Na początku lat trzydziestych ubiegłego stulecia opinia publiczna żyła sprawą Rity Gorgon. Społeczne emocje zostały podsycone do maksimum w czasach, gdy mieszkańcy II Rzeczypospolitej mieli dostęp wyłącznie do mediów tradycyjnych, dziś w większości uważanych za niemal prehistoryczne. Dlatego o sprawie śmierci Madzi nie należy rozmawiać w kontekście roli współczesnych mediów: internetu i tabloidów. Także bez nich potrafiliśmy, jako społeczeństwo, zachowywać się równie żenująco i naiwnie.
Przedwczoraj obejrzeliśmy kolejny odcinek spektaklu, który zapewni nam rozrywkę przez najbliższe lata: procesu Katarzyny W. Od ponad roku tą sprawą żyje cała Polska – pisały o niej wszystkie media, począwszy od internetowych serwisów plotkarskich, przez tabloidy, skończywszy na poważnych czasopismach opiniotwórczych, chociażby zeszłotygodniowej „Polityce”. O tragicznie zmarłej Madzi słyszeliśmy już niemal wszystko, a nic nie wskazuje na to, żeby zainteresowanie społeczeństwa (a co za tym idzie – mediów) zmalało.
Głupotą byłoby przypisywanie zainteresowania przestępstwami i okrucieństwem wyłącznie naszemu społeczeństwu. Nie trzeba wcale przytaczać wyświechtanej sprawy O. J. Simspona oraz walk gladiatorów, które w pewien sposób stworzyły fundament rozrywki w naszej cywilizacji. Wystarczy przypomnieć sobie, co w ostatnim czasie budziło największe emocje światowych mediów – niecały miesiąc temu zaczęła się sprawa Oscara Pistoriusa, wcześniej przez kilka lat słyszeliśmy o zaginięciu Madeleine McCann. Epatowanie historiami o mordercach i gwałcicielach jest na porządku dziennym i tak naprawdę nie powinno nikogo dziwić – łamiemy w ten sposób tabu, sięgając po doświadczenia dla nas niedostępnych. Tę samą prawidłowość Alfred Hitchcock wykorzystywał już ponad pięćdziesiąt lat temu, tworząc swoje najsłynniejsze filmy.

Nie możemy jednak udawać, że z nami – Polakami – wszystko jest w porządku. W zeszłym roku Norwegowie udowodnili, że ze znacznie trudniejszymi problemami niż tragiczna śmierć dziecka, można radzić sobie w bardziej dojrzały i konsekwentny sposób. Tak naprawdę nasz problem ze zmarłą Madzią zaczął jeszcze zanim pojawiły się przypuszczenia, że została zamordowana. Do dziś słyszymy, że Katarzyna W. oszukała społeczeństwo, które bezinteresownie chciało jej pomóc – to właśnie tutaj znajduje się źródło całego problemu.
Według danych Komendy Głównej Policji w 2011 roku zaginęło ponad 15 tysięcy osób. Nawet gdyby tę statystykę ograniczyć wyłącznie do dzieci, to Polacy mieli dwa lata temu 4330 okazji, żeby równie bezinteresownie włączyć się w poszukiwania. Zamiast tego woleli chorobliwie zaangażować się w sprawę Madzi: śledzić każdą informację medialną, obserwować powracającego do świata mediów Krzysztofa Rutkowskiego, aż w końcu – jak w każdej toksycznej relacji – rozczarować się ze zdwojoną siłą, gdy okazało się, że zostali oszukani.
I znów – nawet, jeśli przyjąć, że Katarzyna W. jest winna śmierci swojej córki, to nie jest sytuacja w żaden sposób wyjątkowa. W 2011 roku doszło do 662 stwierdzonych zabójstw, w tym 24 przypadków dzieciobójstwa (zabójstw dzieci było więcej). To statystyki okrutne, jednak dla tak dużego kraju jak Polska naturalne – sprawa Madzi jest po prostu jedną z dziesiątek spraw, którymi każdego roku zajmuje się policja i prokuratura, o prawie żadnej z pozostałych nie mamy pojęcia, zupełnie się nimi nie interesujemy. Dlaczego akurat ta sprawa wzbudziła takie zainteresowanie? Poza społecznym rozczarowaniem, będącym konsekwencją wiernego śledzenia poczynań medialnego detektywa, nie było żadnego konkretnego powodu. Obiektywnie – nic nie wyróżniało tej sprawy, o zainteresowaniu społeczeństwa zadecydował przede wszystkim przypadek.
Właśnie dlatego cała ta historia przerodziła się w żenujący, populistyczne spektakl, którego jesteśmy świadkami. Miliony Polaków zamieniło się w sędziów, domagając się na swoich facebookowych profilach najwyższego wymiaru kary dla kobiety, która – jeśli jest winna – nie popełniła przestępstwa w jakikolwiek sposób (po względem skali i okrucieństwa) wyróżniającego się na tle wielu przestępstw popełnianych w naszym kraju każdego dnia. Emocje przypisywane tej sprawie już od samego początku były zbyt silne w porównaniu do tego, co ponad roku temu najprawdopodobniej wydarzyło się w Sosnowcu.
Do orzekającego o winie tłumu dołączyli specjaliści – socjolodzy, wypowiadający się na temat roli matki; psycholodzy i psychiatrzy, którzy w skandaliczny sposób (nie mając żadnego kontaktu osobistego!) głosili kolejne teorie na temat oskarżonej. Rzymska zasada praesumptio boni viri – domniemanie niewinności – została niemal w każdy możliwy sposób naruszona. Dzisiaj Katarzyna W. może być niewinna tylko z prawnego punktu widzenia, społeczny lincz na niej został już dokonany. Jeśli zostanie uniewinniona lub skazana zbyt – względem społecznych oczekiwań – łagodnie, łatwo wyobrazić sobie tragiczne następstwa tego, że wyrok publiczny zapadł jeszcze zanim rozpoczął się prawdziwy proces sądowy. Domniemanie niewinności zostało poważnie naruszone właśnie wtedy, gdy jest najbardziej potrzebne.
Tragiczna śmierć Madzi wpisuje się w całą serię jednostkowych zjawisk, które przez przypadek przedostały się na nagłówki internetowych portali. W ten sposób bardzo łatwo można dojść do logicznych i prostych wniosków: gdy umiera dziecko w Łodzi, można stwierdzić, że cała polska służba zdrowia źle funkcjonuje; gdy nastolatek popełnia samobójstwo po wypaleniu trawki, można dojść do wniosku, że marihuana zabija. To niebezpieczne, ponieważ pojedynczy przypadek w blisko czterdziestomilionowym kraju zupełnie o niczym nie świadczy. Gdy obserwujemy sprawę Katarzyny W. (znów podkreślę – przyjmując założenie, że prokuratura ma rację) z podobną łatwością możemy wysnuwać dziesiątki wniosków. Jednak statystyki pokazują, że rzeczywistość jest znacznie bardziej skomplikowana, a dla państwa – policji, prokuratury, sądu – ta sprawa nie powinna być w żaden sposób wyjątkowa. Szkoda, że od początku widzimy wiele sygnałów, które świadczą o tym, że poszczególne organy państwa uginają się pod presją mediów i społeczeństwa.
30 sierpnia 1956 roku zakończył się proces Władysława Mazurkiewicza, jednego z najbardziej znanych polskich seryjnych morderców. Sędzia odczytywał wyrok przez megafon, a „Upiór krakowski” przy aplauzie wielu tysięcy zebranych ludzi został skazany na karę śmierci. O nakręcanie sprawy Katarzyny W. bardzo łatwo oskarżać współczesne media, jednak dawniej społeczeństwo (bez internetu i telewizji informacyjnych) równie ekspansywnie potrafiło domagać się kary. Na szczęście czasy, w których sędzia, ku uciesze tłumu, przez megafon wysyłał przestępców na stryczek, bezpowrotnie minęły. I powinniśmy dbać, żeby – nawet w znacznie mniejszej skali – nigdy nie powróciły, ponieważ to jedno z największych zwycięstw współczesnej demokracji.
