego życia dużo zabawy, śmiechu i radości. Bo to właśnie profity mojego wyjazdu na wolontariat w ramach programu AIESEC.
Miałam szczęście wybierając projekt w Campo Mourao. Nie wiedziałam, nikt z wyjeżdżających nigdy nie wie, czego może się spodziewać. Jechałam bez większych oczekiwań. Chciałam zrobić coś dla siebie, w zamian dając coś innym. Zdecydowałam się na edukacyjny projekt w szkole podstawowej, w której miałam prowadzić zajęcia z zakresu tematyki społecznej. Świetny pomysł, tym bardziej, że przygotowywanie materiałów było również i dla mnie rozwojowe. Dowiadywałam się i przekazywałam dzieciakom wiedzę o prawach ludzkich, wielokulturowości czy problemach środowiskowych. Cudowne uczucie widzieć żywe zainteresowanie informacjami, którymi się dzielisz. Kiełkuje wtedy wiara w wolontariuszu, że dla tych młodych słuchaczy jest to wiedza, z której będę oni korzystać. Poczucie, że zostanie się w czyjeś pamięci na dłużej, poszerzając ich myślowe horyzonty. Nie tylko zresztą ich. My sami, osoby wyjeżdżające uczymy się wiele o świecie w czasie takich wyjazdów. Rzuceni w nowe miejsce, otoczenie, kulturę, zostajemy poddani testowi dojrzałości i kompetencji. W momencie barier językowych, obyczajowych musimy wykazać się zręcznością myślenia i inteligencji, aby móc w nich funkcjonować.
Mieszkałam u rodziny. Zdecydowanie polecam Wam takie rozwiązanie. Ile nowych doświadczeń i przeżyć! Miejsce Staniszewskich stało się na okres wolontariatu moim drugim domem. Uczestniczyłam w rodzinnych spotkaniach, chodziłam z nimi do kościoła czy barbecue. Wieczorami zaś swoim łamanym hiszpańskim rozmawiałam z mamą, starając się wyłapać portugalskie słowa, które ewentualnie mogłabym zrozumieć. Lubiłam się wymykać z najstarszym synem Marcosem do pobliskiego lokalu. Zawsze zamawiałam caipirinhe. Ulubiony drink Brazylijczyków, mój też. Nie piłam go jednak tak często, jak jadłam ryż. Uwierzylibyście, że to w największym kraju Ameryki Południowej spożywa się go więcej niż w Chinach?
Właśnie mija 10 miesiąc od zakończenia projektu. Z utęsknieniem wspominam Parane, gdzie na północy stanu zostawiłam ludzi, z którymi przeżyłam tyle pięknych chwil. Bardzo się polubiliśmy. Brazylijczycy to urodzeni optymiści, którzy drugiemu człowiekowi dają niesamowitą dawkę energii. Nie mówiąc po portugalsku, nie posiadając perfekcyjnego angielskiego, którym oni posługiwali się w stopniu często podstawowym, nie czuliśmy barier. Byliśmy kolegami razem pracującymi za dnia i bawiącymi się wieczorami. Doceniam, że przyjęli mnie jak swoją i to nie tylko dlatego, że wypadało. Johny, koordynator projektu nadal wysyła mi zapytania od dzieciaków „co u mnie”. Wiecie jak bardzo chciałyby zobaczyć śnieg? Dla nich – 10 stopni Celsjusza to klęska żywiołowa. Różnice kulturowe wyczuwalne są na każdym kroku.
Często słyszę pytanie, czy wyjechałabym ponownie. Oczywiście, że bym to zrobiła! Powiem więcej, zamierzam startować. I znów chciałabym Amerykę Południową, bo doskonale się w niej czuję. Wyjazdy nas kształtują, dają nowe doświadczenie zawodowe i życiowe. I ludzie, to oni są solą ziemi i naszego życia. Warto, naprawdę. Nie bójcie się marzyć, nie bójcie się być odważnym. Pamiętajcie, wszystko zależy wyłącznie od Was.
Patetycznie? Oby skutecznie! Wyjeżdżajcie!