Ruch Palikota w 2011 r. z hukiem wdarł się do polskiego sejmu i ku niezadowoleniu starego SLD usadowił się po lewej stronie izby. Niezależnie od aktualnych notowań Ruchu, oscylujących między pięcioma a dziesięcioma procentami, jego wynik wyborczy sprzed roku był dla jednych sporym zaskoczeniem, dla innych zaś – ostrzeżeniem. Czy ponad 10 proc. wyborców, którzy oddali swoje głosy na Ruch Palikota, to zarzewie buntu młodych, zmierzających do przebudowania polskiej sceny politycznej? Czy może mamy do czynienia z antypolitycznym niezadowoleniem znudzonych polskimi elitami obywateli? A może to jedynie chwilowa fluktuacja, analogon populistycznych Samoobrony czy Ligi Polskich Rodzin, bazująca jednakowoż na odmiennym elektoracie?
Młodzi w wyborach
Sama liczba głosów oddanych na Ruch Palikota nie mówi nam nazbyt wiele, jeśli nie przyjrzymy się statystykom – przynajmniej kilku – pokazującym szczegóły dotyczące elektoratu, który tej partii udzielił poparcia. Z punktu widzenia ugrupowania Janusza Palikota takie dane statystyczne należałoby traktować jako niezwykle optymistyczne i dobrze wróżące na przyszłość. Otóż – jak pokazało badanie OBOP-u – na Ruch Palikota zagłosowało aż 23,3 proc. ludzi między 18 a 25 rokiem życia. Wśród wyborców z tej samej kategorii wiekowej Prawo i Sprawiedliwość cieszy się poparciem 23,8 proc. ankietowanych, czyli o ponad 5 punktów procentowych mniejszym od ostatecznego wyniku uzyskanego przez partię Jarosława Kaczyńskiego. Na Platformę Obywatelską zaś zagłosować miało 32,7 proc. młodych, co jest wynikiem aż o 7 punktów procentowych gorszym od październikowego rezultatu wyborczego. Wychodzi więc na to, że Ruch Palikota okazał się tą siłą polityczną, którą poparło nadproporcjonalnie więcej młodych. Wynik trzech największych polskich ugrupowań – czyli PO, PiS i RP – właśnie wśród najmłodszych obywateli był najbardziej wyrównany.
Polscy młodzi od kilkunastu lat chętniej głosują raczej na formacje lewicowe i centrowe aniżeli na prawicowe. W roku 2007 liderem młodych głosujących była Platforma Obywatelska, w roku 2005 – także Platforma Obywatelska oraz koalicja Lewica i Demokraci, w roku 2001 – Sojusz Lewicy Demokratycznej, a w roku 1997 – Sojusz Lewicy Demokratycznej i Unia Wolności. Przyjmując taką perspektywę, wynik Ruchu Palikota z 2011 r. można by potraktować jako sytuację do przewidzenia. Jednak niewielu spodziewało się, że wśród najmłodszych wyborców poparcie dla tych trzech największych ugrupowań będzie aż tak wyrównane i – co prawdopodobnie miało miejsce – największe straty w tej kategorii wiekowej na rzecz sukcesu RP zanotuje tak dotychczas lubiana przez młodych Platforma Obywatelska. Czy nie przekonała „Polska w budowie”? Czyżby nie udało się pokazać młodym, że nasza prezydencja w Unii Europejskiej była – jak przekonywał premier i jego ministrowie – wielkim sukcesem? A może pierwszy sezon serialu pt. „Donald Tusk i przyjaciele” nie zachwycił aż tak bardzo, a za ciekawsze i bardziej emocjonujące uznano pierwsze odcinki „Szaleństw Janusza Palikota”?
Zapewne wszystko naraz. „Polska w budowie” była pomysłem dobrym i dość skutecznym, opartym na politycznym realizmie i drodze racjonalnego umiaru. Jednak ten pomysł nie musiał przypaść do gustu tym, którzy oczekują radykalnej zmiany: nie tylko nowych torowisk, lecz także pociągów mknących po żelaznych drogach niczym pendolino; nie żmudnie budowanych dróg i autostrad, ale ich gęstej sieci, która z dnia na dzień uczyni z Polski siostrę bliźniaczkę niemieckiej sieci komunikacyjnej; nie zmiany praktyk w karaniu za posiadanie miękkich narkotyków, lecz legalizacji przemysłu narkotykowego. W serialu „Donald Tusk i przyjaciele” intryga rozwija się bardzo wolno i brak w niej nagłych, przełomowych momentów, które utrzymywałyby widza w ciągłym napięciu – bardziej przypomina „Plebanię” niż „Grę o tron”. Za to „Szaleństwa Janusza Palikota” ściągają przed ekrany wszystkich: jedni całym sercem walczą z nim o swoiste aggiornamento, inni drżą, pomstują, odsądzają od czci i wiary – jedni i drudzy w emocjonalnym pędzie ekscytują się kolejnym odcinkiem.
Co z tego wynika à propos szans Palikota i przyszłych Palikotów? Ano to, że aby wygrywać wybory i do tego jeszcze przyciągać do siebie młody elektorat, wymagane jest umiejętne wykorzystywanie mediów, w tym szczególnie nowych mediów, a także wkomponowanie się w to, co Tomasz Olczyk nazywa „politrozrywką”. Jego zdaniem, „próba całkowitego wyrugowania «politrozrywki» czy jakakolwiek odgórna reforma dyskursu medialnego w stronę jego «uracjonalnienia»” nie są możliwe do zrealizowania. Stąd wniosek – może i smutny – że ci politycy, którzy będą potrafili uczynić ze swojej działalności publicznej efektowny spektakl, najpewniej będą również łatwiej uzyskiwali polityczny mandat zaufania. Daleki jestem od stwierdzenia, że każdy polityk powinien – dla zmaksymalizowania swoich wyborczych szans – urozmaicać formy swojej obecności w mediach tak bardzo, jak Janusz Palikot, jednak niewątpliwie ci, którym się to uda, zaskarbią sobie miłość (i prawdopodobnie również nienawiść) tłumów.
You win or you die
Młodzi domagają się polskiej „Gry o tron” – pragną, aby w walce o władzę wygrywano i przegrywano z wszystkimi konsekwencjami, jakich należałoby oczekiwać od zwycięzców i przegranych. Siódmy odcinek pierwszego sezonu ekranizacji sagi George’a R.R. Martina jest zatytułowany „Wygrywasz albo giniesz”. Perspektywa tak rozumianej polityki jest niezwykle kusząca dla młodych wyborców. Zwycięstwo ma być jedynie pewnym metafizycznym momentem, w którym konstytuuje się nowy świat, ma być swoistym przełomem ontologicznym, podczas którego Stare zostaje pokonane, a Nowe wygrywa. Zwycięstwo ma być jednak nie tylko uroczystym nałożeniem korony nowemu władcy, ale wiązać się musi z jakościową przemianą całej rzeczywistości społecznej, politycznej i gospodarczej. Jeśli taka radykalna zmiana i przebudowa nie może się dokonać, wówczas zwycięstwo okazuje się jedynie pozorne. Procedura wyborcza nie ma być wyłącznie świętem demokracji, podczas którego każdy z nas werbalizuje swoje wyobrażenia na temat otaczającego nas świata, nie ma polegać na samym wskazaniu, który – moim zdaniem – kwiatek najbardziej pasuje do kożucha. To wybór samego kożucha.
Jeśli używać określenia „bunt młodych”, to niewątpliwie chodziłoby o bunt poprzez kartkę wyborczą – nie o jakieś zdarzenie o charakterze stricte rewolucyjnym. Młodzi postanowili zmienić kożuch, zamiast kolejny raz dokonywać wymiany kwiatków, które stary kożuch miałyby czynić pozornie atrakcyjniejszym. Palikot obiecał nowoczesną Polskę – wolnościową, tolerancyjną, otwartą, liberalną, europejską. Jak każda nowa partia polityczna pozwolił swoim wyborcom uwierzyć, iż jest on w stanie tę nowoczesną Polskę wybudować z dnia na dzień, za pomocą kilku ustaw, za pomocą kilku odważnych decyzji odpowiedzialnego premiera. Tusk też obiecywał taki nowy kożuch, jednak Polska pod jego rządami nie przeobraziła się w sposób tak radykalny, jak tego od Platformy Obywatelskiej oczekiwała spora część jej wyborców z 2007 r. A skoro nie dał nam Nowej Polski, to trzeba go uznać za przegranego. W myśl logiki „Gry o tron” – „wygrywasz albo umierasz” – premier Tusk powinien zostać pozbawiony korony i zginąć (oczywiście w sensie metaforycznym, tudzież politycznym).
Bunt młodych to zarazem sprzeciw wobec polskiej (a zapewne nie tylko polskiej) logiki politycznej, w której zwycięstwo niekoniecznie prowadzi do rewolucji, w której przejęcie tronu nie pociąga za sobą zmiany świata, w której koronacja to niemalże to samo co dyskontynuacja. W logice buntownika przejęcie władzy i pozostawienie na niektórych wysokich stanowiskach państwowych ludzi wyniesionych na nie przez politycznych poprzedników jest zaskakujące – uznaje się takie działanie za desakralizację zwycięstwa i zarazem za konserwowanie niebezpiecznych wrogów. Zwolennik tego typu logiki oczekuje, że nowa władza – jeśli tylko tego zapragnie – będzie w stanie cofnąć wszystkie postanowienia, decyzje i rozstrzygnięcia podjęte przez starą władzę. Jak jednak wiedzą zaawansowani obserwatorzy, badacze i uczestnicy życia politycznego, nie zawsze taki odwrót jest możliwy, czasami może on być kosztowniejszy niż samo wprowadzenie w życie danego rozwiązania.
Budowanie politycznego sukcesu na poparciu tak rozumujących buntowników i ślepych wyznawcach logiki „wygrywasz albo umierasz” stanowi jednak broń obosieczną. Zmiany społeczne i wcielanie w życie wszelkiego rodzaju przedsięwzięć modernizacyjnych to w państwach współczesnych demokracji procesy powolne i długotrwałe. W niewielu przypadkach możliwe jest – zgodnie z przyjętymi procedurami i w duchu biurokratycznej rutyny – przeprowadzenie radykalnych zmian ustrojowych, politycznych i gospodarczych, zwłaszcza jeśli oczekiwalibyśmy jeszcze szybszych efektów tych zmian, w szczególności zaś jakiejś rzeczywistej zmiany społecznej. Ugrupowaniu politycznemu, szarżującemu z hasłem „You win or you die” na ustach, trudno będzie się wyplątać z logiki tego hasła, kiedy już znajdzie się u sterów rządów. Oparcie się jedynie, bądź przede wszystkim, na młodych buntownikach doprowadzi w efekcie do śmierci (politycznej) tego ugrupowania, a bezpośredni cios w serce zostanie zadany najprawdopodobniej przez tych samych buntowników, którzy uprzednio włożyli na skroń koronę.
Co z tego wynika à propos szans Palikota i przyszłych Palikotów? Ano to, że – jak mówi przysłowie – „przyszła kryska na Matyska” czy też – jak mówili klasycy – „mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, lecz po tym, jak kończy” – czy znowu – żeby sięgnąć może również do pism świętych o charakterze profetycznym – „po owocach ich poznacie”. Wiele razy przekonywaliśmy się, jak puste bywają rozbuchane obietnice wyborcze. Kiełbasa wyborcza ubrana w płaszczyk „budowy nowego świata”, „radykalnej modernizacji”, „zmiany”, „rewolucji moralnej” może i przyciąga, może i zachwyca, jednakże ostatecznie jej niepowodzenie może się stać przyczyną klęski – równie radykalnej, jak i uprzednie obietnice – podczas następnego wyborczego rozdania. W myśl zasady „You win or you die”.
Sukces dromomaniaków
Logika „wygrywasz albo umierasz” – jakkolwiek nie jest wpisana w demokratyczne procedury i praktykę współczesnych państw o stabilnych ustrojach demokratycznych, w których przecież partie polityczne nieustannie wymieniają się u sterów rządów, a wielkie upadki silnych ugrupowań zdarzają się niezwykle rzadko – w pewnym stopniu przystaje do realiów współczesnych społeczeństw, dla których sama prędkość stała się głównym motorem zmiany. Paul Virilio w swojej książce „Prędkość i polityka” wskazuje, że „metoda nieustannego wykorzystywania gotowości nieorganicznej masy do ruchu traktowana [jest] jako rozwiązanie społeczne”. Ruch i prędkość stają się – zdaniem Virilia – dla współczesnych społeczeństw nie tylko metodami na realizację własnych celów i dążeń, lecz także celami i dążeniami sui generis. Nie tyle zmiana na lepsze jest kusząca, ile zmiana sama w sobie. Współczesny człowiek nienawidzi bezruchu, który jest synonimem degradacji społecznej, upadku kultury, biedy i ubóstwa. Współczesny młody buntownik to Viriliański dromomaniak, który mając wybór między zmianą a jej brakiem, między ruchem a bezruchem, między modernizacją a stabilizacją, między przekształceniem a zastyg-
łym kształtem wybierze zawsze to pierwsze.
Virilio mówi, że współczesna „masa nie jest ludem ani społeczeństwem, jest tłumem przechodniów”, zaś „rewolucyjny kontyngent osiąga swą idealną postać nie w miejscu produkcji, lecz na ulicy, z chwilą, gdy przestaje na moment pełnić […] [funkcję] trybiku w machinie technicznej, by samemu stać się motorem (machiną szturmową), czyli wytwórcą prędkości”. Nieustannie zmieniające się struktura społeczna, ruchliwość społeczna na niespotykaną dotychczas skalę sprawiają, że współcześni wyborcy są rzeczywiście niczym „tłum przechodniów”, którego potrzeby i oczekiwania nieustannie się zmieniają, jak też zmienia się miejsce poszczególnych aktorów w tym Viriliańskim tłumie. Dlatego również oferta polityczna musi być odzwierciedleniem tychże potrzeb i oczekiwań, odpowiedzią na ten zmieniający się ciągle świat. Jeśli owych buntowników z okresu panowania prędkości i ruchu nazywać „małymi rewolucjonistami”, to paradoksalnie można by mówić jedynie o oczekiwaniu rewolucji ujętej w ramy proceduralne, usankcjonowanej wynikiem wyborczym, odpowiednio – ale zarazem szybko i sprawnie – przygotowanej i przeprowadzonej. Ucieleśnieniem tych oczekiwań mogłaby być nawet nowoczesna, sprawna i dynamiczna biurokracja, dla której politycy byliby jedynie przekaźnikami oczekiwań społecznych i zachodzących w środowisku zmian.
Sukces Palikota jest więc jednocześnie pierwszym małym sukcesikiem współczesnych polskich dromomaniaków. Zmiana, prędkość i ruch są dla nich najistotniejsze, a zastój, spokój i trwanie traktują jako anachroniczne przymioty rodziców i dziadków. Dla tych wyborców nie są istotne zmiany ustrojowe w państwie, oni nie będą rozważali plusów i minusów systemu parlamentarno-gabinetowego, prezydenckiego i semiprezydenckiego, spory kompetencyjne między najwyższymi organami państwa będą co najwyżej traktowali jako przejaw niekompetencji, braku profesjonalizmu i nieumiejętności rządzenia obu stron takiego potencjalnego sporu. Tych wyborców interesować będzie raczej ich poziom życia i możliwości wyboru życiowej drogi, decyzje zaś najwyższych władz państwowych staną się istotne wyłącznie wtedy, gdy na obie te sprawy będą znacząco wpływać. Sukces polskich dromomaniaków z 2011 r. – a przykładem ich sukcesu jest również wygrana batalia wokół umowy międzynarodowej ACTA – stanowi z jednej strony swoiste ucieleśnienie tego, o czym pisał Virilio, a z drugiej strony jest dość wyraźnym zwrotem współczesnych młodych ku sprawom im najbliższym, przejawem decentralizacji, jaka dokonała się nie tylko w ustroju organizacji samorządu terytorialnego, lecz także w umysłach młodych ludzi.
Rewolucja informatyczna, jaka dokonała się w ostatnich latach i nieustannie się dokonuje, przeobraziła sposób myślenia współczesnych młodych. Dla nich Polska, Europa i świat znaczą już zupełnie coś innego, Unia Europejska i NATO nie są przedmiotem dążeń, ale codziennością, podróże zagraniczne i kontakty międzynarodowe nie powodują kompleksów, ale stają się kluczem do rozwoju i sukcesu życiowego, komputer, telefon i Internet nie są luksusem, ale warunkiem koniecznym do funkcjonowania w tym świecie. Możliwe więc, że ów wspominany bunt młodych nie jest żadnym buntem, lecz jedynie krzykiem młodych dromomaniaków, werbalizujących swoje istnienie i domagających się od starych, aby chociaż przez chwilę spojrzeli na świat przez szkła okularów należących do swoich dzieci.
Co z tego wynika à propos szans Palikota i przyszłych Palikotów? Ano to, że zmieniające się społeczeństwa, a zarazem zmieniające się oczekiwania Jana Kowalskiego, Johna Smitha, Jeana Duponta czy Otto Normalverbrauchera muszą prowadzić do zmiany oferty partii politycznych. Stopniowe poszerzanie się rynku wyborczego o młodych ludzi dorastających w realiach postzimnowojennego, konsumpcjonistycznego i zinformatyzowanego świata doprowadzić musi także do przeformułowywania się programów politycznych tak, aby swoją ofertą przyciągały także tych nowych wyborców. Może i jest w Polsce miejsce na polityczny konserwatyzm o twarzy narodowo-katolicko-martyrologicznej, ale raczej nie wśród dzisiejszych nastolatków, więc za kilkanaście lat trudno będzie takiej opcji znaleźć poparcie i uznanie również wśród czterdziestolatków. Jeśli rzeczywiście vox populi (vox Dei) – a chyba w demokracji tak właśnie jest – to rzeczywiście scena polityczna już w najbliższych latach będzie ulegać przekształceniom i delikatnie i systematycznie przesuwać się ku centrum i lewej stronie (w sensie kulturowym i światopoglądowym).
Antypolityczność buntowników
Antypolityczność współczesnych dromomaniaków nie ma więc nic wspólnego z antypolitycznością wyborców Andrzeja Leppera i Samoobrony czy Romana Giertycha i Ligi Polskich Rodzin z okresu, kiedy oba te środowiska odnosiły swoje największe sukcesy. Antypolityczność buntowników, o jakiej można mówić w kontekście sukcesu wyborczego Ruchu Palikota sprzed roku, skupia się w pierwszej kolejności na sprzeciwie wobec polskiej sceny politycznej. Młodzi postrzegają ją jako skostniałą i anachroniczną, nudną i apatyczną, mało konkurencyjną i ekskluzywną. Popierając Palikota i jego ludzi, chcieli dać wyraz temu swojemu niezadowoleniu i pokazać, że jeśli ta scena polityczna nie otworzy się sama wówczas przewietrzenie zostanie przeprowadzone przez młodych. Sejm z posłami Anną Grodzką, Robertem Biedroniem czy Romanem Kotlińskim – całkowicie abstrahując od ich kompetencji oraz oceny indywidualnych zdolności politycznych – wydaje się zwyczajnie bardziej interesujący, czasem wręcz zabawny, a przede wszystkim – bez skojarzeń – kolorowy. Zupełnie w myśl słów dwudziestolatka Jerzego Dąbrowskiego, że „być politykiem, a być przyjemnym, fajnym, ciekawym to dwie wykluczające się postawy”.
W rzeczywistości pod względem statystycznym i organizacyjnym polską scenę polityczną trudno nazwać zabetonowaną. Mieliśmy bowiem zarówno wielkie upadki – chociażby niewejście do sejmu w roku 2001 rządzących poprzednio Akcji Wyborczej „Solidarność” i Unii Wolności czy najniższy w historii wynik Sojuszu Lewicy Demokratycznej w roku 2005 – jak i wielkie skoki – sukces nowo utworzonej koalicji AWS w 1997 r. czy zwycięstwo w 2005 r. Prawa i Sprawiedliwości. Mieliśmy wielkie rozstania: odejście części polityków z Donaldem Tuskiem na czele z Unii Wolności w roku 2001 i założenie przez nich Platformy Obywatelskiej, wyjście ludzi Marka Borowskiego z SLD w roku 2004 i utworzenie Socjaldemokracji Polskiej, wreszcie słynne wyjścia z PiS-u: Elżbiety Jakubiak, Pawła Poncyljusza, Michała Kamińskiego, a także wielkie transfery: Andrzeja Celińskiego, Joanny Kluzik-Rostkowskiej, Bartosza Arłukowicza czy Dariusza Rosatiego. Trudno też powiedzieć, że dla „zasiedziałych” struktur nie pojawiały się alternatywne propozycje, czego przykładem: wspomniany SDPL, Polska Jest Najważniejsza, Unia Lewicy, Polska Lewica, Kongres Polskiej Prawicy, Prawica Rzeczypospolitej itp., itd. Sam zarzut zabetonowania polskiej sceny politycznej wydaje się więc chybiony. Jednak jeśli szukać oferty politycznej skierowanej przede wszystkim do młodego elektoratu, wówczas rzeczywiście poszukiwania spełzną na niczym.
Wielokrotnie orzeka się o antypolitycznym nastawieniu młodych ludzi na podstawie danych o niechęci młodzieży do angażowania się w sferę polityki. Prof. Krystyna Skarżyńska, psycholog społeczny, dowodzi, że rzeczywiście „z badań i rozmów z młodymi ludźmi wynika, że oni nie bardzo wiążą swój własny los z polityką i z tym, kto rządzi”, ale przyczyną tego jest fakt, iż „są pewni siebie, inwestują w siebie i chcą wierzyć, że to oni sami kształtują swoją przyszłość”. Skarżyńska nie mówi więc o jakimś szerszym zjawisku, które można by określić jako antypolityczność młodych. Wskazuje raczej na pierwszoplanowość młodzieńczych marzeń, pragnienie samorealizacji i rozwoju, a wszystko to w połączeniu z nieustannym ruchem i mobilnością. Podobnie nie należy utożsamiać z antypolitycznością pierwszych słów z programu politycznego Ruchu Palikota: „Mamy dość tego, że ktoś za nas decyduje, że ktoś nam mówi, jak żyć, jak się kochać, ile mieć dzieci i z kim. Że ubrani na czarno panowie decydują o tym, kto może mieć dzieci, kto ma być pochowany na Wawelu i na kogo głosować w wyborach, a także kto to jest Polak”. Fragment tego manifestu mógłby posłużyć jednocześnie za manifest młodych ludzi, tak bardzo domagających się własnej reprezentacji politycznej, która odzwierciedlałaby ich przekonania światopoglądowe i spojrzenie na współczesne społeczeństwo i kulturę.
Co z tego wynika à propos szans Palikota i przyszłych Palikotów? Ano to, że sama antypolityczność nie była i nie jest kluczem do sukcesu politycznego. Może – jak najbardziej – poprowadzić do sukcesu pozornego, krótkotrwałego – jak sukcesy wspominanych już Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin – jednak prawdziwym sukcesem dla każdej formacji politycznej powinno być wieloletnie funkcjonowanie na scenie politycznej, wchodzenie w skład ekip rządzących oraz zmienianie krajobrazu administracyjnego, społecznego i gospodarczego zgodnie z własnymi projektami i oczekiwaniami swojego elektoratu. Antypolityczność sui generis oraz antysystemowość to ślepe zaułki, z których nie można się wydostać, jak już się w nie wpadnie. Ślepa antypolityczna opozycyjność spycha na margines realnej polityki i sprawia, że reszta sceny politycznej zawsze utrzymywać będzie dystans względem takiego politycznego gracza. Analiza szeregu przypadków historycznych dowodzi, że przyjęcie takiej strategii politycznej skazuje politycznego lidera na nieufność ze strony partnerów politycznych, a w perspektywie długoterminowej prowadzi także do odwrotu elektoratu.
Otwarte serce buntownika
Bunt młodych, którego symptomy widać właśnie w sukcesie partii Janusza Palikota, dopiero się rozpoczyna. Można mówić również o buncie względem zachowawczej, konserwatywnej i anachronicznej postawy polskich elit politycznych w kwestiach kulturowych, społecznych i światopoglądowych. I bynajmniej nie należy tego postrzegać tak, jak to robi spora część polskich elit konserwatywnych świata politycznego i medialnego: nie chodzi bowiem o dewaluację porządku społecznego i moralnego, nie chodzi o atak na tradycyjną formułę rodziny, nie chodzi wreszcie o promocję – jak mówią niektórzy – sodomii i szeregu pokrewnych zboczeń ani także o wyrugowanie z życia społecznego kościołów i związków wyznaniowych połączoną z promocją oświeceniowego, racjonalistycznie zorientowanego ateizmu. Przyjęcie takiej kliszy czyni rzeczywiście z otwartości kulturowej i światopoglądowej niebezpieczną hydrę o marksistowsko-lewacko-ateistycznej proweniencji, a rozsądną kulturę tolerancji i umiaru nakazuje rozumieć jako przejaw cywilizacji śmierci. Wszystkie te wnioski są zdecydowanie nazbyt daleko idące i wynikają – zdaje się – jedynie z przestrachu i trwogi przed tym, co nieznane i może niezakorzenione w tradycyjnie pojmowanej polskości.
Skoro jednak mielibyśmy bronić owej tradycyjnie pojmowanej polskości, to może najpierw należałoby się zastanowić, czym ta tradycyjnie pojmowana polskość była w XIX w., czym w czasach stanisławowskich, a także jak na nią spoglądano w erze reformacji i tzw. polskim złotym wieku. Zmienność mentalności (a zarazem moralności) i elastyczność świadomości społecznej są procesami tak naturalnymi, że obrona społeczno-intelektualnego skostnienia wydaje się wręcz absurdalna z historycznego punktu widzenia. Ci młodzi buntownicy, o których tutaj mowa, domagają się zgody na wyjście na powierzchnię pewnych zjawisk, które przez niektórych moralistów oraz tradycyjnie patrzących na człowieka i rodzinę zostały niegdyś uznane za złe bądź niegodziwe. Liberalizacja przepisów prawa dotyczących aborcji czy eutanazji ma być przejawem dowartościowania jednostki oraz oddania jej pełnego prawa do decydowania o swoim ciele i swej drodze życiowej. Dopuszczenie związków jednopłciowych to wyłącznie zagwarantowanie bezpieczeństwa prawnego osobom żyjącym już de facto w takich związkach. Dopuszczenie innych niż tradycyjna form rodziny i stworzenie im ram instytucjonalno-prawnych należy zaś rozpatrywać jako równe traktowanie wszystkich obywateli, niezależnie od ich przekonań, konstrukcji psychicznej czy wybranego – jak mówią młodzi – lifestyle’u.
Domaganie się otwartości i tolerancji we wspomnianych powyżej, ale przecież także w wielu innych, kwestiach kulturowych, światopoglądowych i aksjologicznych to nie przejaw ślepej i bezmyślnej westernizacji polskiego społeczeństwa, ale raczej dostosowanie instytucjonalno-prawnych form do rzeczywistej treści społecznej. Hasła liberalizacyjne, jakie pojawiają się w Polsce, wypływają z rzeczywistych odczuć coraz większej części polskiego społeczeństwa. Nie należy interpretować ich jako przejawu siłowej implementacji zachodnich wzorców, gdyż te wzorce naturalnie przenikają i zakorzeniają się w naszej rodzimej przestrzeni społecznej. Podróże Polaków, podejmowanie przez nich pracy w zachodniej Europie, nawiązywanie kontaktów i relacji z przedstawicielami innych kręgów kulturowych, a także coraz częstsze zawieranie międzykulturowych związków małżeńskich to realne przyczyny zmiany naszych rodzimych wzorców i postaw aksjologicznych. Otwartość buntowników stała się faktem – teraz domagają się oni tej samej otwartości w sferze instytucji.
Co z tego wynika à propos szans Palikota i przyszłych Palikotów? Ano to, że frakcja polityczna, która liczy na poparcie młodych ludzi – a przecież z roku na rok coraz więcej tych młodych (myślących nowymi kategoriami) będzie brało udział w procedurze wyborczej – musi przyjąć w kwestiach społecznych, kulturowych i aksjologicznych postawę zdecydowanie liberalną. Niekoniecznie musi to sprawić, że w najbliższych wyborach ugrupowanie to zdobędzie pozycję lidera, ale coraz bardziej prawdopodobne, że stanie się liderem w kategorii najmłodszych wyborców. Największe polskie partie polityczne dotychczas w kwestiach światopoglądowych albo robiły (i zrobiły) niewiele, albo zdecydowanie obrały kurs zachowawczy i konserwatywny. Zapewne jest w tym wiele strachu przed gniewem tzw. konserwatywnej większości, pewnie częściowo wynika to z pragmatycznej kalkulacji, która nakazuje raczej milczeć, aniżeli rozjuszać, ale bez wątpienia najwięcej w tym ślepoty dotyczącej postrzegania trendów społecznych i zmian w konstrukcji mentalno-moralnej współczesnego polskiego społeczeństwa. Kurs na liberalizację jest jednocześnie kursem na wolność i tolerancję, zaś w perspektywie polityczno-pragmatycznej jest zarazem kursem na sukces, ale z zastrzeżeniem, że chodzi o sukces nie dzisiejszy, lecz jutrzejszy.
Błąd socjalizmu
Nauka, jaką należy wyciągnąć, jeśli myśli się o zagospodarowaniu elektoratu młodych zbuntowanych, opierać się musi na całkowitej i ostatecznej rezygnacji z socjalizmu (zarówno socjalizmu w sferze gospodarczej, jak i socjalizmu w sferze społecznej oraz antropologicznej). Fakt, iż przypomina się o tym ponad dwadzieścia lat po ostatecznym upadku bloku państw komunistycznych, w sytuacji ciągłej kompromitacji rozwiązań planistycznych w Korei Północnej oraz systematycznego odchodzenia od nich w Chinach, zakrawa na absurd. Należy jednak jeszcze raz wyraźnie przypomnieć słowa Friedricha Augusta von Hayeka, że „socjaliści mylą się co do faktów”, a „socjalistyczne cele i programy są faktycznie niemożliwe do osiąg-
nięcia i zrealizowania”. Młodzi ludzie w największym stopniu chyba cenią sobie niezależność i samodzielność, a współczesny świat – otwarty i tolerancyjny – staje się dla nich areną, na której mogą autonomicznie budować swoje własne życie. Socjalistyczna omnipotencja państwa bądź struktur ponadpaństwowych, a także hegemonia tradycjonalistycznych wspólnot stanowią dla nich największą badajże przeszkodę w kreowaniu indywidualnej drogi życiowej.
Wolna gospodarka jest swego rodzaju symbolem pragnień osiągnięcia sukcesu oraz dążeń do zbudowania dobrobytu. Nie należy jednak hasła wolności gospodarczej postrzegać jako pochwały libertariańskiej wizji gospodarki całkowicie uwolnionej od wpływu państwa – liberalizm wolnorynkowy naszych czasów ma domagać się wyrugowania przerostu sfery państwowej oraz administracji i regulacji we wszystkich tych sferach, w których byłoby to bardziej korzystne dla jednostek i wspólnot. Świadomość obecności państwa w gospodarce musi wypływać z przekonania, że w niektórych sferach życia jest to zwyczajnie opłacalne, nie zaś z nieuzasadnionej fetyszyzacji tego, co państwowe, oraz przekonania – niemającego wiele wspólnego z rzeczywistością – że wyłącznie państwo, regulacje i centralizacja pozwalają budować sprawiedliwość społeczną i społeczeństwo oparte na równości. Państwo przerośnięte, nadmiernie rozbudowane i przeregulowane jest zarazem nieskuteczne, drogie i szkodliwe. Interwencjonizm gospodarczy musi być więc racjonalny, a państwo winno raczej wycofywać się ze sfer, gdzie gospodarka wolnorynkowa okazuje się wydajniejsza i bardziej opłacalna. Na tym polega dziś sprzeciw wobec socjalizmu.
Sprzeciw wolnościowców wobec współczesnego socjalizmu nie ma podłoża ustrojowo-politycznego (demokracja ludowa skompromitowała się na tyle, że nie ma dziś sensu dowodzenie wyższości demokracji parlamentarnej czy demokracji liberalnej), ale raczej instytucjonalno-społeczny. Jego konsekwencją musi być także głośne i wyraźne domaganie się zniesienia wszelkich nieuprawnionych przywilejów, niezależnie od tego, których grup społecznych dotyczą. Niewykluczone, że niektóre z tych przywilejów w innych warunkach historycznych, społecznych, politycznych czy gospodarczych miały sens i spełniały swoją funkcję, jednak dziś mogą one być jedynie źródłem niezadowolenia i poczucia niesprawiedliwości. Mowa tutaj zarówno o przywilejach emerytalnych szeregu grup zawodowych, jak i przywilejach Kościoła katolickiego w sprawach chociażby podatkowych. Należy abstrahować od źródła tychże przywilejów i ich zasadności w momencie ich wprowadzania, trzeba przede wszystkim brać pod uwagę sytuację obecną i ich zasadność w dniu dzisiejszym. Bunt młodych to odpowiedź na dostrzeżenie niesprawiedliwości w tych sferach, to również odpowiedź na konieczność dokonania zmiany, która także w tej sferze będzie wyrazem swoistego aggiornamento.
Co z tego wynika à propos szans Palikota i przyszłych Palikotów? Ano to, że wszelkie flirty z socjalizmem czy chociażby z współczesną tradycyjną socjaldemokracją nie mogą dotyczyć tych sfer, w których jakiekolwiek ograniczenia wolnego rynku i wolnej konkurencji nie są realnie uzasadnione współczesną sytuacją czy sprawiedliwością społeczną. Zabieganie o głosy młodych nie może więc iść w parze z flirtem ze związkami zawodowymi – bo do nich młodzi nie należą, bo widzą w tym raczej przestarzałą formułę broniącą bezruchu i bezładu oraz „starego świata” aniżeli gwarantującą rozwój w duchu sprawiedliwości społecznej. Zabieganie o głosy młodych nie może iść również w parze z nadmierną i bezmyślną krytyką wolnego rynku i wolnej konkurencji – należy dopuszczać jakąś formę interwencjonizmu państwowego, ale jedynie tam, gdzie jest ona konieczna z punktu widzenia pewnych interesów społecznych. Młodzi, zdolni i wykształceni oczekują państwa, które nie będzie im przeszkadzać w rozwinięciu skrzydeł, a nie nadopiekuńczego kontrolera, który zamiast przedsiębiorczości uczyć będzie bezradności. Formacja polityczna licząca na głosy młodych musi być w kwestiach gospodarczych liberalna, jednak nie zacietrzewiona leseferystycznie, ale otwarta na hasła pomocniczości i sprawiedliwości społecznej.
Raj zbuntowanych
Czy więc w toku tych wszystkich rozważań mamy pewność, że w roku 2011 doszło do jakiejś pierwszej fazy buntu młodych, którego przejawem byłoby zwrócenie się ich ku Ruchowi Palikota? Może rzeczywiście słowo „bunt” nie jest terminem najbardziej adekwatnym do określenia tego, z czym mieliśmy i najprawdopodobniej mamy do czynienia na osi relacji społeczeństwa i sceny politycznej. Słowo to za bardzo kojarzy nam się z nadejściem bądź domaganiem się jakiejś rewolucji; sprawia pozory istnienia jakiejś zorganizowanej grupy młodych, którzy postanowili zebrać się wokół pewnej frakcji politycznej i przejąć władzę. A przecież bynajmniej nie o to chodzi. Ów tytułowy „bunt młodych” to raczej konglomerat zmian mentalnościowo-aksjologicznych, a przez to również oczekiwań społecznych i politycznych, których emanacją stają się decyzje wyborcze. To przede wszystkim odwrócenie się od tych polityków i formacji politycznych, którzy pozostają ślepi na potrzeby młodych obywateli i nie dostrzegają tego, jak społeczeństwo zmieniło się w początkach XXI w.
Bunt młodych dotyczy przede wszystkim kwestii aksjologiczno-światopoglądowych. Młodzi dostrzegają potrzebę zmian w regulacjach dotyczących takich kwestii jak: aborcja, eutanazja, związki homoseksualne, posiadanie i używanie narkotyków, zapłodnienie in vitro, a także relacji państwo–Kościół oraz związanych z alternatywnymi formami rodziny. Kwestie te są na razie werbalizowane w sferze publicznej w sposób nieśmiały, delikatny i subtelny, jednak w ciągu najbliższych lat nabiorą niewątpliwe znaczenia politycznego i zmuszą rządzących do podjęcia działania we wspomnianych kwestiach. Można również mówić o odwrocie młodych od ufności w omnipotencję państwa. Młodzi domagają się raczej państwa otwartego, tolerancyjnego i gwarantującego znaczną sferę jednostkowej autonomii aniżeli państwa mocno zaangażowanego w procesy społeczne. Takie oczekiwania młodych można by podsumować w haśle liberalizmu integralnego, czyli połączenia przekonań liberalnych w sprawach gospodarczych i dotyczących koncepcji państwa z przekonaniami liberalnymi w kwestiach kulturowych, obyczajowych i aksjologicznych, utożsamianych dziś częściej z doktrynami lewicowymi.
Czy można więc mówić o jakimś raju młodych zbuntowanych? Czy istnieje jakaś ich wizja „dobrego świata”? Taki raj zbuntowanych można by określić mianem „raju wolności i szans”. Byłby to świat, w którym każdy ma swobodę decydowania o swojej drodze życiowej, a zarazem każdy ma szanse, aby przy odpowiednim wkładzie indywidualnym móc tą drogą życiową podążać. Taki swoisty raj wolności i szans musiałby zostać ufundowany na zniesieniu ograniczeń, zakazów, limitów i przywilejów w tych sferach, w których nie spełniają one żadnych racjonalnych funkcji i częściej prowadzą do patologii. Najlepiej taką wizję raju oddaje metafora zaproponowana w XIX w. przez Wilhelma von Humboldta, dla którego każdy człowiek jest artystą, a jego życie dziełem sztuki. „Dobry świat” to ten, w którym panuje swoboda twórcza i dopóki artysta nie czyni krzywdy i szkody drugiemu artyście, dopóty jego praca nad swym dziełem nie podlega żadnym limitom. Koncept życia postrzeganego jako dzieło sztuki nakłada jednak na indywiduum pełną odpowiedzialność za finalny efekt dążeń i działań. Odpowiedzialność ta nie może spoczywać na rodzinie, wspólnocie, społeczeństwie i państwie – jednak dla realizacji takiej koncepcji potrzebne byłyby odpowiednie ramy polityczne, społeczne, gospodarcze i instytucjonalne, a także pewne podłoże aksjologiczno-światopoglądowe.
Co z tego wynika à propos szans Palikota i przyszłych Palikotów? Ano to, że jakkolwiek można już mówić o sukcesie Ruchu Palikota z 2011 r. – uzyskaniu bardzo dobrego wyniku politycznego i zdobyciu szansy na kształtowanie pozytywnych zmian w Polsce – to jednak prawdziwym sukcesem będzie dopiero zbudowanie formacji zdolnej do przejmowania przyszłych pokładów elektoratu młodych buntowników oraz utrzymywania dotychczasowych. Kluczem do tego sukcesu musi być dobra, rozumna i wyważona diagnoza, świadomość oczekiwań, potrzeb i dążeń młodych ludzi, a także wyzbycie się wszelkich uprzedzeń, stereotypów oraz strachów i obaw, jakich mnóstwo w polskim życiu publicznym. Czy należy trzymać kciuki za Palikota? Tego nie wiem. Wiem jednak, że zawsze warto trzymać kciuki za młodych ludzi. ◘