O różnych wymiarach troski, „białych plamach” w historii kobiet, a także o tym, dlaczego hasło „prywatne jest polityczne” nadal powinno być dla nas istotnym punktem odniesienia z Ewą Kamińską-Bużałek i Martą Zdanowską – członkiniami fundacji Łódzki Szlak Kobiet – rozmawiają Magda Melnyk i Joanna Głodek.
Magda: Jakie były początki Łódzkiego Szlaku Kobiet i co właściwie spowodowało, że postanowiłyście zająć się łódzką herstorią?
Marta: Zazwyczaj w takich momentach działa splot wielu okoliczności i tym razem było podobnie. Mniej więcej około 2010 roku w Polsce dochodziły do głosu późne roczniki 70. i wczesne 80. w polu historii kultury, historii społecznej i w literaturze. To czas wielu ważnych książek i seminariów, które pokazywały pewne zjawiska na nowo. Zaczynając od „Kieszonkowego atlasu kobiet” Sylwii Chutnik, który jakoś usamodzielnił w literaturze popularnej doświadczenie kobiet w powstaniu warszawskim, po biografie Henryki Krzywonos czy wywiad-rzekę Kazimiery Szczuki z Marią Janion z nomen omen, łódzkimi wątkami. Powstała Fundacja Przestrzeń Kobiet, która szła jak burza, wydając pionierskie przewodniki po Krakowie szlakami kobiet. Zaczął się sprzyjający czas, żeby patrzeć na życie naszych matek, babek i kobiecych bohaterek w ogóle. Ten fenomen wisiał w powietrzu, ale nie znajdował wcześniej swojego miejsca w sferze publicznej. Jakby historia czekała na swój czas.
Mniej więcej wtedy poznałyśmy się i zaprzyjaźniłyśmy w świetlicy Krytyki Politycznej, która działała w Łodzi do 2015 roku. Zajmowałyśmy się tam różnymi działaniami: od literackich po społeczne. I gdzieś tutaj ta historia się zaczyna – powstaje Kolektyw Szechiny, który czyta performatywnie teksty kobiet i nieformalna grupa „Kobiety znad Łódki”, mieszają się osoby w składach obu przedsięwzięć. Jako „Kobiety znad Łódzki” organizujemy pierwsze spacery, wystawę dotyczącą farmaceutek, działamy raczej dorywczo. Ale chyba czułyśmy podskórnie, że bohaterki, o których Warszawa mówi już głośno, my mamy też w Łodzi i jeśli nie zaczniemy szukać ich biografii, nikt tego za nas nie zrobi. Tę regularną działalność należało już sformalizować. Pod koniec 2017 roku założyłyśmy fundację. Stulecie wywalczenia przez Polki praw wyborczych obchodziłyśmy już jako zarejestrowana fundacja z osobowością prawną, co poszerzyło możliwości naszych działań i otworzyło finansowanie projektów herstorycznych z grantów.
To symboliczne, że o Łodzi mówi się „miasto kobiet”, ale czasem dodaje też, że to miasto bez historii. Przywracając pamięć o kobietach, które pracowały tu na przeróżnych polach, bo nie chodzi przecież tylko o włókniarki, ale też o nauczycielki, społeczniczki, artystki, kobiety, które prowadziły pensje, w pewien sposób przywraca się pamięć o tym, że nasze miasto nie wzięło się znikąd, że ktoś je zbudował. Wiele z tych faktów i działań należy do zupełnie zapomnianych fragmentów historii Łodzi, bo warto pamietać, że narracje kobiet giną w sposób specyficzny. Przez wyparcie, pozbawienie znaczenia, sprowadzenie do sfery życia prywatnego lub brak dokumentów i śladów pisanych.
Joanna: No właśnie, dlaczego w tak zwanym „mieście kobiet”, w którym kobiecy pierwiastek stanowi tak silny element tkanki miasta i stanowi o jego tożsamości, tych „białych plam” herstorycznych jest wciąż tak wiele?

Marta: Po transformacji ustrojowej, która dla Łodzi była szczególnie trudna, trzeba było odzyskać lub zbudować na powrót symboliczną tożsamość miasta. A to, z czego Łódź była dumna to stopniowo restaurowane i odnawiane pałace fabrykanckie, bo fabryki w tym samym czasie zamieniały się w ruiny. I chyba dlatego w przestrzeni publicznej w pierwszej kolejności skupiliśmy się na upamiętnieniu fabrykantów. Dla dobrego samopoczucia i dla turystów. Historia robotników, a zwłaszcza robotnic nie była wtedy „na topie”, kojarzyła się z trudną przeszłością, na dodatek były to też niekiedy smutne osobiste historie robotnic z likwidowanych zakładów. Wystarczy tutaj przypomnieć dokument Marcina Latałły „Moja ulica”, który dotyka pośrednio takich wątków.
Dodatkowo kobiety mniej o sobie mówią publicznie, nie chwalą się swoimi dokonaniami, znikają wśród „wielu ważnych męskich opowieści”. Jakby nie wydawały się sobie ważne. Zresztą, może ich historie czekały na nasze pokolenie, które bardziej świadomie widzi te mechanizmy. Jeśli my, kobiety, wnuczki włókniarek, nie zajmiemy się kwestią przywracania tej pamięci, to nikt tego za nas nie zrobi, bo w porządku symbolicznym to po prostu nie jest opłacalne. A to, co dotyczy włókniarek, czyli bohaterek zbiorowych, można też swobodnie przenieść na bohaterki indywidualne.
Ewa: Mam wrażenie, że wszyscy są już nieco znudzeni historiami rodów fabrykanckich. Być może jednak musieliśmy jako społeczność przejść okres fascynacji fabrykantami, a potem stworzoną przez nich architekturą industrialną, by dojść do pytania, kto właściwie pracował w tych murach. I tu pojawiają się kobiety – prządki, tkaczki. A wraz z nimi pytanie o przemilczenia historii, np. o to, dlaczego strajki włókniarek przeciwko PRL-owskiej władzy, mimo swojego znaczenia w tamtym czasie, nie są dziś wymieniane jednym tchem razem z wystąpieniami robotników z Poznania czy Gdańska.
Fakt, że kobiety i ich rola w historii są pomijane, nie bierze się znikąd. Stoją za tym mechanizmy społeczne związane z pamięcią zbiorową i jej konstruowaniem, z polityką historyczną czy edukacją.
Magda: Dzięki waszej stronie na Facebooku każdego dnia dowiaduję się czegoś nowego i zdaję sobie sprawę, że dzieje naszego miasta, szczególnie w kontekście herstorycznym, w dalszym ciągu są dla mnie, podobnie jak pewnie dla wielu innych łodzian i łodzianek, nieodrobioną lekcją historii. Nie jest to jednak wiedza, którą nabywa się w szkole.
Marta: Uczenie historii w Polsce jest chore – uczymy się o królach, bitwach, posłach czy reformie monetarnej i to wszystko jest oczywiście ważne, ale nie uczymy się historii społecznej i historii życia prywatnego. Choćby tego, że zrobienie prania w 1880 roku było wielkim przedsięwzięciem, zajmującym kilka dni, a robotnice często miały do „oprania” męża i kilkoro dzieci. Na przykład na ówczesne pranie składało się przyniesienie wody w wiadrach, zagotowanie jej na piecu węglowym, ręczne szorowanie na zapomnianym już urządzeniu, jakim była tara, a na koniec pozbycie się brudnej wody, czyli zazwyczaj wyniesienie i wylanie jej do rynsztoka. To ogromne logistyczne przedsięwzięcie. Otwiera się przed nami też kolejny wątek jakim jest skanalizowanie Łodzi i założenie wodociągów, co ruszyło dopiero w 1924 roku. Na początku XX wieku Łódź miała tramwaj, ale niemiłosiernie cuchnęła, wybuchały tu lokalne epidemie cholery czy duru brzusznego, bo wodę zanieczyszczały przemysłowe ścieki i fekalia.
Właściwie na każdy fragment historii można tak patrzeć. Ruch #MeToo, który głośno mówi o kwestiach molestowania seksualnego, miał swoich prekursorów w trakcie rewolucji 1905 roku. Oczywiście przesadzam, ale w tym czasie robotnice i robotnicy (sic!) jawnie domagali się zaprzestania nadużywania swojej pozycji przez majstrów i kierowników, którzy wykorzystywali robotnice fabryczne, grożąc im zwolnieniem. Być może gdybyśmy dowiadywali się takich rzeczy w szkole, a na lekcjach byłyby poruszane kwestie tożsamości regionalnej, mielibyśmy większy szacunek do pracy i historii kobiet.

Ewa: Pewnym przełomem dla wielu osób był rok 2018, kiedy obchodziliśmy stulecie praw wyborczych Polek. Nagle okazało się, że historia walki o prawa obywatelskie kobiet jest kompletnie nieznana. Co nieco wiemy o angielskich czy amerykańskich sufrażystkach, ponieważ pojawiają się w kulturze masowej. Ale Polki? Niektórzy słyszeli o emancypantkach stukających parasolkami w okna willi Piłsudskiego. Tylko że to akurat mit. Piłsudski nie miał wtedy willi, ta historia wyglądała inaczej. Kto słyszał o Paulinie Kuczalskiej-Reinschmit? Albo o Marii Dulębiance, partnerce życiowej Marii Konopnickiej, która na początku XX wieku demonstracyjnie kandydowała w wyborach we Lwowie, choć wiedziała, że oddane na nią głosy zostaną unieważnione? To jest jedna z tych postaci, których biogramy czyta się z opadającą z wrażenia szczęką. Tymczasem w szkolnych podręcznikach w kontekście głosowania kobiet pojawia się tylko wspomniany już Józef Piłsudski i jego dekret o ordynacji wyborczej. A przecież taka decyzja nie wzięła się znikąd. Podręczniki rzadko wspominają też o ciągu dalszym: o staraniach pierwszych posłanek o równouprawnianie Polek w życiu rodzinnym, o ich walce o dopuszczenie kobiet do różnych zawodów, np. prawniczych. O bataliach w sprawie urlopów macierzyńskich, żłobków czy poprawy losu służących.
Joanna: Od kilku lat to wy pełnicie rolę lokalnych edukatorek herstorycznych, podejmujecie szereg działań, których celem jest odzyskanie łódzkich bohaterek dla zbiorowej pamięci. Dostrzegacie zmiany w świadomości historycznej łodzianek i łodzian?
Ewa: Na pewno wiele z postaci i wydarzeń, o których mówimy, po raz pierwszy zaistniało poza dyskursem naukowym. Przykładem jest Janina Kończak, która przez długi czas była postacią kompletnie anonimową. A to ona przemawiała w imieniu łódzkich kobiet na tzw. marszu głodowym kobiet zorganizowanym przez Solidarność. Była znaczącą działaczką, w stanie wojennym została internowana. Marsz głodowy, bo to trzeba wyjaśnić, był ogromną manifestacją, która przeszła ul. Piotrkowską w proteście przeciwko gospodarce niedoboru, kulawemu systemowi kartkowemu, kolejkom. Na czele szły kobiety z dziećmi w wózkach. Nazwisko Kończak pojawiało się w opracowaniach eksperckich o historii łódzkiej Solidarności czy w prasie w 1981 roku. Jednak jeszcze kilka lat temu, kiedy w trakcie spaceru śladami włókniarek zatrzymywałyśmy się w miejscu, z którego ruszał marsz głodowy, nikt nie wiedział, jak nazywała się jego pomysłodawczyni. Dziś jest już inaczej. W Łodzi świadomość genderowa oraz świadomość tego, jak płeć wpływa na historię, na sytuację miast czy regionów jest, mimo wszystko, bardzo duża. Wykluła się z obserwacji życia codziennego, a nie z nauki w szkole. Ludzie czują, że to, co spotkało Łódź po transformacji, wynika z faktu, że pracowały tutaj głównie kobiety. Pod tym względem jest nam nieco łatwiej niż innym inicjatywom, które także zajmują się herstorią, bo dla łodzianek i łodzian pewne zjawiska są po prostu oczywiste.
Magda: Co w takim razie uznałybyście za swój największy sukces? Z czego jesteście szczególnie dumne?
Marta: Powodem do dumy jest z pewnością przywrócenie pamięci o marszu głodowym z 1981 roku i jego uczestniczkach, a także organizacja obchodów rocznicy marszu w 2018 roku. Obchodom towarzyszył happening artystyczny z udziałem łódzkich artystek. Jedna z nich, Ola Kozioł, upamiętniając kobiece bohaterki starą szmatą myła pomnik Kościuszki. Dokumentacja z tej realizacji najlepiej mówi, jakie miejsce często przyznawane jest kobietom w historii.
Dużym sukcesem okazał się także projekt, w którym prezentowałyśmy wizerunki łódzkich bohaterek na przystankach MPK w formie plakatów z krótkimi biogramami, czyli Miasto Kobiet. O sile tego projektu projektu stanowiło to, że był oczywisty w swojej nieoczywistości. Pokazałyśmy bardzo szerokie spektrum łodzianek: od artystek, czyli Katarzyny Kobro i Aliny Szapocznikow, po działającą w Armii Krajowej Marylę Biedermann, Alinę Margolis-Edelman, łódzkie harcerki czy włókniarki. Spotkał się z bardzo pozytywnym przyjęciem ze strony łodzianek i łodzian, ale był także dowodem tego, że nie potrzeba wielkich pieniędzy, aby zainteresować ludzi historią miejsca, w którym żyją.
Ewa: W pewnym sensie naszym sukcesem jest właśnie to, że jesteśmy w Łodzi widoczne, chociaż mamy nieporównywalnie mniejszy budżet w porównaniu z wieloma instytucjami, które zajmują się polityką historyczną. W dzisiejszej rzeczywistości politycznej trudniej jest zdobyć środki na historię kobiet niż na żołnierzy wyklętych albo tradycyjne formy upamiętnień. Mam też wrażenie, że parę rzeczy udało nam się zmienić. Jeszcze kilka lat temu nasz postulat „więcej patronek ulic” wywoływał niezrozumienie i pobłażliwe uśmiechy, dziś upominają się o to sami mieszkańcy i mieszkanki. Dzięki współpracy z radnymi mamy w Łodzi skwery Michaliny Wisłockiej, Ireny Tuwim i Aliny Margolis-Edelman. W radzie miejskiej nikt nie zagłosował przeciwko tym inicjatywom, choć w przypadku uchwały dotyczącej Wisłockiej, która jest przecież ważną postacią dla całych pokoleń kobiet, ale też wiąże się z drażliwym tematem edukacji seksualnej, radni z klubu PiS w trakcie głosowania gdzieś się rozpierzchli.

Joanna: Stałym elementem waszej działalności są spacery śladami kobiet. Niedawno pojawiła się także aplikacja, dzięki której na jeden z takich spacerów możemy wybrać się same/i.
Ewa: Spacery Łódzkiego Szlaku Kobiet cieszą się dużym zainteresowaniem, mieszkanki i mieszkańcy Łodzi wciąż chętnie na nie przychodzą i domagają się, żebyśmy organizowały ich więcej, częściej. A my nie zawsze jesteśmy w stanie tym oczekiwaniom sprostać. Stąd też pojawił się pomysł stworzenia aplikacji, na którą składają się dwie trasy: podstawowa, śladami znanych łodzianek – działaczek społecznych, artystek, włókniarek czy ofiar polowań na czarownice, a także trasa Ireny Tuwim.
Magda: Podczas spacerów zwracacie też uwagę na historię codzienności i prywatny wymiar doświadczeń kobiet.
Ewa: Mówimy o osiągnięciach kobiet w życiu publicznym, ale staramy się także poruszać sprawy związane z prywatnością. „Prywatne jest polityczne”, jak mówiły feministki drugiej fali. Wymyśliłyśmy na przykład projekt poświęcony pracy kobiet w Łodzi, na który składały się wywiady z seniorkami. Patrzyłyśmy na ich pracę z różnych perspektyw – zarówno na to, co robiły w fabrykach i innych miejscach, w których były zatrudnione, jak i na sytuację w ich domach. Próbowałyśmy dowiedzieć się, jak warunki mieszkaniowe czy obowiązki rodzinne wpływały na ich życie. Np. dlaczego niektóre kobiety dosłownie płakały ze szczęścia po zakupie pralki? Albo jak organizowało się opiekę nad dziećmi przy pracy na trzy zmiany?
Marta: Inną kwestią, o której warto wspomnieć jest również to, że kiedy mężczyzna odnosi sukces w jakiejś dziedzinie, najczęściej nie mówi się o tym, że stoi za nim też kobieta, która ogarnia jego życie od prywatnej strony – dba o dom, o to, żeby mógł zajmować się swoją pracą, czasami mu w niej pomaga, podsuwa swoje pomysły, bywa pierwszą krytyczką jego tekstów. Ta praca znika niezauważona. Bardzo rzadko zdarza się natomiast, żeby to działało w drugą stronę. Nie chcę sugerować, że mężczyźni są pozbawieni empatii – chodzi raczej o kwestie ambicjonalne. Być może warto więc przyglądać się życiu osobistemu kobiet, o których opowiadamy. Nie w celach plotkarskich, ale po to, by zdać sobie sprawę, że to zazwyczaj były bardzo silne kobiety, a fakt, że udawało im się pisać, tworzyć, zakładać związki zawodowe, udzielać się w organizacjach, działać społecznie – wymagał od nich poświęceń i godzenia różnych zajęć. W jednym z naszych projektów nazywamy je superbohaterkami, bo trzeba mieć ogromną siłę woli, żeby walczyć o różne sprawy i realizować się zawodowo, a jednocześnie pracować w domu, wychowywać dzieci, dbać o mieszkanie i ogarniać życie osobiste.
Joanna: Dlatego o pracy kobiet często mówi się jako o „pracy troski”. Wasze działania także w dużym stopniu związane są właśnie z troską, choć jest to troska rozumiana w innych kategoriach – troska o łodzianki, o pamięć o kobietach, a także o ich obecność w symbolicznej przestrzeni miasta.
Ewa: Myślę, że po prostu troszczymy się o kobiety, o które nikt nie zatroszczył się w przeszłości, jak choćby o wspomnianą już Janinę Kończak czy o Irenę Tuwim.
Marta: Historia Ireny Tuwim jest klasycznym przykładem, który pokazuje, jak działają mechanizmy wykluczenia kogoś ze względu na płeć. Irena, podobnie jak jej brat, była poetką i zajmowała się pracą tłumaczeniową, ale o jej dorobku wciąż się nie pamięta. Julian Tuwim był autorem znanego wszystkim poematu dygresyjnego „Kwiaty polskie”. Irena napisała zbiór wspomnień „Łódzkie pory roku”, świetnie obrazujący Łódź początków XX wieku, ale one nie zyskały już takiej popularności.
Magda: Najczęściej kojarzy się ją przede wszystkim z rewelacyjnym przekładem „Kubusia Puchatka”.
Marta: Tak, ale jej bogaty dorobek ginie w tym „Kubusiu Puchatku”. Warto pamiętać, że przetłumaczyła także opowiadania Oscara Wilde’a czy „Chatę wuja Toma”, że miała świetny słuch językowy, wydała trzy tomy poetyckie, w których pisała między innymi o doświadczeniach kobiecych, niekiedy także o doświadczeniach biologicznych czy chorobie nowotworowej, co nie było takie oczywiste w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Historia Ireny Tuwim to opowieść o tym, jak znika się z historii literatury.

Innym przykładem wymazywania aktywności kobiecej jest wykreślanie z kart historii osiągnięć kobiet związanych z „lewicą komunizującą” (KPP, PPS – frakcja rewolucyjna), które były robotnicami i działaczkami, jak choćby Zula Pacanowska, Tekla Borowiak czy Michalina Tatarkówna-Majkowska. Wszystkiewymienione straciły swoje ulice czy tablice pamiątkowe po wprowadzeniu ustawy dekomunizacyjnej. Ale wszystkie były ważne dla społeczności lokalnej w różnych aspektach. Ich naczelną winą stało się komunizowanie, choć ich życiorys to część tożsamości robotniczej Łodzi. Staramy się więc także przywracać pamięć o tym, że historia nie jest jednorodna i jednoznaczna w całej Polsce, a szczególnie w miastach, które powstawały w XIX wieku, opierając się na przemyśle i na pracy w fabrykach. I to nie są łatwe tematy.
Ewa: Nie chodzi nam jednak wyłącznie o zajmowanie się przeszłością. Troszcząc się o kobiety sprzed stu lat, myślimy o tych żyjących współcześnie. Np. o nauczycielkach, które tradycyjnie zarabiają mało. Staramy się pokazywać historyczne źródła tego zjawiska, poddawać je refleksji, kwestionować jego oczywistość. Chcemy, aby herstoria była narzędziem zmiany społecznej, tu i teraz. Inny przykład: upominamy się o kobiece patronki ulic czy skwerów. Męskich patronów jest mnóstwo, co sprawia, że zaczynamy przyjmować za naturalne, że sfera publiczna należy do mężczyzn i to oni odnoszą w niej sukcesy. To, że strajki włókniarek czy marsz głodowy nie pojawiają się w podręcznikach i narracji o opozycji demokratycznej, wynika także z tego, że ich uczestniczki mówiły o sprawach życia prywatnego: o cenach w sklepach, napiętych budżetach domowych, o pustych półkach i upokarzających kolejkach. Ta prywatna sfera, do której przypisuje się kobiety i której kobiety poświęcają swój czas oraz energię jest marginalizowana, spychana na drugi plan i po prostu uważana za mniej ważną. Chciałybyśmy przewartościowywać taki sposób myślenia, doceniając oczywiście również kobiety, które mimo stereotypów płci i wielu przeszkód angażowały się w życie publiczne.

Joanna: Łódzki Szlak Kobiet jest więc chyba takim „projektem w procesie”…
Ewa: Tematy często same do nas przychodzą, same nas znajdują. Czasami ktoś odzywa się do nas w jakiejś sprawie i nagle otwierają się drzwi na nowe wątki, które okazują się bardzo ciekawe i warte podjęcia. Czerpiemy także ze współpracy z innymi inicjatywami herstorycznymi. Takimi jak Fundacja na rzecz Równości i Emancypacji STER, która np. przygotowała wystawę o warszawskich przedwojennych radnych, co wymagało ogromu pracy, ponieważ archiwa w dużej części spłonęły w powstaniu. Albo gdańska Metropolitanka, która oprowadza śladami kobiet po stoczni.
Marta: Poza tym, jako twórczynie Łódzkiego Szlaku Kobiet, jesteśmy projektem w procesie, bo odkrywając kolejne tematy i wątki – wkraczamy w inne przestrzenie. Czasem zwracamy większą uwagę na włókniarki, a po jakimś czasie, okazuje się, że kręci nas już zupełnie inny temat na spacery czy warsztaty. A tych tematów czeka mnóstwo. Właściwie każde miejsce w Polsce ma w swojej historii jakąś zapomnianą kobietę, o której warto przypomnieć.
Magda: Dziękujemy za rozmowę.
UWAGA! Zachęcamy do głosowania na fundację Łódzki Szlak Kobiet w plebiscycie Gazety Wyborczej i Monopolis „Wiosła Kultury 2019”, w kategorii animator! Głosy można oddawać codziennie do 6 marca TUTAJ.
Ewa Kamińska Bużałek – animatorka kultury, prezeska Fundacji Łódzki Szlak Kobiet. Działaczka społeczna, inicjatorka i koordynatorka licznych projektów kulturalno-społecznych (np. „Irena Tuwim. Pisarka z naszego podwórka”, „Kobiecym głosem. Marsz głodowy w opowieściach łodzianek”, „Superbohaterki z Łodzi”). Oprowadza po Łodzi śladami kobiet. Związana także z Kolektywem Szechiny, który czyta performatywnie współczesną prozę kobiet.
Marta Zdanowska – literaturoznawczyni i redaktorka. Szczególnie zainteresowana kontekstami łączącymi literaturę i teatr. Współprowadzi czytania performatywne Kolektywu Szechiny i działania Łódzkiego Szlaku Kobiet. Pracuje w Domu Literatury w Łodzi.
Zdjęcia: HaWa
