Środek lata 1988 roku. Z wizytą w Polsce gości Sekretarz Generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Michaił Gorbaczow. Witany jest przez wiwatujące tłumy, rozdaje autografy, podpisuje książki, fotografuje się ze zwykłymi ludźmi. Na dziedzińcu wawelskim w Krakowie, popularny piosenkarz i satyryk Andrzej Rosiewicz wykonuje skomponowany specjalnie dla niego utwór, zwracając się do przywódcy supermocarstwa per „Michaił”. Wygłupia się przy tym na scenie, wzbudzając salwy śmiechu Gorbaczowa i jego żony Raisy… To nie propagandowy film, lecz autentyczne epizody z pobytu przywódcy ZSRR w Polsce. Rzecz wprost niesłychana, ale większy entuzjazm w kraju nad Wisłą wzbudzał wówczas jedynie papież…
Tak było zresztą na całym niemal świecie – mówiło się wręcz o „gorbomanii”. Żaden światowy przywódca nie mógł równać się z Gorbaczowem pod względem popularności. Jak mantrę powtarzano wówczas takie rosyjskie określenia, jak „pierestrojka” (przebudowa), „głasnost” (jawność) czy „uskorienie” (przyspieszenie) – popularnością przebijały one nawet polskie słowo „solidarność”. Z obozów i więzień ogromnego imperium zaczęli wychodzić dysydenci, luzowano cenzurę, zwiększano swobody obywatelskie, starano się modernizować na wzór zachodni gospodarkę. Jak śpiewał wspomniany Rosiewicz: „wieje wiosna ze wschodu, wieje wiosna na dobre”. Od wschodu faktycznie wiał wiatr zmian. Sytuacja wprost niewyobrażalna jeszcze kilka lat wcześniej.
A przecież zaledwie przed pięciu laty (1983) dopiero co zniesiono w Polsce stan wojenny, wprowadzony z powodu rzekomej groźby militarnej interwencji Armii Radzieckiej. Tego samego roku prezydent USA Ronald Reagan nazwał ZSRR „imperium zła”. W Afganistanie wciąż trwała krwawa jatka, jedna z wielu wojen zastępczych między światem komunizmu i kapitalizmu. Jak to się stało, że w ciągu zaledwie kilku lat doszło do tak spektakularnego zwrotu w postrzeganiu mrocznego sowieckiego imperium? Dokonał tego jeden człowiek, który ujrzał to, co dostrzegalne było już od dawna – doktryna komunistyczna realizowana w praktyce, poniosła druzgocącą klęskę i aby ZSRR przetrwał, należało wprowadzić szeroko zakrojone reformy i otworzyć się na uciekający w szybkim tempie świat.
Michaił Gorbaczow wydawał się idealną personą do przeprowadzenia tego rodzaju misji. W porównaniu ze swoimi stetryczałymi poprzednikami, którzy umierali jeden po drugim w krótkich odstępach czasu, był człowiekiem młodym, energicznym i – jak na elity komunistyczne – gruntownie wykształconym (pierwszym wśród przywódców ZSRR, który ukończył studia uniwersyteckie). W związku z tym, że przeszedł wszystkie szczeble kariery w partii komunistycznej, przez większość członków KPZR uznawany był za lojalnego towarzysza, oddanego ideologii komunistycznej, swojego po prostu. Co więcej – Gorbaczow był też człowiekiem po prostu sympatycznym, miłym w obyciu, interesującym – co miało znaczenie w kontaktach na szczeblu międzynarodowym. Był też szczerze przekonany, że rządzone przez niego supermocarstwo można wyprowadzić na prostą, trzeba tylko poluzować nieco cugle. Nie zdawał sobie sprawy tylko z jednego: komunizmu nie da się zreformować – jeśli zakwestionuje się jeden z jego elementów, zawali się cała konstrukcja.
Związek Radziecki nie przetrwał zatem ofensywy reformatorskiej Gorbaczowa i rozpadł się jak domek z kart. Z tego nieprawdopodobnego zrządzenia losu skorzystała niemal cała Europa Środkowa, wykorzystując maksymalnie swoje pięć minut i uniezależniając się od wschodniego mocarstwa oraz integrując się politycznie, gospodarczo i militarnie ze światem Zachodu. Za ten wyczyn popularny „Gorbi” został uznany w krajach demokratycznych za prawdziwego bohatera – człowieka, który pogrzebał „imperium zła” i zakończył zimną wojnę. Wszędzie gdzie się pojawił, był fetowany i oklaskiwany; przyznano mu nawet Pokojową Nagrodę Nobla. Za to samo w Rosji był powszechnie potępiany, a przypisywane mu dzieło unicestwienia ZSRR zostało nazwane przez prezydenta Władimira Putina „największą geopolityczną katastrofą XX wieku”.
Główny problem z Gorbaczowem polega jednak na tym, że wcale nie chciał on demontażu Związku Radzieckiego, a cała ta jego „pierestrojka” wymknęła mu się po prostu spod kontroli. Bohaterem na Zachodzie, jak i postacią negatywną w Rosji został więc zatem całkowicie przypadkowo, nawet wbrew sobie. Chociaż bilans jego rządów z punktu widzenia świata demokratycznego należy uznać za dodatni, to trudno też nie wspomnieć czarnych kart jego rządów. Głównym cieniem na jego wizerunku była tragiczna próba powstrzymania dążeń niepodległościowych Litwinów i interwencja militarna Armii Radzieckiej w Wilnie w styczniu 1991, której skutkiem były ofiary w ludziach (znakomity dokument na ten temat pt. „Litwa w cieniu wieży” nakręcił ostatnio Tomasz Grzywaczewski). Na jego ocenę wpływa także poparcie, jakie udzielił Putinowi po aneksji Krymu. W ogóle jego relacje z obecnym prezydentem Rosji były dość zmienne – raz go krytykował, innym razem chwalił. Sam Putin unikał bezpośredniej krytyki Gorbaczowa, chociaż jego rzecznik Dmitrij Pieskow wielokrotnie oskarżał go o zrujnowanie kraju i nieco pogardliwie nazywał niepoprawnym marzycielem.
Michaił Gorbaczow zmarł w wieku 91 lat – nieco już zapomniany, zarówno w Rosji, jak i na wielbiącym go przed trzema dekadami Zachodzie. Na horyzoncie niestety nie widać jego naśladowców. W obecnej sytuacji przywódca Rosji, który dostrzegłby kuriozalność doktryny „ruskiego świata” – tej nowej zbrodniczej ideologii, jaka opanowała umysły rosyjskich elit – i zabrałby się energicznie za nową „pierestrojkę” – byłby wprost na wagę złota. Musiałby jednak zrobić to lepiej, gruntowniej, bardziej stanowczo i dogłębnie. Nie oczekiwano by może po nim, że rozbije Rosję na jeszcze mniejsze części, wystarczyłoby, że wycofałby się z Ukrainy. Musiałby jednak tak zmienić kraj i jego obywateli, by już nigdy nie przyszedł po nim kolejny Putin. Chociaż spoglądając wstecz na historię Rosji – trudno to sobie niestety wyobrazić…
