„Żyjemy w epoce, którą cechuje poczucie olbrzymich możliwości realizacji, ale która nie wie, co ma realizować. Panuje nad wszystkimi rzeczami, ale nie jest panią samej siebie. Czuje się zagubiona w nadmiarze własnych możliwości. Okazuje się, że współczesny świat mimo tego, iż dysponuje większą ilością środków, większą wiedzą, większymi niż kiedykolwiek przedtem możliwościami technicznymi, posuwa się naprzód w sposób najbardziej prymitywny, po prostu bezwolnie dryfując”.
Mija osiem dekad, odkąd cykl tekstów Joségo Ortegi y Gasseta zebrany został w jednym tomie pod tytułem „Bunt mas”. Niezwykle wnikliwa, kompletna analiza współczesnej autorowi rzeczywistości powinna, zdawałoby się, pozostać już tylko gratką dla historyków myśli społecznej lub mniej wyspecjalizowanych wielbicieli dobrej lektury. Tymczasem w zaskakująco wielu miejscach spostrzeżenia Hiszpana opublikowane niemal dokładnie pomiędzy zakończeniem pierwszej a rozpoczęciem drugiej wojny światowej wytrzymują próbę czasu. Człowiek masowy, o którym pisał, wciąż ma się dobrze. Z kolei zjawisko hiperdemokracji, będącej główną areną dla ujścia jego masowego charakteru, w dobie błyskawicznej komunikacji zdaje się dodatkowo zyskiwać na sile.
Kim jest człowiek masowy?
Aby oddać sens myśli Ortegi y Gasseta, należy zacząć od samego początku, a więc od określenia, czym jest masa i kim jest człowiek masowy. Liczący sobie piętnaście rozdziałów wywód wylicza konstytuujące go cechy. Najistotniejszych jest kilka. Po pierwsze, człowiek masowy tym różni się od niemasowego – czyli przedstawiciela jakiejś mniejszości, człowieka wyróżniającego się – że naturalny jest dla niego stan samozadowolenia, zaś stawianie sobie wymagań i dążenie do doskonalenia się to dla niego kwestie najzwyczajniej w świecie obce.
Pierwsza cecha wynika jednak nie z tego, że człowiek masowy posiada jakiś gen, który czyni go takim a nie innym. To poziom jego życia już od samego początku jest na tyle wysoki, iż człowiek masowy nie rozumie podstawowego mechanizmu napędzającego poprzednie pokolenia, żyjące w czasach zdecydowanie trudniejszych: nie traktuje życia jako wyzwania. Wobec faktu, iż współczesna mu cywilizacja oferuje szeroką gamę udogodnień już na starcie, człowiek masowy traktuje je nie jako coś, co wymaga jakichkolwiek zabiegów i starań, ale coś, do czego ma prawo, co mu się w oczywisty sposób należy. Jak pisze Ortega y Gasset, „świat jest cywilizowany, lecz nie są cywilizowani jego mieszkańcy: nie zdają sobie nawet sprawy z istnienia cywilizacji, po prostu używają jej tak, jak gdyby to była przyroda”.
Człowiek masowy nie wyciąga też żadnych wniosków z historii, którą myśliciel postrzega jako kluczową nauczycielkę dla tych, którzy tworzą przyszłość. Posługuje się przy tym świetnym przykładem rewolucji bolszewickiej, która, wbrew hasłom sugerującymi jej przełomowy i świeży charakter, powielała w sposób niemal automatyczny błędy wcześniejszych rewolucji, wpisując się doskonale w znane od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej formuły o „rewolucji zjadającej swoje dzieci”.
Czy jednak człowiek masowy to człowiek głupi? Skądże! Jest znacznie lepiej wykształcony od swych poprzedników z wieków wcześniejszych, dysponuje pewną wiedzą, nieporównanie większą niż oni. Rzecz w tym, że „zdolności te do niczego mu nie służą; co więcej, niejasne poczucie, że je posiada, prowadzi jedynie do tego, że jeszcze szczelniej zamyka się w sobie, zupełnie ich nie wykorzystując. Raz na zawsze uznaje za święty zbiór komunałów, szczątków idei, przesądów czy po prostu pustych słów, które za sprawą przypadku nagromadził w swoim wnętrzu, by potem ze śmiałością, którą wytłumaczyć można tylko naiwnym prostactwem, narzucać je innym”. W tym miejscu dochodzimy do odpowiedzi na pytanie…
Czym jest bunt mas?
Ów bunt, który przeprowadza Gassetowski człowiek masowy, wynika z jego hermetyczności intelektualnej, z owego zamknięcia się w „świętym zbiorze komunałów”. Komunały te, niepoddawane żadnej dalszej refleksji, przyjęte raz, nie podlegają zmianom pod wpływem zewnętrznym. I to jest właśnie esencja buntu – według Gasseta wcześniejsze epoki charakteryzowały się tym, że człowiek przeciętny był podatny na to, co sugerowały mu autorytety. Zbuntowany człowiek masowy zadowala się tym, co sam „wie”.
Taki stan rzeczy ma kapitalne konsekwencje, bowiem pozostający przy swojej „wiedzy” i odporny na próby wpływania nań wymyka się naturalnej wcześniej hierarchii. Jest to o tyle istotne, że owa hierarchia, oparta na orientacji pionowej, polegała też na umiejscowieniu się na wyższych jej szczeblach mniejszości, arystokracji. Wypowiedzenie tego porządku przez człowieka masowego oznacza, że owa mniejszość – rozumiana jako grupa wybijająca się w pewien sposób ponad przeciętność rządzącą masami – traci swoją historyczną rolę. Następuje swoiste wypowiedzenie posłuszeństwa.
Zjawisko hiperdemokracji
Posłuszeństwo to nie jest jednak związane wyłącznie z reżimami niedemokratycznymi. Także i demokracja, w swym najbardziej pożądanym kształcie, pozostaje systemem, w którym władzę zwierzchnią sprawuje mniejszość najlepiej do tego celu przystosowana. Przeciętny człowiek, ten sprzed okresu buntu, świadom swojej ograniczoności decydował się na odstąpienie owej władzy grupie, którą postrzegał jako obiektywnie lepiej od siebie doń przygotowaną. Zbuntowany człowiek masowy tę możliwość odrzuca, gdyż jego samozadowolenie nie pozwala mu na przystosowywanie się do innych.
Jego niechęć do podporządkowania wynika też z przyswojenia na poziomie nie tylko prawnym, lecz także świadomościowym koncepcji przyrodzonych praw człowieka i obywatela. Ma ona znaczenie kluczowe, gdyż „polega na wyrwaniu duszy ludzkiej z wrodzonego jej stanu poddaństwa i uległości oraz na wpojeniu jej pewnego rodzaju pańskości i dostojeństwa”, dodatkowo zaś odnosi się do jednostki „pozbawionej jakichkolwiek kwalifikacji, ludzkiej jednostki jako takiej”.
Liberalno-demokratyczny ideał stał się ciałem i okazał się mniej dla ludzkości pożyteczny, niżby tego chcieli postulujący go, zdaje się twierdzić hiszpański myśliciel. Opisane dotychczas zjawiska doprowadzają bowiem do „triumfu hiperdemokracji, w [której] ramach […] masy działają bezpośrednio, nie zważając na normy prawne, za pomocą nacisku fizycznego i materialnego, narzucając wszystkim swoje aspiracje i upodobania”. Owo bezpośrednie działanie, wyrażane choćby wyjściem na ulicę, ma przeszkadzać władzy w projektowaniu i wprowadzaniu znaczących zmian. I często czyni to skutecznie.
Gdzie jest dzisiejsza masa, gdzie jest dzisiejszy bunt?
Autor opisywał okres, w którym kruche demokracje ulegały właśnie pod naporem pochodu faszyzmu i bolszewizmu – koncepcji według niego perfekcyjnie zgodnych z charakterem człowieka masowego. Dziś, choć trudno mówić o prawdopodobieństwie ponownego zwycięstwa którejś z owych skrajnych koncepcji, mechanizmy pozostały jednak podobne. Tak jak wówczas faszyzm odwoływał się ślepo do haseł nacjonalistycznych, a bolszewizm do spaczonej wizji równości, zamykając się w swym postrzeganiu świata na głos wszelkiego autorytetu, tak i dziś punkty zaczepienia współczesnego reprezentanta masy znajdują się w tych samych miejscach.
Bo kimże, jeśli nie grupami zachłyśniętymi owymi przyrodzonymi prawami człowieka i obywatela i zamkniętymi w świecie swojej garstki nienaruszalnych przekonań, są dzisiejsi polscy Solidarni 2010 i cały tzw. lud smoleński? Abstrahującymi od rzeczywistości, głuchymi na jakikolwiek autorytet – prawny czy naukowy, a nawet kościelny – o ile reprezentuje opcję inną niż ta toruńska.
Kimże, jeśli nie wierzącymi w te same przyrodzone prawa i dążącymi do zrównania z sobą (a najlepiej z ziemią) złowrogiej finansjery czy establishmentu, są ludzie z ruchów oburzonych? Czymże jest sprzeciw społeczeństw europejskich wobec cięć mających powstrzymać kryzys finansowy, jeśli nie świadectwem bezbłędności oceny Ortegi y Gasseta odnośnie do wygodnictwa człowieka współczesnego? Grecy nie pojmują, jak można zabierać im ich „prawa”. To do dodatku za konieczność mycia rąk w pracy wydaje im się równie oczywiste, przyrodzone i niezbywalne, jak i to do głosu w wyborach. Podobnie jak człowiek masowy w pracy Ortegi y Gasseta za nic mają też oni ograniczenie prawne, za nic mają procedurę. To oni są prawem, z koktajlem mołotowa w dłoni, z bandanką zaciągniętą na twarz.
Czymże, jeśli nie – znowu – traktowaniem zastanych realiów jako należnych i nieodbieralnych, jest decyzja narodu francuskiego o wybraniu na fotel prezydencki tego, który niezbędnym cięciom zdecydowanie się przeciwstawia? Tego, który celuje raczej w równie mało prawdopodobne – jeśli chodzi o możliwość realizacji – ile zwyczajnie naiwne propozycje hiperopodatkowania ułamka procenta najbogatszych obywateli – co zresztą również znakomicie wpisuje się w pogląd Ortegi y Gasseta o krótkowzroczności i „rządzeniu z dnia na dzień”, będących skutkiem zbuntowania masy. Bo jak inaczej wytłumaczyć postulat zwiększenia opodatkowania mający zastąpić dogłębne, długotrwałe, a przy tym także bardziej bolesne reformy, jeśli nie próbą pójścia na skróty i liczenia na korzyść – choć skromną i de facto złudną – od zaraz?
Z drugiej zaś strony kimże są liberalni ekonomiści i publicyści, jeśli nie ludźmi intelektualnie hermetycznymi? Wciąż bezrefleksyjnie i w sposób absolutny stawiają na ten sam rynek. Ten sam, którego proste reguły spowodowały nadużycia, co w dużej mierze doprowadziło do uruchomienia globalnej fali kryzysu za Wielką Wodą. Rozwiązania wolnorynkowe mają być odpowiedzią na wszystko, choć historia – ta nauczycielka ludzkości – dowiodła pewnych ich wad. Zdają się oni posługiwać „prymitywnymi pojęciami sprzed dwustu lat, które dotyczyły sytuacji dwieście razy mniej skomplikowanych” – dokładnie tak, jak niewyciągający z przeszłości żadnych wnios-
ków człowiek masowy.
Czymże, jeśli nie wymknięciem się wszelkim procedurom demokratycznym i prawu w ogóle (a więc wyczerpując definicję zjawiska hiperdemokracji), jest internetowy zalew niczym niepopartych oszczerstw, ocen, oskarżeń, tak nieznoszący ograniczeń płynących nawet nie z prawa, ale z jakiejkolwiek innej instancji – choćby prawdy? Albo tłumy schowane za barykadą z płonących opon, broniące swej teraźniejszości przed jakąkolwiek jej przemianą? Czym one są, jeśli nie ręką pociągającą zdecydowanie za wajchę przestawiającą rządzących z funkcji reformatorskiej i naprawczej na tę krótkowzroczną, skupioną na teraźniejszości?
Chapeau bas, José, choć drżącą ręką
Mimo mijających lat praca hiszpańskiego myśliciela jest więc wciąż aktualna – kto wie, czy nawet nie bardziej niż w czasach, gdy wydano ją po raz pierwszy. Hiperdemokracja została wzmocniona przez internet i w ogóle media masowe, dzięki czemu zwrócenie uwagi na to, co Ortega y Gasset dostrzegał już w znacznie mniej sprzyjających warunkach, jest zdecydowanie łatwiejsze. Współczesne masy, podobnie jak te obserwowane przez Ortegę y Gasseta, domagają się szanowania swych praw, pielęgnowania swych przywilejów, nie oferując w gruncie rzeczy nic w zamian. Traktują też swój relatywny – na przestrzeni wieków – dobrobyt jako dany raz na zawsze i niewymagający od nich żadnej pracy w celu jego utrzymania. Tak jak wówczas opierają się przed ewentualnym owego dobrobytu ograniczeniem za pomocą siły, czym niejednokrotnie szachują polityków, w efekcie powstrzymując ich przed realizacją poważnych i dalekosiężnych planów, które w praktyce sprawowania władzy ustępują wreszcie rządzeniu z dnia na dzień.
Przenikliwość analizy Ortegi y Gasseta i cały zbiór błyskotliwych spostrzeżeń z jednej strony budzą podziw. Ale z drugiej strony należałoby się zastanowić, czy to nie niepokojące, że w czasach, w których badania społeczne (ze względu na możliwości techniczne) mają swój „złoty wiek”, diagnoza społeczna z roku 1930 pozostaje aktualna? Wygląda na to, że praca Hiszpana, choć wielka, zawiodła na polu dość kluczowym. Choć przez wielu została przeczytana i doceniona, postulaty w niej zawarte wciąż wydają się dalekie od realizacji, przez co nadal posługujemy się „prymitywnymi pojęciami sprzed dwustu lat”… Przepraszam – dziś już sprzed ponad dwustu osiemdziesięciu.