Początek roku, mróz trzaskający, Gazprom przykręca kurek Ukrainie, Europie spada ciśnienie w rurach. Czyli wszystko w normie, dopełnia się coroczny rytuał negocjacji Kijów – Moskwa. Taki prezent na prawosławne Boże Narodzenie, choć żadna niespodzianka – jak to między starymi przyjaciółmi.
Kryzys gospodarczy po raz pierwszy pokazał dobroczynne oblicze. W zmniejszającej drastycznie produkcję gospodarce Ukrainy spada też zapotrzebowanie na gaz. Gdyby Kijów był w sytuacji podbramkowej, jak rok temu, zapewne negocjacje w sprawie nowego kontraktu już by się zakończyły, a Europa nie zwróciłaby nawet uwagi, że zaistniał jakiś paliwowy szantaż.
Posiadacze kuchenek w Polsce mogą spokojnie gotować na wszystkich palnikach, dla nich gazu nie zabraknie. Gorzej ma najwyraźniej zaskoczona Słowacja, zmuszona wprowadzić „energetyczny” stan wyjątkowy. Sprawujący prezydencję ich sąsiedzi Czesi nie mogą już twierdzić, że sprawa nie dotyczy Unii Europejskiej.
Istnieje jednak poważne zagrożenie. Konflikt może się szybko skończyć. Rosja uzna, że wystawia na szwank swoją reputację pewnego dostawcy, Ukrainie, której gospodarka oparta jest na gazie, „błękitne paliwo” jest jednak mimo kryzysu niezbędne. Wszyscy odetchną z ulgą, że jest po sprawie, a za rok o tej porze będziemy mieli powtórkę z rozrywki. Tyle, że tym razem to Polsce kończy się w 2009 kontrakt.
Szybki i bezbolesny koniec kryzysu gazowego jest zagrożeniem dlatego, że w sprawie rosyjskiego gazu Europa cierpi na powracającą amnezję. Kryzys zmusza do refleksji, nie można udawać, że „jakoś to będzie” kiedy od dostaw odcięte są Bułgaria, Grecja, Słowacja, a i inne kraje zaczynają odczuwać skutki przykręcenia kurka.
Czy stać nas – na poziomie Polski i na poziomie Unii Europejskiej na przezwyciężenie „spychologii” w dziedzinie energetycznej? Spytać należy raczej czy stać nas jeszcze na jej dalsze uprawianie. Oczywistym jest, że dywersyfikacja i solidarność energetyczna nie są kwestią tygodni, ale raczej lat, ale jeśli będziemy odkładali decyzje ad calendas graecas to pozostaną one tylko efektownymi, ale pustymi terminami.
Nie ma tu miejsca na pisanie strategii rozwoju energetycznego (szkoda, że najwyraźniej nie ma go też w Warszawie ani w Brukseli), ale można pokusić się o nakreślenie kilku podstawowych postulatów.
Rosja szantażując Ukrainę i wstrzymując dostawy gazu do Europy próbuje przedstawić swojego sąsiada jako państwo niestabilne, złodzieja któremu nie można ufać. Wniosek – zbudujmy bezpieczne, bo bezpośrednie połączenie pod Bałtykiem. Wtedy już nikt nie będzie przeszkadzał nam robić dobrych interesów ponad głowami Kijowa, Mińska, a w domyśle też Warszawy. Trzeba zrobić wszystko, żeby ta perspektywa nie znalazła poparcia w stolicach europejskich. Unia musi sobie uświadomić, że Rosja nie jest wcale tak pewnym źródłem jak się wydawało, a Gazociąg Północny uniemożliwia budowę wspólnej europejskiej polityki zagranicznej i solidarności energetycznej. Rozwiązaniem nie jest zwiększanie dostaw z kraju, który i tak jest monopolistą na wielu europejskich rynkach, ale szukanie pewniejszych i mniej ryzykownych politycznie źródeł gdzie indziej (gazociąg Odessa – Brody – Gdańsk, Nabucco pod Morzem Czarnym, dostawy skroplonego gazu z Afryki czy Bliskiego Wschodu).
Na krótką metę Polska musi w taki sposób zmodernizować i zmodyfikować przebieg gazociągów wewnątrz kraju, żeby żaden region w przypadku braku dostaw ze wschodu (dotyczy to zarówno Ukrainy jak i Białorusi) nie był odcięty od zmagazynowanych zapasów gazu, których w tej chwili nie można przesłać w każdy punkt kraju. Powinniśmy też jak najszybciej doprowadzić do połączenia swojej sieci gazociągów z Niemcami. Wprawdzie nasz zachodni sąsiad także czerpie dostawy z Rosji, ale stwarzamy w ten sposób techniczne podstawy do europejskiej solidarności energetycznej. Trudniej też sobie wyobrazić odcięcie przez Gazprom Niemiec niż „awanturniczej” Polski.
Musimy zbudować gazoport, dostosować do niego sieć przesyłową i podpisać kontrakty na odbiór gazu. Żeby gaz w postaci skroplonej odebrać, najpierw ktoś po drugiej stronie musi go skroplić i wysłać, co wymaga skomplikowanego procesu technologicznego i jest znacznie droższe. Także nie wystarczy sama infrastruktura, potrzeba też kontraktu – na konkretną ilość dostaw.
Trzeba przekonać Ukrainę, że zagrożeniem dla niej nie są dotkliwe w krótkim terminie wyższe ceny gazu, ale raczej podatność na szantaż w postaci ich nagłych i zdecydowanych podwyżek. Czyli długofalowo w jej interesie jest płacić tyle co my i cała Unia. Kijów może się zżymać, że Białoruś dostaje gaz taniej i to nawet bez aktualnego kontraktu, jednak nie ma nic za darmo. Łukaszenko ma przystawiony do głowy pistolet gazowy, Putin z Miedwiediewem trzymają palec na spuście. Jeśli tylko Mińsk będzie chciał popróbować bardziej niezależnej polityki Gazprom zwiększy dwukrotnie ceny doprowadzając białoruską gospodarkę do załamania.
Na poziomie unijnym o polityce energetycznej trzeba mówić w kategoriach ekonomicznych, nie tylko politycznych. Nie wszystkie kraje podzielają nasze zdanie w kwestii polityki Rosji, ale wspólny rynek energii i solidarność energetyczną można wyprowadzić z obowiązujących zasad wspólnego rynku, bez rewolucyjnego przewrotu w dziedzinie polityki zagranicznej. Takie argumenty także pozwalają nam uniknąć łatki rusofobów, którą to Moskwa chętnie by nam na stałe przykleiła.
Odpowiedzialna polityka energetyczna jest dla podatnika kosztowna. Niezależność od szantażu – bezcenna.