Od niemal dwóch tygodni trwają spontaniczne demonstracje, na których w całym kraju zjawiają się tysiące. Kobiety na ulicach miast w masowych protestach wzywają polityków PiS, Konfedercję i Kaję Godek do wypierdalania. Najzwyczajniej w świecie – bo to jedno z najpopularniejszych haseł protestów pod domem Jarosława Kaczyńskiego w Warszawie czy też pod siedzibą krakowskiego PiSu. Mają do tego święte prawo, bo wyrok Trybunału Konstytucyjnego dotyczy ich bezpośrednio. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto choć raz po wysłuchaniu w mediach wypowiedzi polityka, z prawa czy lewa, nie zaklął siarczyście wzywając do, a jakże, wypierdalania.
Proste i nacechowane emocjonalnie hasło daje nie tylko ujście emocjom, ale konsoliduje wokół protestów tych, którym najzwyczajniej brak już słów. Ale są też inne głosy, które choć wyrażają poparcie dla sprawy kobiet to „wyrażają zaniepokojenie” używanym wulgaryzmem. Jeden z takich głosów jest autorstwa Sławomira Nitrasa, który w trakcie kampanii prezydenckiej zasłynął choćby sugestią przyszłej koalicji PO i Konfederacji (delikatnie rzecz ujmując, bo wypowiadane słowa były raczej groźbą skierowaną w stronę polityków Lewicy).
Czy Nitras ma rację wyrażając obawę o radykalizm demonstracji, może motywowany troską o stan debaty publicznej? A kogo to obchodzi czy Nitras ma rację? Jeśli nie oburzył go wyrok kierowanego przez mgr. Przyłębską TK to świetnie, ale nie jest on w pozycji by pouczać kogokolwiek jak ma swój gniew przeżywać. Zresztą sam został szybko pouczony w komentarzach na swoim Twitterze, by również udał się tam, gdzie adresaci protestów.
Bo wyrok oburzył nie tylko kobiety, co widać po składzie protestów, gdzie mężczyźni również stawili się w silnej grupie. Jako przyjaciele, partnerzy, synowie i ojcowie. Bo w takich relacjach żyjemy z kobietami i ich samopoczucie wpływa bezpośrednio na nasze życie. Tym samym wyrok trybunału stał się policzkiem wymierzonym nie tylko w kobiety, lecz w cały naród, choć z różnych powodów i inaczej to na pewno przeżywamy.
Mężczyźni, a przynajmniej ci z nich, którzy potrafią wykrzesać z siebie empatię, nie chcą by ich partnerki, dziewczyny, żony, kochanki, matki, córki, wnuczki, siostry, koleżanki i przyjaciółki żyły w strachu przed własnym państwem, jak w jakimś opresyjnym reżimie. Zresztą ten strach, choć w innym stopniu, dotyczy także ich, bo boją się po prostu o kobiety.
Możemy przeżywać gniew na różne sposoby. Ale oburzenie na wykorzystywany na ulicy język jest bez znaczenia i jest bezskuteczne, jak mówienie wściekłej osobie by się uspokoiła. Działa to tak samo na mężczyzn jak i na kobiety – powoduje, że ludzie wkurwiają się jeszcze bardziej.
Ta karuzela gniewu łatwo się nie zatrzyma, bo jest podsycana też przez takich mistrzów jak Rafał Ziemkiewicz, który twierdzi, że jest to walka rozjuszonej dziczy (w takiej roli widzi protestujących) i „normalsów”, za jakich uważa siebie i przeciwników prawa kobiet do świadomego wyboru. Ziemkiewiczowi wydaje się, że mu wolno więcej niż ludziom na ulicach, bo sam słynie z epatowania wulgarnym słownictwem wymierzonym w przeciwników politycznych. Dobrze jeszcze, że nie napisał, że miejsce kobiet jest w kuchni, choć do tego posuwają się w facebookowych komentarzach zwolennicy Konfederacji z bosakowymi nakładkami na zdjęciu profilowym.
Co możemy z tym zrobić? Dalej wyrażać „zaniepokojenie”, jeśli tak chcieliby to nazywać zwolennicy grzecznej debaty, która, jak słusznie niektórzy zauważają, przez ostatnie lata nie przyniosła wielu pozytywnych skutków. Kobiety niech protestują tak jak im się podoba, bo to nie rola mężczyzn by je w tym pouczać. Jeśli mężczyźni chcą swój gniew wyrażać w inny sposób to świetnie, ale razem z kobietami, ramię w ramię, nie zamiast nich zagarniając dla siebie czas antenowy i odwracając uwagę od głównego problemu bezcelowymi dyskusjami na temat dosadnego słownictwa. Do tego nadal gdy włączam telewizor żeby zobaczyć co mają do powiedzenia media głównego nurtu to na ekranie widzę maszerujące w protestach kobiety i debatujących o nich w studiu mężczyzn.
Niektórzy też sugerują, że kobiety dały się wciągnąć w polityczną grę, bo PiS znowu wykorzystuje temat aborcji w roli zasłony dymnej, która ma przykryć nieudolność rządu w walce z epidemią lub to jak władza PiS chciała uciszyć niewygodnego dla nich Romana Giertycha. Bo protesty mają odwrócić uwagę od kolejnego lockdownu i zarzynania krajowej gospodarki. Może tak jest, ale to niczego nie zmienia. Takie wykorzystanie „tematu zastępczego” tym bardziej musi być oprotestowane, właśnie z troski o stan polskiej debaty publicznej. Bo, najzwyczajniej w świecie, ile można? I czy milczenie w tej sprawie, jeśli przyjąć argumentację o odwracaniu uwagi, jest w ogóle moralne? Czy nie da rządowi przyzwolenia na dalsze kroki, takie jak sugerowane przez Kaję Godek zakazanie przerywania ciąży z gwałtu? Czy można ryzykować, że w następnej kolejności pro-urodzeniowcy (bo z prawem do życia niewiele mają wspólnego) będą chcieli zakazać nawet przerywania ciąż krytycznie zagrażających życiu matek, tylko dlatego, że trolle w internecie będą snuć farmazony o politycznych gierkach?
To, że przeciwko kobietom, w obronie szeregowego posła, rząd wystawia ogromne siły policyjne, które traktują cywili gazem łzawiącym, jasno pokazuje, że Kaczyński się tych kobiet boi. I parafrazując słowa, które w „Predatorze” wypowiedział Arnold Schwarzenegger – jeśli się boi, możemy go pokonać.
Autor zdjęcia: Johannes Krupinski