Nowa lewica nie przyjmuje do wiadomości, że dla jej programu nie ma dziś odbiorców. Liberalna obyczajowo, wykształcona klasa średnia z dużych miast nie kupi gospodarczej utopii, naruszającej jej żywotne interesy. Coraz liczniejsza, młodsza i zamożniejsza część społeczeństwa funkcjonuje jakby poza systemem – w zamkniętych osiedlach, prywatnych szkołach i przychodniach. Z państwem łączy je jedynie danina składana z każdą korporacyjną pensją. Jednocześnie żyjący na garnuszku państwa konserwatywni mieszkańcy wsi i małych miasteczek nie są w stanie zaakceptować domagających się tych samych praw, co pary heteroseksualne „zboczeńców”, palących marihuanę „ćpunów”, nauk o feminizmie i politycznej poprawności aroganckiej „warszawki”.
Lewica, gdyby przyjęła te fakty do wiadomości, musiałaby złożyć broń, skapitulować przed rzeczywistością. Dlatego wybrała inną drogę, drogę intelektualnej zabawy. „Wy udajecie, że poważnie traktujecie to, co głosicie, a my udajemy, że wam wierzymy”. Lewicowość w wydaniu polskiej nowej lewicy dostarcza atrakcyjnej tożsamości. Jest sposobem na życie, formą rozrywki, ale nie można uznać jej za poważną propozycję polityczną. Lewica na modnych klubowych imprezach fantazjuje o politycznej przemocy, maskując erudycyjnymi popisami kryjącą się za tym pustkę.
Dlatego wezwanie nowej lewicy do obrony „biurowej klasy średniej” przez Wojciecha Orlińskiego jest wołaniem na puszczy. Problemy tych ludzi są natury bardzo praktycznej i przyziemnej, których żadna językowa rewolucja obalająca totalitarną hegemonię neoliberalizmu nie rozwiąże
Czemu nie przyłączam się do ubolewania jak Orliński nad losem absolwentek młodych pracownic banków czy kancelarii prawnych? Bo mimo wszystko uważam, że współczesny, zorientowany na usługi kapitalizm ma im więcej do zaoferowania niż 100 lat temu kiedy jedynym wyborem tych dziewczyn byłoby – zależnie od pozycji społecznej, wychowywanie dzieci swoich lub cudzych albo praca w fabryce.
Szczególnie rzuca się to w oczy w mojej rodzinnej Łodzi. Estetyka sztampowych szklanych pudełek Gilette czy Philippsa jest nieporównywalna z przypominającymi gotyckie katedry dziewiętnastowiecznymi fabrykami. Praca w centrach obsługi klienta i im podobnych jest nudna i byle licealista, o ile nie jest skończonym durniem, byłby w stanie ją wykonywać po trzymiesięcznym przeszkoleniu, ale czy w ogóle warto pytać czy ktoś zamieniłby ją na stanie przy krosnach u Scheiblera czy Poznańskiego? „Ziemia Obiecana” to przejaw ironii Reymonta, zabawne, że dziś używany przez łodzian afirmatywnie.
Peryferyjna Polska, która ledwo co wydobyła się feudalizmu po to tylko, żeby po wojennej zagładzie wpaść w czarną dziurę socjalistycznej gospodarki planowej dziś nadrabia zapóźnienia wobec Zachodu przeskakując po kilka szczebli, ale dystans jest ogromny i liczony w dziesięcioleciach. A aspiracje i potrzeby mamy takie jak w krajach, które chcemy dogonić, stąd rodzące się frustracje. Nie ma na nie cudownego leku. Całe to gadanie o innowacyjnej polskiej gospodarce jest dziś marzeniem ściętej głowy. Nauczmy się najpierw dobrze imitować, powielajmy wynalezione, ale róbmy to taniej. A z czasem może (jak dziś Korea Południowa czy Japonia) lepiej.
Czy to znaczy, że nie należy nic zmieniać i cieszyć się z tego jak jest? Nie, w Polsce wiele rzeczy mogłoby działać lepiej – służba zdrowia, budownictwo mieszkaniowe, urzędy, to wszystko co sprawia, że oddychamy z ulgą kiedy przyjdzie nam pożyć jakiś czas w jakimś kraju ze „starej” Unii. Trzeba postawić na poważnie na edukację i zmiany w szkole, która mentalnie wciąż tkwi w XIX wieku, bo to jedyny prawdziwie skuteczny sposób na zmianę społeczną w długim okresie.
Oderwanie na chwilę młodych ludzi od bloga Kasi Tusk i mobilizacja wokół tych tematów, tak, żeby nie dać politykom alibi na godzenie się na spokojny dryf kosztem naszej przyszłości jest pierwszym i najważniejszym zadaniem dla liberałów w tym kraju, o ile oczywiście nie będą oni przedkładać intelektualnych popisów nad elementarną odpowiedzialność za otaczającą ich rzeczywistość.
Cieszmy się z call centers, bo w zautomatyzowanej gospodarce to szansa dla tysięcy młodych, o przeciętnych zdolnościach i umiejętnościach, którzy w swojej masie nie będą nigdy Jobsami ani Gatesami i którzy bez nich skazani byliby na klepanie biedy lub emigrację.