Reportaż Adama Robińskiego tropem bobrów polskich ma dwa początki. Pierwszym jest otwierająca książkę mapa, przywodząca na myśl kartograficzne ryciny z powieści fantasy – pobudzająca wyobraźnię wizualna zapowiedź krain, które przemierzać będziemy wraz z autorem-bohaterem, dająca przedsmak czekających nas podczas lektury zachwytów, rozciągająca usta w uśmiechu na widok egzotycznych a zarazem swojskich nazw miejscowych. Drugim początkiem jest rozdział pierwszy, przedstawiający polowanie na bobry, mordowanie bobrów, bobrzą śmierć – niczym w jakimś makabrycznym bestiariuszu, archaicznym spisie potworów oraz sposobów ich eksterminowania i konsumowania, tyle, że z jakże odmiennym przesłaniem. I tak to już będzie do ostatniej strony: przeskoki między skrajnościami, które okazują się nierozerwalnie ze sobą powiązane.
Robiński wędruje przez Polskę od jednej bobrzej krainy do drugiej, trzeciej, czwartej – i czyta się to chwilami niczym relacje z odkrywania nowych lądów, lub raczej odkrywania na nowo lądów dawno zapomnianych. Spotyka się z ludźmi i opowiada o ludziach, którzy angażowali się i angażują nadal w wysiłki na rzecz poszukiwania, hodowania, odławiania, przesiedlania, chronienia bobrów – i czyta się to momentami niczym powieść przygodową osnutą na motywach biografii niestrudzonych badaczy i zapoznanych geniuszy. Dzieli się wrażeniami, emocjami, wiedzą – i czyta się to wszystko jednocześnie na pełnym zanurzeniu w narracji i z ciągłym czekaniem na więcej.
Ale prawdziwym twórcą i bohaterem jest tu bóbr: „zwierzę, które wyłazi z wody, staje i zaczyna kombinować – bo bóbr wygląda tak, jakby cały czas myślał. Potem te kombinacje wciela w życie.” I to jak! Cóż bowiem ukazuje się z wysokości drona wiszącego nad rozlewiskiem, jakie wykombinowały bobry? Otóż:
„granatowy labirynt kanałów i komnat w oceanie intensywnej zieleni. Wydeptane przez bobry i inne ssaki ścieżki rozbiegały się po krajobrazie niczym naczynia krwionośne. W bajorach odbijały się śnieżnobiałe cumulusy. Strumień kręcił jak Amazonka na mapie Ameryki Południowej, tamy przypominały odcinki Wielkiego Muru Chińskiego. Sunące pod płaską taflą bobrowe cielska jawiły się w tej iluzji niczym okręty podczas portowych manewrów. Z kolei zimą pejzaż przywdziewał szaty jakiejś odległej egzoplanety, z której widokiem jeszcze nie zdążyliśmy się obyć.”
To nie przypadek, że wszystko jest tu do wszystkiego podobne: w efektach działań bobra ujawnia się fraktalność krajobrazu i organiczne podobieństwo struktur planety, od tkanek ciał po całe ekosystemy, oraz wszystkiego innego w każdej możliwej skali i wymiarze.
Bóbr jako budowniczy, inżynier, projektant, prawdziwa siła krajobrazotwórcza, miał zapewne jeszcze kilka tysięcy lat temu większy wpływ na kształtowanie wielkich, tętniących życiem obszarów powierzchni Ziemi, niż ówcześni ludzie. Skala bobrzych dokonań w czasie dorównuje tej w przestrzeni, a mianem „Partenonu świata bobrów” można określić liczącą sobie prawie półtora tysiąca lat zaporę w Kalifornii, na której prace naprawcze bobry prowadziły jeszcze w XVIII i XIX wieku. Z czasem to człowiek przejął inżynierię krajobrazu, ale wyparłszy z terenu poprzednika i konkurenta, wyparł też ze świadomości jego mądrość, zbywając ją pogardliwym mianem instynktu.
Robiński podsuwa myśl, by słowo „bóbr” traktować jako czasownik, nie rzeczownik, a jego desygnat jako proces, nie zwierzę. Naświetla w ten sposób systemowość żywego świata: gatunki to nie porozrzucane przypadkowo przedmioty, które można ot, tak po prostu przestawiać czy wyrzucać. Tępienie gatunków to gorzej, niż wyrywanie z jakiegoś skomplikowanego urządzenia rożnych elementów na chybił trafił, bo ekosystemy (składające się synergicznie na system żywej planety) złożonością przewyższają najbardziej nawet zaawansowane urządzenia techniczne, i choć w przeciwieństwie do maszynerii mają zdolność do regeneracji i ewolucji, to w najgorszym scenariuszu potrafią także gwałtownie i nieodwracalnie przerodzić się w coś działającego na zupełnie innych zasadach: vide deszczowe lasy Amazonii, chyboczące się na krawędzi przeistoczenia w suchą sawannę, czy cała planeta Ziemia, pędząca w kierunku punktów przełomowych, za którymi czyha jej nowa, wroga nam postać.
W „Pałacach na wodzie” ważną rolę odgrywają właśnie wszelkie mniejsze i większe ekosystemy, z rzekami, mokradłami i lasami na czele, będące przestrzeniami o własnej przeszłości i przyszłości, nie tylko żywymi i żyjącymi jako całość, ale też we własnym szczególnym sensie świadomymi otoczenia. Ich istnienie obok nas, pomimo nas, pośród nas Robiński odkrywa w okolicznościach tak wydawałoby się prozaicznych, jak zostawienie samochodu na poboczu, przejażdżka rowerem czy drałowanie w gumiakach. Na tyłach domów mieszkalnych, przy zakrętach dróg, tuż za niepozorną linią drzew dzieje się życie, które wypchnęliśmy ze skolonizowanych przez siebie przestrzeni, a które pomimo tych krzywdzących zaszłości próbuje się ciągle adaptować, dąży do koegzystencji, do nawiązania relacji.
Cała książka jest szczególnym bestiariuszem: być może anty-bestiariuszem, być może bestiariuszem à rebours. Choć dawne bestiariusze opisywały często wyimaginowane zwierzęta, pozostało w nich echo najwcześniejszych, najdawniejszych, najprawdziwszych zdumień, przerażeń i zachwytów, jakie musiały towarzyszyć naszym przodkom, gdy podczas wędrówki przez kontynenty stykali się z innymi przedstawicielami życia na Ziemi. Dziś, gdy idziemy przetrzebionym lasem lub patrzymy na przełowioną rzekę, łatwo przeoczyć potencjał wzbudzania podobnie dogłębnych reakcji, który nosi w sobie każdy ekosystem. Bobry mają moc, by w zrealizowaniu tego potencjału wielu ekosystemom pomóc. Tylko czy nawet tych niespożytych sił regeneracji wkrótce wystarczy, skoro katastrofa klimatyczna podkopuje same fundamenty istnienia biosfery, jaką znamy?
Jak i w wydanej niedawno książce Adama Zbyryta i Piotra Tryjanowskiego pt. „Bocian. Biografia nieautoryzowana”, gdzie bohater tytułowy okazywał się nadal skrywać wiele tajemnic, także w „Pałacach na wodzie” Robiński wyznaje, że tak naprawdę daleko nam jeszcze do pełnej wiedzy o bobrze (jeśli takowa jest w ogóle możliwa). Zresztą ileż zwierząt i roślin, które na co dzień wydają się nam elementem tła, któremu poświęcamy co najwyżej przelotną uwagę, jest tak naprawdę mieszkańcami całych światów, które oduczyliśmy się dostrzegać? A przecież koniec końców światy te są nawzajem od siebie zależne. W cierpiącej na suszę Polsce bobry są sprzymierzeńcami, odbudowują bowiem zaburzone działalnością człowieka stosunki wodne – ale nie poradzą sobie z tym zadaniem, jeśli utrzymywać się będzie przestarzała narracja o „szkodnikach”, odmawiająca bobrom prawa do istnienia, że o docenieniu ich roli już nawet nie wspomnę.
Czy bobry dostrzegają – doceniają – nas? Co w ogóle o nas wiedzą? Kilkakrotnie w książce Robińskiego przewija się motyw obserwowania ludzi przez przyrodę: a to bóbr, a to ryś, a to coś czy ktoś jeszcze jest świadkiem naszych działań. Nasuwa się więc pytanie: jak wyglądałby bestiariusz poświęcony Homo sapiens (gatunkowi tak różnorodnemu w zachowaniach i zwyczajach, a zarazem niemożliwemu do pomylenia z żadnym innym), gdyby stworzyły go bobry lub jakakolwiek inna istota zmuszona do dzielenia się z nami planetą – planetą, która, choć tak bardzo przecież „nasza”, za sprawą naszych właśnie działań staje się coraz bardziej obca?
Adam Robiński. Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów. Wydawnictwo Czarne 2022.
__________
Książka Dawida Juraszka Antropocen dla początkujących. Klimat, środowisko, pandemie w epoce człowieka jest do nabycia w Sklepie Liberté! (druk i ebook) oraz księgarniach internetowych.
Autor zdjęcia: Tomasz Chmielewski – Fotografia przyrodnicza
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl