Im więcej rozmawiamy o Kościele, tym mniej mówimy o Bogu. To wielki nieobecny naszych dyskusji. Na jego szczęście.
Sprawy kościelne nie schodzą z pierwszych strom gazet i portali. Rozmawiamy o nich, gdy dowiadujemy się o kolejnym przypadku wykorzystywania seksualnego dzieci przez księży. Spieramy się o Kościół, gdy bombardowani jesteśmy nowymi newsami mówiącymi o tym, że PiS wykorzystuje świątynie do kampanii politycznej, zbierając podpisy pod kandydaturą Andrzeja Duda po mszach lub przed wejściem do świątyni. Zastanawiamy się, co stało się z naszym Kościołem, gdy coraz częściej staje się on przyjazną przestrzenią dla nacjonalistów krzyczących Bóg-Honor-Ojczyzna, a potem plujących na ludzi mający inny kolor skóry czy mówiący w innym języku. Publicznie zwracamy Kościołowi bilet, gdy nie możemy już znieść biskupów piętnujących i poniżających osoby homoseksualne. Tak, Kościół-instytucja nie schodzi z pierwszych stron gazet. Jest tak absorbujący, angażujący, kontrowersyjny, że nawet ludzie Kościoła – biskupi, duchowni i świeccy – przestali mówić o tym, kto w nim jest najważniejszy: Bóg.
Trudno więc nie przyznać racji „ateistycznemu teologowi”, Emilowi Cioranowi, który powiada, że nasze czasy charakteryzuje nieobecność Boga. Ani pioruny, ani przekleństwa nie ożywiają już firmamentów, a patrząc na Krzyż zaczynamy ziewać. „W jakim przytułku odpoczywa ten starzec (Bóg)” – pyta prowokacyjnie rumuński myśliciel. Czy jednak nie jest to dobra wiadomość dla Boga? Czy chcielibyśmy, aby stał się on znów przedmiotem drwin, pogardy i usprawiedliwieniem przemocy wobec słabszych, mniejszości religijnych czy seksualnych lub wobec osób niewierzących?
Los Boga, co wiemy nie od dziś, jest nie do pozazdroszczenia, gdy dostaje się On w ludzkie ręce. O tym „boskim dramacie” pisze żydowski filozof Martin Buber w książce Zaćmienie Boga. Przytacza w niej spotkanie i rozmowę ze starym myślicielem, któremu czytał fragment swojej książki. Po wysłuchaniu jej stary mędrzec wygłasza kilka mających ciężar mocnego uderzenia w głowę zdań: „Jak może pan tak w kółko powtarzać słowo Bóg? Jak może Pan się spodziewać, że czytelnicy przyjmą to słowo w takim znaczeniu, w jakim pan chce, by zostało przyjęte? (…) Wypowiadając jednak słowo Bóg, wydaje je pan na łup ludziom. Które spośród ludzkiego języka jest równie nadużywane, plamione i profanowane! Niewinna krew wylana z powodu tego słowa odebrała mu całą jego świetlistość. Wszelka niesprawiedliwość, którą musiało ukrywać, zatarła właściwy sens. Słysząc, że to, co najważniejsze, określa się mianem Boga, mam czasem wrażenie, że słucham bluźnierstwa!”.
Musicie przyznać, że ta krytyka jest druzgocąca. Że gdybyście po niej mieli bronić Boga, nie chcielibyście się znaleźć na miejscu Martina Bubera. Cóż bowiem powiedzieć wobec całej prawdy, którą na temat dziejów słowa Bóg zawarł stary mędrzec? A jednak Buber podjął rzuconą rękawicę. Posłuchajcie, proszę, jaka jest jego odpowiedź. „Tak – z wszystkich słów ludzkich to jest najbardziej brzemienne. Żadne inne nie zostało tak skalane, tak poszargane. Właśnie dlatego nie wolno mi się go wyrzec. Pokolenia ludzi przygniotły to słowo brzemieniem pełnego utrapienia życia i powaliły je na ziemię; leży ono tam w kurzu i dźwiga całe ludzkie brzemię. Pokolenia rozdarły to słowo na strzępy przez rozłamy religijne. Ludzie umierali dla niego i umierali za nie. Nosi ono ślady palców i krwi ich wszystkich. Gdzież bym znalazł słowo, dzięki któremu tak adekwatnie mógłbym określić to, co najważniejsze! (…) To prawda, że wymalowane własnymi rękami karykatury ludzie podpisywali imieniem Boga, że zabijali się i mówili: W imię Boga (…). Nie możemy oczyścić słowa Bóg, nie możemy go udoskonalić; możemy jednak, choć słowo to jest już splamione i poszarpane, podnieść je z ziemi, aby stało się naszym wspomożeniem w godzinie troski”.
Dziś jednak nikt tego wyjątkowego słowa – słowa Bóg – nie chce podnieść z ziemi. Biskupi i księża są zajęci swoimi ziemskimi sprawami – odpieranie zarzutów o pedofilię, walka z genderyzmem, ekologizmem i LGBT. Dbanie, żeby broń boże nikt nie chciał wyprowadzać religii ze szkół. I, co najważniejsze, żeby głoszenie Dobrej Nowiny nie przyćmiło głoszenia i podtrzymywania władzy „dobrej zmiany”. Polski Kościół, rodzimi katolicy, nie rozmawiają o Bogu, nie dyskutują o wierze, gdyż Bóg i wiara w Niego nie jest im do niczego potrzebny. Potrzebne są kościelne instytucje, o których byt i utrzymanie trzeba zabiegać. Potrzebni są posłusznie wierni, którzy nie będą pytać o niemoralność duchownych czy brak duszpasterskiego zaangażowania. Czy jednak powinniśmy nad tym brakiem obecności Boga w naszych dyskusjach rozpaczać? Otóż nie! Uważam, że Bóg jest na wygnaniu nie dlatego, że tak postanowił. Wycofał się. Bóg jest na wygnaniu, gdyż to my – polscy katolicy go do tego zmusiliśmy – wyrzucając za drzwi i skutecznie je zatrzaskując. A Boże przesłanie o miłości i wybaczeniu sprowadziliśmy do sporów o tabletkę dzień po, in vitro, prezerwatywy czy piętnowania osób LGBT.
To, co dziś widzimy, dobrze oddaje pewna opowieść, którą powtarza się w południowych stanach USA. Jej bohaterem jest Afroamerykanin, który chciał wejść do kościoła białych, ale go z niego wyrzucono. Wtedy przychodzi Bóg i go pociesza: „I ja od wielu lat chciałem wejść do tego kościoła, ale mnie też zawsze wypędzali”. Bóg jest na wygnaniu. Stoi przed drzwiami polskiego Kościoła, ale nikt nie chce go wpuścić. Dzień, kiedy otworzymy drzwi Bogu, będzie dniem, kiedy chrześcijaństwo w Polsce nie będzie przed nami, ale objawi się w nas. Tyle, że dziś nic nie wskazuje, aby miało to nastąpić jutro.
