Wielka Brytania zagłosowała za wyjściem z Unii Europejskiej. Zwolennicy wyjścia nie mieli po swojej stronie racjonalnych argumentów. Nie musieli. Wystarczył jeden: odzyskajmy kontrolę nad swoim krajem. Jeśli obrać demokrację z instytucjonalnej obudowy, sprowadzić ją do decyzji tak/nie – wygrywają emocje. Emocje były zdecydowanie po stronie Brexitu.
Imigracja i członkostwo w UE sprzyjają rozwojowi Wielkiej Brytanii? Nie szkodzi. Większość starszych i gorzej wyedukowanych wyborców (tacy przeważali w grupie zwolenników wyjścia z Unii) wybrała fałszywą obietnicę powrotu do świata, jaki znają. Niech w pubach obsługa znów mówi po angielsku, niech nasze dzielnice wyglądają tak jak kiedyś, bez tych wszystkich imigrantów. Dziś po referendum nasilają się rasistowskie ataki na Polaków i inne niebrytyjskie nacje.
Jeśli pytasz obywateli, czy wybiorą suwerenność czy gospodarkę (a do takiego wyboru zostało sprowadzone w kampanii referendalne pytanie), odpowiedź może być tylko jedna: suwerenność. To lekcja dla wszystkich rządzących w Europie i na świecie.
Torysi z Cameronem na czele od lat obrzydzali Brytyjczykom Unię. Jego szumna „renegocjacja” warunków członkostwa była oczywistą ściemą, w której nawet zwolennicy premiera nie potrafili bronić z przekonaniem. Jako twarz „Remain” był zupełnie niewiarygodny. Umiejętnie rozgrywająca emocje ludu najbardziej cyniczna część elit pokonała tych, którzy odwoływali się do ekonomicznej racjonalności.
Kraj o najdłuższej kulturze parlamentarnej, stawiany za wzór funkcjonowania demokracji, przypomniał elitom na świecie o podstawowym prawie polityki, tak powszechnym jak grawitacja: jeśli konstrukcja, którą wznieśliście, nie ma poparcia wyborców – poparcia, które dziś zyskuje się, umiejętnie grając na emocjach – ta konstrukcja musi upaść.
Tekst ukazał się pierwotnie na blogu Polityki.