W „GW” z 29 czerwca poseł PiS Bolesław Piecha udziela wywiadu, w którym uzasadnia zgłoszony przez jego klub projekt ustawy zakazującej metody zapłodnienia in vitro i proponującej karać jej stosowanie karą pozbawienia wolności do lat 2.
Pan poseł Piecha jest człowiekiem pozytywnie wyróżniającym się na tle swoich partyjnych kolegów, jeśli chodzi o kulturę wypowiedzi (oczywiście, o to nie jest trudno, jeśli tło stanowi np. poseł Brudziński). Dlatego odwdzięczę się podobnie spokojnym zbiciem jego argumentacji i wykazaniem nieakceptowanego elementu w jego rozumowaniu.
Bolesław Piecha słusznie podkreśla, że jest przedstawicielem spojrzenia części polskiej opinii publicznej na in vitro. Według jego poglądu jest to metoda zbyt kosztowna w sensie kosztów moralnych, ponieważ pociąga za sobą obumieranie części ludzkich zarodków poza ustrojem matki. Ponieważ także strukturę tego rodzaju poseł kwalifikuje jako człowieka, in vitro jest dla niego moralnie do przyjęcia. Jest to pogląd uprawniony i logicznie konsekwentny w świetle założenia, iż zarodek „na szkle” jest tym samym, co urodzone dziecko.
Kluczowe pytanie brzmi, czy to, co jest moralnie nie do przyjęcia, jest także prawnie nie do przyjęcia. To jest w dyskusjach o problematyce głęboko wnikającej w sferę aksjologiczną pytanie absolutnie kluczowe. Poseł Piecha przyznaje, że podobny ogląd tematu in vitro, co on, ma mniejszość Polaków. Apeluje więc: „proszę wziąć też pod uwagę system wartości ludzi, dla których – tak jak dla mnie – życie ludzkie jest bezcenne”. Należy zapytać, co oznacza w tym przypadku „wzięcie pod uwagę”. My, zwolennicy metody in vitro, bierzemy ten system wartości pod uwagę. Dyskutujemy, analizujemy argumenty posła Piechy i jego stronników, z szacunkiem odnosimy się do ich wrażliwości. Problem polega na tym, że dla posła Piechy „wzięcie pod uwagę” jego systemu wartości oznacza uczynienie zeń obowiązującego w Polsce prawa, które wiązać będzie także osoby systemu wartości posła PiS niepodzielające. Jakie więc ma moralne uprawnienie poseł Piecha apelować o uwzględnienie jego wartości i wrażliwości, skoro on sam chce wbrew wartościom innych obywateli przeforsować prawo sankcjonujące na wyłączność jego poglądy, zaś poglądy innych penalizujące?
Nikt nikogo o poglądach podobnych do pana posła Piechy w Polsce do in vitro nie zmusza. Nie ma obowiązku poddawania się tej terapii niepłodności. W Polsce nawet chorzy na raka mogą, jeśli tak wybiorą, leczyć się herbatami ziołowymi czy też „cudownymi” medalikami, zaś bezpłodne pary mogą sięgać po naprotechnologię. Dlaczego poseł chce, aby osoby o poglądach przeciwstawnych do jego własnych utraciły prawo do wyboru zgodnego z ich systemem wartości? Mogę tylko odpowiedzieć słowami posła Piechy i zaapelować: Panie Pośle, proszę wziąć też pod uwagę system wartości ludzi, dla których – tak jak dla mnie – życie ludzkie jest bezcenne, a in vitro jest jednym z jego źródeł.
Niestety ani taka, ani klasycznie liberalna argumentacja, zgodnie z którą prawo powinno zachować neutralność i zostawić wybór etyczny wolnym obywatelom, nie trafi do posła Piechy. Mówi on: „mam swój system wartości i tyle”. Okazuje się, że system wartości posła Piechy jest bardziej godny uwzględnienia niż inne. A to stanowcze, ucinające dialog „i tyle” sugeruje, że nie ma możliwości koncyliacji. Jedynym argumentem, jaki powstrzyma posła, jest argument siły. Argument głosów wyborczych, które doprowadzą do marginalizacji jego osoby, jego partii i jego systemu wartości w polskim życiu politycznym. Tak też się stanie, doprowadzimy w końcu do tego.
Na sam koniec wywiadu z ust posła Piechy padają słowa, które powodują uszczerbek na wizerunku posła Piechy, jako człowieka zdeterminowanego do autentycznej obrony swoich wartości. Na sugestię, iż Polki będą, po uchwaleniu zakazu, wyjeżdżać na zabiegi in vitro za granicę, odpowiada w gruncie rzeczy, że nic go to nie obchodzi (wypowiada groteskowe „a co w tym złego?” – jak to co?! Śmierć zarodków!!!). Czyli nie chodzi wcale o ratowanie egzystencji zarodków na szkle. A o kuriozalne poczucie spełnionej misji w postaci outsourcingu in vitro poza Polskę. Bo jednak nie o zarodki czy wartości tutaj chodzi, a o znaczenie terenu niczym kot na wiosnę. Bezskuteczne (i bezpłodne) naznaczenie polskiego prawodawstwa legislacyjnym aktem, opartym o wizję społecznej nauki kościoła katolickiego. I to jest żałosne.