W gąszczu polskich komentarzy na temat wyników europejskiego szczytu w minionym tygodniu warta odnotowania jest krytyka brytyjskiego premiera Davida Camerona ze strony no co dzień gorących zwolenników demokracji. Swoim stanowczym „nie” dla nowelizacji obecnej infrastruktury traktatowej Cameron naraził się zwolennikom idei europejskiej integracji, tak więc przystąpili oni do zdecydowanego ataku na jego postawę. Wykazują oni jednak w wielu przypadkach rażącą niekonsekwencję.
Aby sprawa była jasna, także nie jestem zdania, że David Cameron zachował się sensownie w trakcie szczytu. Zablokowanie możliwości przeprowadzenia zmian w zapisach istniejących traktatów, względem których Wielka Brytania mogłaby zapewne uzyskać – jak kiedyś już to praktykowano – opt-out, utrudnia znacząco proces wychodzenia z kryzysu strefy euro, a ponadto może spowodować uzupełnienie już teraz skomplikowanej sieci instytucji unijnych o szereg nowych, obejmujących tylko sygnatariuszy nowej umowy, a więc najprawdopodobniej wszystkie kraje członkowskie poza Londynem (byłby to biurokratyczny koszmar). Poza tym, jak przytomnie zauważył Vince Cable, ekspert Liberalnych Demokratów ds. finansów państwa, odmowa Camerona związana z celem obrony interesów londyńskiego City nie uwzględniła interesów reszty brytyjskiej gospodarki. Tak więc w przypadku brytyjskiego premiera mieliśmy w klasyczny sposób do czynienia z przysłowiowym przedłożeniem interesów Wall Street nad interesy „Main Street”, która to nonsensowna logika postępowania ze strony polityków była na pewno jedną z istotnych przyczyn zaistnienia obecnego kryzysu w skali globalnej po 2008 roku.
Tak więc i ja dołącza swój głos do chóru krytyków Davida Camerona. Jednak ja, w przeciwieństwie do pastwiących się nad nim w piątkowy poranek w TOK FM komentatorów (J. Żakowski, T. Lis i T. Wołek), nie jestem, szczerze powiedziawszy, wielkim entuzjastą demokracji. W stylu klasycznych liberałów zachodnioeuropejskich zachowałem zdrową dozę sceptycyzmu wobec idei „władzy ludu”, zwłaszcza dziś, gdy poziom komplikacji problematyki polityczno-ekonomicznej osiągnął poziom dalece wykraczający poza zakres wiedzy przeciętnego wyborcy. Jestem stronnikiem słynnego motta W. Churchilla, który ogłosił demokrację fatalnym systemem rządów, ale najlepszym spośród wymyślonych przez człowieka. Nacisk położyłbym jednak na pierwszą część tej sentencji. Demokracja to fatalny system rządów, który często skłania rządzących polityków do podejmowania fatalnych decyzji. Stało się to w ostatnim tygodniu także udziałem Davida Camerona.
Jednak entuzjaści demokracji powinni powstrzymać się od nadmiernie surowego osądzania premiera Brytanii. Od swoich wyborców dostał on właśnie taki mandat, aby tak zachować się w sprawie reformy traktatu lizbońskiego, jak się zachował. Cameron zademonstrował idealną wierność zasadom demokracji, większość Brytyjczyków i przytłaczająca większość wyborców jego Partii Konserwatywnej popiera takie właśnie stanowisko. Odmienna decyzja spodobałaby się być może euroentuzjastom nad Wisłą, w tym autorowi tych słów, jednak nie powinna podobać się konsekwentnym demokratom z krwi i kości.